"Fanny i Aleksander" to przedstawienie z wielkim rozmachem. Inscenizacja (zupełnie nieadekwatne słowo) zagarnia niemal cały budynek teatru, w tym scenę, widownię, wraz z lożami, korytarze, maszynownię. Teatr nas otacza. Wędrujemy po nim, a tam, gdzie nie możemy dotrzeć, naszymi oczami są kamery video. Legnicki Teatr Modrzejewskiej prowadzony przez Jacek Głomb to coś w rodzaju cudu. Na profilu FB pisze Kamila Zebik.


Są w spektaklu dwa prologi. Pierwszy rozgrywa się w teatralnym korytarzu. Stojąc u szczytu schodów oglądamy z góry w ustawione tutaj, jak domki dla lalek, miniaturowe miasteczko. Po tym lilipucim świecie rodziny Ekdahlów oprowadzają nas „olbrzymy” - dzieci Oscara Ekdahla: Amanda, Fanny i Aleksander. Świat jest jak zaklęty w szklanej kuli, w której, gdy ją poruszyć, pada czarodziejski śnieg - rozsypywany z pudełeczka przez Fanny.

Drugi prolog rozgrywa się już po wejściu na scenę (tam rozsadzona zostaje publiczność) - jesteśmy w ciemnościach, na zapleczu teatru, podziwiamy jego „bebechy”, wodzimy wzrokiem po rampach i zapadniach. Dzieci Ekdahlów wprowadzają nas do swojego drugiego domu, równie ważnego jak ten, w którym się je i śpi. Ich życie (jak i całej rodziny, oczywiście) jest nierozerwalnie związane z teatrem i karmione jego magią.

Świat „Fanny i Aleksander” rozpięty jest pomiędzy skrajnościami: z jednej strony dom Ekdahlów, stadny i serdeczny, ze swoimi mieszkańcami, nie-tak-strasznymi mieszczanami, z ich nie do końca godnym pochwały kręgosłupem moralnym, z wstydliwymi grzeszkami i różnymi przywarami. Definicja stadła małżeńskiego i akty niewierności mają tu całkiem inny wymiar, ale otoczenie aprobuje, nie karze. Nawet niemal sadomasochistyczny związek Carla Ekdahla i jego niemieckiej żony, Trudy, pozornie pełen okrucieństwa, ma w sobie ciepło i wzajemne zrozumienie. Świat jest przepełniony wzajemną akceptacją, pod której powierzchnią nic skrycie nie bulgocze. Funkcjonuje na pograniczu magii i fantazji, świata cudów i duchów: tych z wysokiej półki dramatycznego teatru (Hamlet, Makbet) i tych cudów przyziemnych i niewybrednych (numer ze świeczką wuja Gustava). Przez chwilę podejrzewamy, że jest to jakiś ironiczny nawias, spoza którego wyłoni się zaraz „klasyczny” wiwisekcyjny Bergman, ale nie, nie ma pułapki.

Harmonia tej wspólnoty, domu Ekdahlów i ich teatru kontrastuje - najsilniej, jak to tylko możliwe - z surowym domem/pałacem biskupa Vergerusa i jego rodziny. Zimno serc i zasad, skrępowanie ciał Vergerusów, surowa dyscyplina przenika każdy kąt wielkiego domu, jest jak kara za grzechy - na ziemi. Biskup Vergerus mówi o miłości, ale to miłość „niemiłosierna”, surowa, dyktująca okrutne warunki, niewielkoduszna. W tej części przedstawienia półprzysłonięty obraz wiszący w głębi sceny odkrywa się - to "Ofiarowanie Izaaka” Caravaggia (w tekście Bergmana był to zupełnie inny obraz). Ślepo posłuszny Bogu Abraham, ojciec, składa ofiarę ze swego syna, Izaaka. W ostatnim momencie ręka Abrahama, na boski rozkaz, zostaje wstrzymana. Również w przedstawieniu ofiara ślepego posłuszeństwa nie dokonuje się ostatecznie. Okrutna gorliwość w umiłowaniu Pana nie zostaje posunięta do granic. Izaak/Aleksander zostaje uratowany, tym razem nie przez anioła, lecz przyjaciela rodziny Ekdahlów, Żyda Isaka Jacobiego. Potem następuje Dies irae, gniew boży - dobro niezwykle okrutnie rozprawia się ze złem. Znów bezpieczny świat, w którym życie i teatr czule się przenikają, może toczyć się dalej.

"Fanny i Aleksander„ to przedstawienie z wielkim rozmachem. Inscenizacja (zupełnie nieadekwatne słowo ????) zagarnia niemal cały budynek teatru, w tym scenę, widownię, wraz z lożami, korytarze, maszynownię. Teatr nas otacza. Wędrujemy po nim, a tam, gdzie nie możemy dotrzeć, naszymi oczami są kamery video.

Legnicki Teatr Modrzejewskiej prowadzony przez Jacka Głomba to coś w rodzaju cudu. Ich "Fanny i Aleksander” to moje czwarte w ciągu ostatnich 12 miesięcy z nim spotkanie (po "Popiele i diamencie. Zagadce nieśmiertelności" / "Wyzwoleniach" / "J_d_____e. Zapominaniu") i wszystkie te spektakle są naprawdę wielkie.

To, co się rzuca w oczy to niesłychana „zespołowość” tego teatru, naprawdę subtelna aktorska harmonia, nikt nie próbuje być bardziej pierwszoplanowy. W „Fanny i Aleksandrze” to pod tym względem wyzwanie, tekst wodzi na pokuszenie. Paweł Palcat jako biskup Vergerus nie „dociska”, jest naprawdę niesłychanie powściągliwy - a łatwo dałoby się zrobić z tej postaci karykaturę. Rola Pawła Wolaka, który chyba urodził się, żeby zagrać Gustava Adolfa - rubasznego smakosza życia, nie ma w sobie nic z szarży. Żyd Isak Jacobi Łukasza Kosa jest fantastycznie wieloznaczny i nieoczywisty. Świetny Oscar Ekdahl Rafała Cielucha. Można wymieniać dalej…

Trzeba jeszcze powiedzieć, że "Fanny i Aleksander” Łukasza Kosa, to nie Fanny i Aleksander, lecz raczej Fanny, Aleksander i Amanda, cała trójka dzieci Emilii i Oscara Ekdahlów. Każde z nich pojawia się w dwóch postaciach: dziecięcej (Rema, Ezra i Ninel Kos) oraz „dorosłej” (Anita Poddębiak, Robert Gulaczyk, Joanna Gonschorek) - to fantastyczny pomysł reżyserski Łukasza Kosa - mamy na scenie spontaniczne niedorosłe figurki, biegające wśród ciotek, wujów i rodziców i ich dramatyczne „grające” twarze.

Moje niedzielne przedstawienie trwało cztery godziny (podobno piątkowe, premierowe było nieco krótsze), ale przykuwało uwagę i emocje intensywniej niż niektóre dwukrotnie krótsze spektakle, a to zawsze dowód, że magia teatru istnieje.

  • Ingmar Bergman, "Fanny I Aleksander", reż. Łukasz Kos, Teatr Modrzejewskiej w Legnicy (1.03)


(Kamila Zebik, "Fanny i Aleksander", https://www.facebook.com/kamila.zebik, 3.03.2020