Kucharski: do legnickiego teatru warto jechać na każdy spektakl
- Szczegóły
Czy Jacka Głomba można porównać do królowej mrówek? Sądzę, że tak, bo jest osobą otwartą emocjonalnie na najróżniejsze kontakty. Przez rok z hakiem chodził nawet w kamizelce z napisem „Kocham policję”
Dziś teatralny legnicki atol, który oficjalnie nazywa się Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej, znany jest w całej Polsce i nie tylko w tak zwanym środowisku. Jego charyzmatycznym liderem jest Jacek Głomb (lat 42), historyk po „Jagiellonce” i reżyser po krakowskiej szkole teatralnej, laureat paru ogólnopolskich nagród.
– Słowo lider rozumiem jako osobę, która rzuca jakieś hasło – zastrzega się Głomb. – W teatrze legnickim jesteśmy drużyną i zawsze bardzo mocno to podkreślam. To jest teatr partnerski, repertuar ustalam zawsze z aktorami, całym zespołem, bo razem go będziemy realizować, a u nas to znaczy ciężko pracować na końcowy efekt.
Małymi krokami w górę
Na dzisiejszy, spektakularny sukces, pracowali jak mrówki ponad dziesięć lat. Dokładnie Głomb objął teatr w roku 1994, miał wtedy lat trzydzieści. Zespół zaczęła tworzyć grupa pokoleniowa: scenograf Małgorzata Bulanda i scenarzysta oraz reżyser Krzysztof Kopka. Pierwszą jaskółką był spektakl „Jak wam się podoba” (reż. Robert Czechowski), nagrodzony przez Fundację Theatrum Gedanense za najlepszy spektakl szekspirowski w Polsce w sezonie 1995/96. Prawdziwy marsz ostro w górę zaczął jednak „Zły” wg Tyrmanda, za którego legnicki lider dostał reżyserską nagrodę na III Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Z „Koriolanem” Szekspira, nagrodzonym w Gdańsku, pojechali na festiwal do Edynburga. Wielki ogólnopolski rozgłos (także dzięki telewizyjnej realizacji) legnicka scena zdobyła „Balladą o Zakaczawiu”. Potem był „Szpital Polonia” (reż. Paweł Kamza), „Szaweł” (reż. Głomb) i wreszcie najsłynniejsze autorskie spektakle Przemysława Wojcieszka: „Made in Poland” i „Osobisty Jezus”. Tę skrótową wyliczankę pointuje dzisiejsza oficjalna, legnicka premiera „Otella”. Już wcześniej nagrodzona na festiwalu szekspirowskim w Gdańsku. Jacka Głomba uhonorowano w międzynarodowym towarzystwie za reżyserię, a Ewę Galusińską za rolę Desdemony.
Miasto jak mrowisko
Żywy teatr to nie taki, który raz na jakiś czas robi nadętą premierę i potem spoczywa na laurach. Teatr legnicki żyje miastem i chce, żeby Legnica i legniczanie mu się tym odwzajemniali. Różnie to bywa. W tej chwili Teatr Modrzejewskiej to najbardziej rozpoznawalny symbol tego miasta nie tylko w Polsce. Ile miast podobnych Legnicy coś takiego może powiedzieć o swoim teatrze? Przy legnickiej scenie do dziś działa Klub Gońca Teatralnego.
– To ostatni taki klub w Polsce, a było ich dziesiątki – podkreśla jego animatorka Joanna Rostkowska. – Szkoda trochę tej pięknej idei, zaszczepionej przez Maćka Nowaka. Nasz klub pewnie też by przeszedł do historii, gdyby nie młodzi ludzie, którzy chcą mieć silniejszy i wszechstronniejszy kontakt z teatrem.
W legnickim klubie swoje kariery zaczynali m.in. znany aktor Tomasz Kot oraz piosenkarz Gabriel Fleszar. Na osiedlu-sypialni Piekary młodych ludzi przyciąga „Szkoła Czarodziejów Wyobraźni”, prowadzona przez Katarzynę Kaźmierczak. Teatr ma w internecie swoją gazetę „@kt” i witrynę aktualności www.gazeta.teatr.legnica.pl.
– Ponieważ czasem trudno się nam przebić z informacjami do mediów, znaleźliśmy sobie taką drogę – mówi wirtualny redaktor Grzegorz Żurawiński. – Wydajemy swoją teatralno-kulturalną gazetę w internecie, która zajmować się będzie także życiem miasta w sferze kultury.
Jest jeszcze szereg wydawnictw i płyt, ale i one nie wyczerpują listy zapuszczanych przez teatralne mrówki korzeni w różnych przestrzeniach...
Oswajanie przestrzeni
Pierwszym spektaklem, który legniczanie grali poza siedzibą teatru, była „Pasja, to jest historia męki i śmierci i cudownego zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa”, grana najpierw w katedrze Najświętszej Marii Panny, a potem w wielu kościołach w małych miasteczkach i wsiach. „Złego” wkomponowali w nieczynną XIX-wieczną fabrykę amunicji. „Trzech muszkieterów” i „Don Kichota nocą” pokazywali na zamku Piastowskim. „Młodą śmierć” w dyskotece, a głośną „Balladę o Zakaczawiu” w nieczynnym zakaczawskim kinie Kolejarz. „Koriolana” z rozmachem zainscenizowali w starych, pruskich, a potem radzieckich koszarach. Scenerią dla „Hamleta” i „Otella” stał się zrujnowany dawny Wojewódzki Dom Kultury, kolebka Satyrykonu. Dla „Made in Poland” symbolicznym miejscem okazał się dawny sklep samoobsługowy na Piekarach. Żadne z tych miejsc nie zostało wybrane przypadkowo. Każde poszerza przestrzeń odbioru. Nie wszystkimi tymi miejscami Legnica chciałaby się chwalić. Głomb uważa, że razem z aktorami uprawia teatr społeczny w wielu wymiarach.
Finał
Uwierzcie siwobrodemu staruchowi, który prawie pół wieku wysiaduje w teatralnych fotelach i od tego nawet przybrał na wadze, że nie było jeszcze tak dynamicznego, ekspansywnego, a jednocześnie dojrzałego artystycznie zjawiska teatralnego, które nie snobuje się na teatralne mody, a ze sceny mówi – i to przejmująco – o tym, co widać za oknem. Warto tam jechać na każdy spektakl.
W październiku żaglowiec według projektu Małgorzaty Bulandy „wpłynie” z Otellem i Desdemoną na pokładzie na festiwal szekspirowski w Santa Barbara, zawinie potem do Los Angeles i Chicago. W listopadzie z „Made in Poland” pofruną do Nowosybirska. A to tylko taki mały, prowincjonalny teatr – jakby chcieli niektórzy.
(Krzysztof Kucharski, „Fenomen mrówek”, Słowo Polskie Gazeta Wrocławska 16.09.2006)