Drukuj

To życie podłe… człowiek ma ochotę krzyczeć... całe dnie, lata z tymi dyletantami… męczysz się, satysfakcja żadna, pieniądze żadne i nikt cię nawet na ulicy nie poznaje… a nie daj Boże, makijażu po porannej bajce nie domyjesz, bo się śpieszysz, bo trzeba zdążyć do urzędu, a się grało pasikonika i już ta pogarda wszędzie… niezrozumienie… bo ludzie nie chodzą do teatru, nie są oswojeni… - to fragment monologu aktorki w felietonie Magdy Drab z cyklu "5000 znaków" dla miesięcznika Teatr.


„…taka rola, że rozumiesz, że zabić za nią można… taka rola dla aktora to jest normalnie ziszczenie ciebie jako osoby… jako osoby artysty, rozumiesz… taka rola na rekompensatę wszystkich ciosów od życia, na spełnienie tych niespełnionych marzeń… taka rola na zakończenie kariery to jest lek, to jest wręcz konieczność, żeby sobie nie wypominać na starość, że się czegoś nie zrobiło - nie zawalczyło się o siebie, jak to się mówi… taka rola wyrazista, rozumiesz, że na przykład się uwiodło piętnastolatka albo zła matka, albo po gwałcie alkoholiczka czy coś… taka rola w sam raz na warunki przywiędłe, ale nie babcia. Taka rola trafiona na czas, gdy nic ci się już nie trafia… taka rola to drugie życie… taka rola, o której się mówi: ale bym to zagrała… taka rola, w której jest przeżyć tyle, ile w normalnym życiu nigdy cię nie spotka… taka rola pojemna, w której jest i patologia, i krew, i sperma, i łzy, i bebechy, i dramat, i miłość... żeby wreszcie pokazać wszystkim, na co cię stać i ile potrafisz zdziałać w godzinkę… żeby uświadomić ludziom, że po prostu się szczęścia nie miało do tej popularności, która jest, nie ukrywajmy, przepustką do wielu dzieł, rozumiesz, artystycznych… jeśli nie jesteś popularny, to nikt nie wie, że jesteś coś wart i musisz dopisywać to w programie: utytułowana aktorka, zdobywczyni wielu nagród, stworzyła sto pięćdziesiąt ról, a może dwieście, sama już nie zliczy... żeby dać ludziom szansę, żeby poznali cię, te twoje atuty… to jaką masz lekkość, łatwość, jak ty się perliście śmiejesz na zawołanie, ile łez potrafisz wycisnąć, gdy didaskalia każą… taka rola… gdyby ktoś to napisał… specjalnie dla ciebie... nieważne, o czym… to nie musi być o niczym konkretnym... byleby znaleźć ten tak zwany balans emocjonalny, skomponować to odpowiednio, rozumiesz, taką gradację środków przeprowadzić… w minucie trzeciej masz atak śmiechu, w piętnastej pogrążasz się w rozpaczy, w czterdziestej towarzyszy ci gniew, a pod koniec sączysz gorzką ironię, aż do pointy pełnej nadziei.... i jeszcze trochę zabawy konwencjami, szczypta brutalizmu, duża doza humoru, żeby ludzie na to przyszli… i jeszcze kawałek wierszem, rozumiesz, nie każdy dziś potrafi mówić wierszem, więc dlaczego tego nie zaprezentować… sama wiesz… szpagat też do dziś robię, a ile razy mam szansę w teatrze się tym pochwalić…? ile razy trafia się taka rola…?

To życie podłe… człowiek ma ochotę krzyczeć... całe dnie, lata z tymi dyletantami… męczysz się, satysfakcja żadna, pieniądze żadne i nikt cię nawet na ulicy nie poznaje… a nie daj Boże, makijażu po porannej bajce nie domyjesz, bo się śpieszysz, bo trzeba zdążyć do urzędu, a się grało pasikonika i już ta pogarda wszędzie… niezrozumienie… bo ludzie nie chodzą do teatru, nie są oswojeni…

Taka rola, by wszystko zmieniła... by się odwiedziło festiwale, by się człowiek przewietrzył, by się recenzje posypały, że niezwykła sprawność, rollercoaster emocji, warsztat niespotykany u młodych i tak dalej... potem, by ludzie przyszli porozmawiać, dowiedzieć się, że poza Warszawą też są teatry… by dopytywali o przeszłość, o to jak się pani nauczyła tyle tekstu i dlaczego nie grała pani w „Czarnych chmurach” ani w „Czterech pancernych”… te wszystkie bzdury… ale człowiek miałby szansę jakieś przesłanie skierować do ludzi, coś od serca im powiedzieć… że wybrałam po prostu życie teatralne, że teatr był dla mnie wszystkim i pracowałam z wieloma reżyserami, że ludzie często nie wiedzą, jak cudowny jest teatr, a ja kocham teatr i kocham życie, kocham ludzi, i pragnę pokoju na świecie… i jeszcze, żeby mówić dzieciom, wnukom, żeby chodziły do teatru… jakieś seniorki obiecają pewnie, że wnuki będą tam chodzić zamiast do kościoła, że będą ich gonić… a ja umrę spokojnie.”

To jest monolog wewnętrzny, któremu aktorka być może stanowczo zaprzeczyłaby Monolog bardzo wewnętrzny, ale trudny do ukrycia. Monolog wewnętrzny, który wżarł się w tekst dramatu pisanego specjalnie na zamówienie aktorki. Zdolnej, starszej aktorki. Smutnej aktorki. Ta aktorka ma garderobę, którą dzieli z pięcioma koleżankami. Nad jej toaletką wiszą dyplomy i zdjęcia sprzed lat na których uśmiecha się zniewalająco i defiluje w kusych spódniczkach. W wazonie dogorywają kwiaty otrzymane z okazji premiery. Aktorka wdycha ich duszącą woń i czuje się względnie zadowolona. Jest może trochę urażona komplementami w rodzaju: nie spodziewałem się po tobie takiej odwagi/sprawności/emocjonalności, ale zasadniczo czuje się dobrze. Wtula policzek w futro martwego lisa i patrząc w lustro, zaczyna odklejać plasterki swojej wyśnionej roli. Sprawdza czy rany ładnie się goją.

(Magdalena Drab, „5000 znaków. Modlitewnie”, Teatr, 11/2019)