25 najlepszych polskich filmów drugiej dekady XXI wieku w autorskich zestawieniu Macieja Kędziory. Jaki jest jednak powód, że ów subiektywny top 25 przedrukowuje Legnicka Gazeta Teatralna @KT? Wystarczyłby jeden, który nazywa się Tomasz Kot. Aktor, którego kariera rozpoczęła się od legnickiego Klubu Gońca Teatralnego i tytułowej roli w „Hamlecie, księciu Danii” na legnickich deskach. Są i inne powody. W zestawieniu są ważne filmy, w których grali aktorzy Modrzejewskiej: Robert Gulaczyk i Rafał Cieluch.


Mija druga dekada tego wieku. Może nie przyniosła aż tak wielu rewolucji w światowym kinie (a o nim już niedługo), ale za to całkowicie odwróciła losy rodzimej kinematografii, która nauczyła się korzystać z dobrodziejstw utworzonego w 2005 roku Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. To dekada nowych nazwisk (Jagoda Szelc, Agnieszka Smoczyńska), ale również ugruntowania pozycji pewnych, dotychczas niedocenianych twórców – na czele z Pawłem Pawlikowskim, odpowiedzialnym za największe sukcesy na arenie międzynarodowej. Możecie być pewni, że tych twórców na naszej liście nie zabraknie. Odliczanie czas zacząć!

25. Chce się żyć
W polskim kinie brakuje tzw. feel-good movies. Mało który reżyser miałby odwagę i pomysł na przedstawienie prawdziwej historii chłopaka z porażeniem mózgowym w konwencji komediodramatu. Jednak Maciejowi Pieprzycy udała się ta sztuka w filmie „Chce się żyć”. Tuż obok przyziemnych, codziennych trudności życia pojawia się miejsce na rodzinną miłość i oddanie. Tym, co odróżnia tę produkcję od innych, jest pochylenie się nad życiem wewnętrznym głównego bohatera: ukazanie jego fantazji erotycznych i małych marzeń, których plan realizacji nadaje sens jego życiu.
Brawurowa rola Dawida Ogrodnika, który stworzył niezwykle wiarygodną postać Mateusza zamkniętego w swoim obezwładnionym ciele, jest godna wszelkich laurów. Gdyby „Chce się żyć” było filmem amerykańskim, z pewnością aktor mógłby liczyć na nominację oscarową. Tymczasem na polskim poletku nie doczekał się nawet głównej nagrody na festiwalu w Gdyni. Należy docenić również kreację małego Mateusza, którego zagrał Kamil Tkacz. Całość nie miałaby takiej pozytywnej siły bez ról Doroty Kolak i Arkadiusza Jakubika, czyli filmowych rodziców chłopaka. Dzieło Pieprzycy jest dowodem na to, że można tworzyć kino przejmujące, dotykające ważnych, pomijanych na co dzień tematów i nie czynić tego w sposób jednowymiarowy. Tak jak w życiu, i ta opowieść ma wiele odcieni, od smutku i łez do nadziei i śmiechu, zapewniając widzowi upragnione katharsis.
(Marta Ossowska)

24. Wspomnienie lata
We „Wspomnieniu lata” – chyba najsubtelniejszej tegorocznej premierze – przedstawiony zostaje skomplikowany związek dwunastolatka i jego strudzonej, choć wciąż buzującej namiętnością matki. To nietypowy duet: on błądzi w świecie dorosłych, bo odebrano mu dzieciństwo; ona zaś tęskni za młodością, chwyta się każdej okazji, by poczuć dawne afekty i na chwilę uwolnić się od trosk. Urszula Grabowska świetnie wypada w tej roli, gra w sposób wyważony i pozwala swojej postaci uciec od stereotypów.
Film prowadzony jest powoli i skrupulatnie dawkuje akcję. Dla Guzińskiego ważniejszego od słów są czyny, gesty i podszepty: emocje przekazywane są za pomocą trików montażowych, piosenek retro, czasem też jednoznacznego milczenia.
(Albert Nowicki)

23. Pokłosie
„Pokłosie” opowiada historię, o której wiele osób wolałoby zapomnieć. Co więcej, dla co poniektórych w ogóle się nie wydarzyła. Wyparcie i bezpieczne miano „tematu tabu” wydają się uspokajać sumienia również bohaterów filmu Władysława Pasikowskiego. Ciężko jest być moralistą, wymaga to także nie lada odwagi, ale taką właśnie postawę przyjmuje reżyser. Nie stroni od alegorii chrystusowego męczennictwa, wydawania śmiałych osądów a nawet wyroków. Dlatego też na „”Pokłosie ciężko jest spojrzeć inaczej niż oczami samego Pasikowskiego. Urzeka jednak fakt, że w całej historii nie ma miejsca na chociażby jedno zbędne zdanie. Teatralność każdej wypowiedzi idealnie współgra z dramaturgiczną koncepcją oraz elementami śledztwa wewnątrz małej, tajemniczej społeczności.
Z pozoru niepozorna i spokojna wieś tak naprawdę jest kopalnią cichych umów między ludźmi, a tym samym miejscem, które zostałoby sprawdzone jako ostatnie. Tu zaczyna się i kończy opowieść o tym, jak zgubna może być dociekliwość. W ostatecznym rozrachunku pozostaje jedynie (lub „aż”) pamięć, której ogromnej wartości już nikt nie odważy się podważyć
(Joanna Kowalska)

22. Córka trenera
„”Córka trenera jest jak powiew ciepłego, letniego wiatru w duszny dzień tuż po przejściu burzy. Gdy rodzimi twórcy zasadzają się na POWAŻNE tematy, Łukasz Grzegorzek woli zająć się namacalnym konkretem, w tym przypadku historią ojca i córki walczącej w turniejach tenisowych. Nie interesuje go wielka narracja, uniwersalizacja przekazu, socjoekonomiczna analiza polski powiatowej. Interesuje go relacja dwójki postaci, analiza ich marzeń i lęków, sprawdzenie, na ile marzenia i plany rodzą się w głowach najmłodszych, a na ile są tam wsadzane siłą przez rodziców. Z tego też względu znakomite role Jacka Braciaka i Karoliny Bruchnickiej pomagają zrozumieć wszelkie niuanse między ich bohaterami, przepływy emocji.
Nie potrzeba wielu dialogów, wystarczy kilka ukradkowych spojrzeń, westchnień i wybuchów złości, by odmalować uczuciową panoramę ludzi na życiowym zakręcie. Proste to, a jakże prawdziwe i ujmujące. A że przy okazji zrealizowane z niezwykłym wyczuciem, okraszone pięknymi zdjęciami i uważną pracą kamery, to finalnie na polskim rynku pojawił się produkt wybitnie sundance’owy, szczery, bezpretensjonalny, z ambicjami na pozostanie pozycją klasyczną dla tych, którzy od wielkich narracji bardziej cenią minimalizm, konkret i reżyserską uczciwość. Seans „Córki trenera” na pewno to wszystko zapewnia.
(Marcin Kempisty)

21. Tylko nie mów nikomu
Pod względem technicznym jest to zapewne najsłabsza pozycja w naszym zestawieniu. Niesławne ujęcie z mlekiem i inne wizualne wypełniacze, którymi twórcy przeplatają opowiadane historie z pewnością nie zasługują na nagrody.
A jednak, jest w filmie Sekielskich coś, co sprawia, że produkcję tę ogląda się w niesamowitym skupieniu. Jeśli przymknie się oko na walory artystyczne, zobaczymy rzemiosło twórców, którzy nie są reżyserami, ale utalentowanymi dziennikarzami, którzy poświęcili setki godzin na dotarcie do ludzi i materiałów związanych z tuszowaniem pedofilii w Kościele katolickim.
Po premierze filmu usłyszałem rozczarowane głosy, że dokument nic nie zmienił. Zupełnie się z tym nie zgadzam i jestem przekonany, że „Tylko nie mów nikomu” okaże się z perspektywy czasu bardzo ważnym filmem kończącej się dekady. Dekady, u schyłku której Smarzowski, a później Sekielscy, zdemitologizowali świętość polskiego kleru i sprawili, że nieistniejący wcześniej poza dużymi ośrodkami miejskimi temat systemowej pedofilii w kościele zawędrował na usta nie tylko liberałów, ale dużej części społeczeństwa.
(Andrzej Badek)

20. Serce miłości
Gdy większość twórców światek sztuki współczesnej nadal traktuje jako idealne pole do żartów i kąśliwych uwag (vide „Velvet Buzzsaw”, czy wybitne, acz ironiczne „The Square”) najbardziej szczerym i ciepłym obrazem okazało się być “Serce miłości”, autorstwa kuratora sztuki, badacza filmu eksperymentalnego, Łukasza Rondudy. On jako jedyni nie kwestionował czemu artyści parają się współczesną formą wyrazu – a pokazywał, po prostu, zwyczajnie, jak tworzą.
„Serce miłości” to dwie genialne role pierwszoplanowe, znakomicie ze sobą kontrastujące. Justyna Wasilewska na ekranie przechodzi nie jedną metamorfozę, będąc raz mistrzynią vogue’a, raz Kobietą-kot, raz błądzącą w życiu kobietą poszukującą swojego miejsca na ziemi. Z drugiej strony Jacek Poniedziałek, który przepoczwarza się w Wojtka Bąkowskiego, odtwarzając raz po raz jego każdy ruch, jakby został perfekcyjnie zaprojektowanym przez niego awatarem performatywnym.
Wreszcie, drugi film twórcy „Performera” to perła wizualna, zachwycająca swym pietyzmem z jakim podchodzi do kierowania obrazów, gdy każdy kadr można by było oprawić w ramkę i powiesić nie tylko na ścianie, ale i w ramach wystawy w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Gdyby was pytali po co nam “modern art” – pokażcie im “Serce miłości”.
(Maciej Kędziora)

19. Córki dancingu
Historia tego filmu i drogi, jaką musiała przejść jego reżyserka, Agnieszka Smoczyńska, współgra wręcz idealnie z jego treścią i formą. Debiutantce wielu mówiło, że oszalała chcąc pracować w tym zawodzie, a opór jaki napotkała, kiedy pokazała swoim mistrzom scenariusz filmu o krwiożerczych syrenach w Warszawie lat 80. XX w., ostatecznie ją przekonał, że czas tych mistrzów zabić. Żeby opowiedzieć swoją historię, Smoczyńska chwyciła po najbardziej śmieciową, kampową estetykę musicalu – pełną blichtru, brokatu i cielesności. Sprzyjający klimat Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej pozwolił debiutantce opowiedzieć o seksualności, miłości i siostrzeństwie w sposób odważny, zabawny, sprośny i seksowny.
Nic dziwnego, że choć obraz został w miarę pozytywnie przyjęty przez krytyków, to polscy widzowie wręcz ostrzegali przed jego seansem. Poszukiwanie nowych, alternatywnych do mainstreamu form opowiadania musi się spotkać z niezrozumieniem i wybranie właśnie takiego sposobu na wejście do branży jest niesamowitym dowodem odwagi. Agnieszka Smoczyńska spotkała się na szczęście z nagrodami za tę odwagę – nie tylko dostała nagrodę za najlepszy debiut na Festiwalu w Gdyni, ale też została wyróżniona na festiwalu Sundance i gdy film wszedł do amerykańskich film, tamtejsza krytyka się w nim zakochała. Dziś, 4 lata po premierze filmu, w Polsce wciąż nie zrobił tak wyśmienitego, feministycznego obrazka. I można nad tym jedynie ubolewać.
(Szymon Pietrzak)

18. Wszystkie nieprzespane noce
Zaskakująco mało jest twórców, którzy chcieliby zgłębić stan ducha młodych dorosłych. Tych z wielkich miast – studentów, marzycieli, fatalistów. „Pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia”, jak określił je wieszcz o literackim pseudonimie. Lecz czy faktycznie zasługują oni na tak niepochlebny tytuł? Czy wypowiadane przez nich słowa, wklepywane i korygowane przez wbudowaną w smartfonie sztuczną inteligencję wyrazy, nie składają się na żadną sensowną, odkrywczą wypowiedź? Michał Marczak nie odpowiada wprost.
Zamiast odpowiadać, „Wszystkie nieprzespane noce” są jak stopklatka z tych momentów, gdy najwięcej się owych nieznaczących nic słów mówi. Albo bełkocze bez opamiętania, gdy alkohol, substancje psychoaktywne i adrenalina podsuwają coraz to kolejne głupoty na język. Ale o czym oni mówią? O planach na przyszłość (albo ich braku). O miłości (albo tęsknocie za nią). O tęsknocie? Nie, o tym się nie mówi. Ją słychać tylko w ciszy. Gdy o 5 nad ranem Warszawa zostaje zespolona chocholim tańcem – czekając na impuls, który znów wyśle ją na eksplorację ulic własnego życiowego zagubienia. Możecie mówić, że proste – ale dla mnie relatable af.
(Wiktor Małolepszy)

17. Pan T.
Pisząc o „Panu T.” w ramach zestawienia dekady na kilka tygodni przed jego ogólnopolską premierą ukazujemy jego wartość – niezbywalną, wyjątkową, jak i skazujemy go na niższe miejsce w rankingu. Bo z całą pewnością, za pół roku film o latach 50. z wybitną rolą Pawła Wilczaka zapiszę się w annałach historii rodzimej kinematografii, a co za tym idzie – za pewne walczyłby tu o czołowe miejsca.
Nie zmienia to jednak faktu, że nie sposób tego quasi-Tyrmandowskiego dzieła pominąć. Bowiem nie sposób wskazać równie samoświadomego jak dzieła Marcin Krzyształowicza, przepełnionego ciętym jak notki z „Dziennika 1954” humorem, bystrym okiem i zmysłem inscenizacyjnym, czerpiącego garściami z filmografii Paolo Sorrentino. Zresztą skojarzenie z „Wielkim pięknem” jest tu na miejscu; choć tam gdzie Włoch dokumentował Rzym, twórca „Obławy” skupia się na absurdzie, duszącym stołeczne miasto bardziej niż wódka i gęsta nikotyna z paczek Sportów.
Szkoda tylko, że niczym pisarz będący inspiracją dla dzieła, o „Panu T”. jest obecnie tak cicho. To miejsce spełnia więc również rolę pewnego apelu: idźcie do kina, nie zawiedziecie się.
(Maciej Kędziora)

16. Twój Vincent
„Twój Vincent” to pierwszy na świecie w pełni malowany film fabularny i wyjątkowa biografia człowieka sztuki. Trzeba przy tym zaznaczyć, że jego fabuła jest drugorzędna. Film przemawia do widza przede wszystkim obrazami. To właśnie na płótnach pokrytych malunkami w charakterystycznym stylu holenderskiego artysty przedstawiono życie i śmierć Van Gogha.
Twój Vincent stworzony przez malarkę i reżyserkę Dorotę Kobielę oraz producenta Hugh Welchmana nie ma być może efektownie skomponowanej narracji, lecz zachwyca olśniewającą formą. Każda klatka wygląda jak obraz Van Gogha – krajobrazy pulsują i wirują, podobnie jak pociągnięcia pędzlem tworzące ludzkie twarze.
Zrealizowanie filmu wymagało zaangażowania 125 artystów i stworzenia aż 65 000 malowanych kadrów, które obejmowały 120 najbardziej znanych dzieł malarza. Twój Vincent to jednak nie tylko imponujące liczby i piękne wizualizacje. To przede wszystkim ujmujący hołd dla twórczości nietuzinkowej postaci.
(Marcelina Kulig)

15. Atak paniki
Wydaje mi się, że obecność „Ataku paniki” w tego typu zestawieniach ma bardzo szczytne znaczenie. O filmie Pawła Maślony można mówić na różne sposoby: hołubić – jak na standardy naszego podwórka – strukturalne nowatorstwo czy ganić za wyboisty asymetryzm historii. Ale oddanie krytycznej sprawiedliwości się tu po prostu należy. To jedna z najlepszych w ostatnich latach próba stworzenia “czegoś” swojego, poturbowana co prawda pewnymi deficytami, ale odważna i zdatna emocjonalnie. W postrzępionej, achronologicznej narracji film faktycznie nabiera kolorów, a aktorzy zachowują ponadprzeciętny poziom.
Maślona smakowicie irytuje widza, to właśnie jemu i swoim bohaterom po wirtuozersku gra na nerwach, podbudowując klimaks filmu. W luźnej atmosferze ktoś mógłby to porównać do klimaksu „Mangolii” Paula Thomasa Andersona i wbrew powadze tej analogii wcale nie byłby daleki od prawdy. W dyskusji o swoistości i wybrakowanej autorskości kina na polskim padole warto przywoływać mikroelementy „Ataku paniki”, coby nie zapomnieć, że takowa autorskość przecież funkcjonuje, jeszcze nie kwitnie, ale dumnie istnieje.
(Kamil Walczak)

14. Fuga
Nie jestem miłośnikiem debiutanckiego filmu Agnieszki Smoczyńskiej i może dlatego uważam „Fugę” za film dużo bardziej spełniony, choć bardziej konserwatywny w swojej strukturze, pozbawiony wizualnych i fabularnych ekscesów. Oto po latach do domu wraca kobieta, która wydawało się, że już umarła. Niczego nie pamięta, niczego nie żałuje, jest już zupełnie inną osobą, próbującą od nowa zbudować sobie życie. Nie ma jednak na to szansy, bowiem jest “zachęcana” do powrotu do domowych pieleszy i pracy nad ratowaniem małżeństwa, jak również do ponownego wzięcia udziału w procesie wychowawczym jej dziecka.
Smoczyńska, za scenarzystką i znakomitą w roli głównej Gabrielą Muskałą, tworzy kino społeczne z mocnym przesłaniem idącym w poprzek dominującej tradycji. Pod płaszczykiem opowieści o schorzeniu psychicznym tworzy zupełnie inną historię o emancypacji, potrzebie samorealizacji, pragnieniu zbudowania domowej rzeczywistości na zupełnie innych warunkach. Być może to kino za bardzo dosłowne, niemniej jednak „Fugę” należy bardzo cenić za spójność dramaturgiczną, fantastyczną grę wspomnianej Muskały oraz Łukasza Simlata, a także za zachętę do szczerej rozmowy na temat ról społecznych w Polsce.
(Marcin Kempisty)

13. Mowa ptaków
„I śmieszno, i straszno” – mówi główny bohater, Marian, do swojej protegowanej, byłej wychowanki. To idealne podsumowanie najnowszego dzieła Xawerego Żuławskiego, dzielącego równie mocno co Polska, którą prezentuje na ekranie. Kraju narodowców, upadłej inteligencji, filmowców, sztuki, lewicy, butnej młodzieży. Ojczyzny spowitej widmem mistrza – Gustawa vel Andrzeja Żuławskiego.
Jest śmieszno, no początku kończącym, jest śmieszno na początku zaczynającym. Bywa śmiesznie również momentami, czy to w momencie pojawienia się braci Mroczków na ekranie, czy podczas jednej z tyrad protagonisty.
Jest strasznie gdy „Mowa ptaków” zaczyna nas ściskać za gardło, dusić jak alkoholowa libacja bez możliwości ucieczki. Z każdą sceną nasila się gorycz tkwiąca gdzieś w przełyku, z każdym dialogiem odkrywają się nowe ścieżki interpretacyjne, w które popycha nas Xawery, rzucając pojedyncze słowa w ramach tytułowego języka.
Wreszcie jest genialnie. Bo w nieco ponad dwie godziny Żuławski zamknął wszystko to, co uczyniło nasze rodzime kino i nasz rodzimy teatr polityczny lepszym w przeciągu ostatniej dekady. To piękna spowiedź nie tylko postgrobowego twórcy “Opętania” ale również spowiedź współczesnej Polski, nie pojmującej wciąż własnej tożsamości.
(Maciej Kędziora)

12. Demon
Demon jest produkcją, o której mówiono stanowczo zbyt mało. „Polskość” w demonicznym wydaniu, a wszystko to przepełnione mroczną stroną religijności. Marcin Wrona stworzył plac zabaw do użytku własnego, na obszarze którego zręcznie rozkłada na części pierwsze, a następnie układa w hybrydową całość wiele gatunków filmowych. Trochę horroru, odrobinę psychologicznego thrillera, garść „folkloru życia codziennego”. Z tego pozornego chaosu powstało dzieło kompletne – czerpiące (często wręcz zuchwale korzystające z cytatów) z kultury, literatury oraz kinematografii.
„Demon” nie jest jednak jedynie „zlepkiem” tego, co gdzieś już kiedyś każdy widział, a w pełni samodzielną opowieścią o tym, czego oczy nie potrafią ujrzeć, a rozum pojąć. Nawet stopniowo zanikający sceptycyzm nie pomaga w zrozumieniu. To doskonały dowód na to, że w Polsce jest miejsce na realizację tego typu produkcji i wcale nie muszą one okazać się jedynie nieśmiałym podrygiwaniem reżysera w rytm melodii, którą słyszy jedynie on. Świat pozazmysłowy w polskim kinie nadal pozostaje nie w pełni zbadany, a jak widać, próby zgłębienia go nie oznaczają od razu śmierci wszystkich uczestników ekspedycji.
(Joanna Kowalska)

11. Monument
Jeżeli miałbym powiedzieć, co w kinie cenię najbardziej, to byłyby to dwie rzeczy: amerykańskie komedie o nastolatkach i potrzeba obejrzenia danego filmu jeszcze raz. „Monument” nie jest amerykański i bynajmniej nie opowiada o ludziach nastoletnich, ale ta druga część się zgadza. Kiedy widziałem ten film po raz pierwszy (na zeszłorocznym festiwalu Nowe Horyzonty), byłem nim głęboko zdegustowany. Kiedy obejrzałem go drugi raz (już w normalnej kinowej dystrybucji), byłem nim głęboko zachwycony. Dlaczego tak się stało? Nie wiem, ale się domyślam.
Jagoda Szelc jedną rzecz powtarza cały czas: interpretację każdy może mieć swoją i nie ma w tym niczego złego. Nie zaprzeczę, ale dodałbym do tego jeszcze jedno stwierdzenie: można też interpretacji nie mieć w ogóle. Chociaż nie sposób nie docenić tego, że „Monument” to film przemyślany pod względem fabularnym, produkcja, w której każdy szczegół ma jakieś znaczenie, każdy dialog znajduje odzwierciedlenie w szerszej perspektywie, to nie pozostaje mi nic innego jak tylko wzruszyć ramionami i przejść obok tych intelektualnych gimnastyk całkowicie obojętnie. Okej, fajnie, ale po co? Z takim nastawieniem wyszedłem z pierwszego seansu. Gdy jednak wszedłem na salę kinową po raz drugi, zdawałem już sobie sprawę z obecności takich a nie innych plot twistów i rozwiązań akcji, dzięki czemu obejrzałem zupełnie inny film.
Film, który fakt bycia pracą dyplomową obraca na swoją korzyść, a oczywiste wymogi takich a nie innych aktorskich popisów indywidualnych i grupowych przekuwa w niezbędną część całości. Film, którego formalna dyscyplina pochłonęła mnie w całości, którego pierdząca, ambientowa muzyka wybijała mnie z rytmu i wbijała w fotel jednocześnie, którego przesadzona tajemniczość działała na mnie lepiej niż niejeden nowofalowy horror (a nowofalowe horrory działają na mnie naprawdę dobrze). Film, który jest cudowną panoramą ludzkich lęków i portretem reakcji na to, co nieuniknione (czymkolwiek by to nie było). Obejrzałem film, który nie był filmem – był przeżyciem, które pochłonęło mnie w całości i przywróciło mi wiarę nie tyle w kino polskie, co w kino w ogóle. I właśnie taki film wam polecam.
(Michał Piechowski)

10. Wołyń
Z początku Wojciech Smarzowski chciał nakręcić „Wołyń” ramię w ramię z ukraińskim reżyserem, jednak żaden nie zdecydował się na wejście z nim we współpracę. Sportretowanie rzezi wołyńskiej okazało się tak ciężkim tematem, że mimo iż jeden z najlepszych polskich reżyserów szukał realizacyjnej pomocy, to i tak finalnie pozostał ze swą koncepcją sam. Wynikiem jego pracy jest film, o którym w momencie premiery mówiła cała Polska, a który w historii zapisze się jako podwalina do rozpoczęcia rozmów o wcześniej zmarginalizowanej tragedii i zbrodni ludu polskiego.
W ramach tragicznej historii młodziutkiej Zosi Głowackiej (fenomenalna debiutantka Michalina Łabacz) reżyser bezpardonowo i dobitnie – choć, wbrew obiegowej opinii, bez sadystycznych zapędów – portretuje próbę pozostania człowiekiem w nieludzkich czasach opresji i przemocy. Przejmujące obrazy wojny, agresji i nienawiści, z którymi konfrontowana jest bohaterka, pozostawiają widza emocjonalnie zdruzgotanego. Smarzowski nie pozwala jednak odchodzić od seansu bez kapki nadziei. Nadziei, której upatruje w traktowaniu człowieka po prostu po ludzku, bez podziałów na pochodzenie i religię.
„Wołyń” to kino bogate treściowo, formalnie i emocjonalnie, które już teraz zapewniło sobie miejsce w kanonie polskiego kina historycznego.
(Rafał Skwarek)

9. Wieża. Jasny dzień
Jagoda Szelc udowodniła, wchodząc do branży filmowej, że swoim kinem nie bierze jeńców. Jej unikatowa „Wieża. Jasny dzień” jest obrazkiem, który każdy z nas może wziąć do ręki i przeanalizować na swój własny sposób. Film służy tu za naczynie – oferując nadzwyczajną, oniryczną estetykę polskiej wsi, cudowne aktorstwo, wzmagające poczucie niejednoznaczności oglądanych obrazów i dialogi, które łatwiej byłoby określić mianem mamrotania. Wszystko to wrzuca nas w historię, gdzie w odpowiednim momencie budowany suspens nie służy rozładowaniu go w końcówce ku satysfakcji widza, a staje się doświadczeniem samym w sobie. Niemal medytacyjny seans przypomina obrazki Davida Lyncha czy innych filmowych surrealistów – i nie zamierza widzowi niczego tłumaczyć.
I choć Szelc pozostawia oczywiście całą masę interpretacyjnych furtek, to jednak podstawą jej filmu jest rodzina czy – w szerszym kontekście – relacje. Obserwując wiejską społeczność, ich przyzwyczajenia, hipokryzję, trafia do źródła największych ludzkich niepokojów. Reżyserka potrafi trafić do podświadomości, zupełnie instynktownie i swoim debiutem udowodniła, że w polskim kinie jest nie tylko miejsce, ale przede wszystkim głód eksperymentów. I jak się przekonaliśmy przy okazji jej drugiego filmu – nie zamierza ona z tej ścieżki schodzić.
(Szymon Pietrzak)

8. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham
Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, filmie Pawła Łozińskiego. Jest tyle słów, które chciałbym ci powiedzieć. Tyle pięknych twoich cech. Podziwiam cię za to, jaki jesteś. Bezkompromisowy, minimalistyczny tak bardzo, jak tylko się da. Jedyne co widzę, to szare tło i twarze – początkowo sztywne, tężejące dumą, której stopniowy rozkład pozwalasz mi obserwować. W tym właśnie procesie – przekraczania granic i łamania hamulców – dajesz mi możliwość dostrzeżenia leczniczej funkcji komunikacji. Próby zrozumienia drugiego człowieka, piekielnie ciężkiej i bolesnej. Ale jakże zbawiennej dla wzajemnych relacji.
Jesteś jedyny w swoim rodzaju. W warstwie konceptu odtworzenia prawdziwej sesji terapii, ale też w tym, co przekazujesz na temat ludzkiego charakteru. Ilekroć cię oglądam, wzruszam się dogłębnie myśląc o tym, ile jest jeszcze osób, którym mógłbyś otworzyć oczy. Pokazać, że zasięgnięcie lekarskiej pomocy nie jest oznaką słabości, lecz siły. Twoje bohaterki wychodzą złamane, ale odmienione. Wypełnione nową energią, dumne z tej drogi, która razem przeszły. I ja jestem dumny, filmie. Dumny, że w tym kraju powstają tak nietuzinkowe dzieła sztuki.
(Wiktor Małolepszy)

7. Bogowie
Gdyby polska opieka zdrowotna nie była w wiecznym, pogarszającym się kryzysie finansowym, uczelnie medyczne mogłyby wynająć Łukasza Palkowskiego i współfinansować produkcję „Bogów” jako reklamę zachęcającą młodych ludzi do podjęcia studiów lekarskich.
Całe szczęście, Palkowski film i tak nakręcił i tym samym dostaliśmy produkcję, która powinna przemówić do każdego. Wszakże Bogowie to po pierwsze bardzo angażująca historia ambitnego człowieka, który poświęca swoje życie dla dobra innych. Po drugie to opowieść o pięknym historycznym patriotyzmie, ale tym czasów pokoju. Zaskakujące, jak blisko Relidze do wojskowych bohaterów, których tak lubimy wspominać w książkach od historii czy podczas państwowych uroczystości. Stąd, nie bez powodu, po premierze filmu o Wisłockiej pojawiły się dowcipy o zawiązaniu uniwersum polskich „Avengers”. Ja nie mam nic przeciwko tak długo, jak stać będą za tym utalentowani scenarzyści i reżyserowie…
Oraz aktorzy! Mówiąc o „Bogach” nie sposób nie wspomnieć wybitnej kreacji Tomasza Kota, który mimo różnego wzrostu od postaci prawdziwego profesora, wcielił się w niego rewelacyjnie. Drobne gesty, ruchy, sposób chodzenia i mówienia to przykład aktorstwa, które nie bez powodu dały Kotowi akces do międzynarodowej kariery. Nam pozostaje trzymać kciuki za więcej takich ról!
(Andrzej Badek)

6. Cicha noc
W dobie szukania lepszych perspektyw na Zachodzie gorzka opowieść o przykrych stronach emigracji zarobkowej i rodzinnych kryzysach jest niezwykle uniwersalna. Piotr Domalewski z delikatnością i dbałością o szczegóły sportretował rzeczywistość niejednego polskiego domu dotkniętego cieniem rozłąki z bliskimi i rozluźnienia więzi. Ukazana w kadrze polska prowincja jest przytłaczającym tłem dla historii o rodzinie, która mimo rozlicznych podziałów stara się zasiąść przy wspólnym wigilijnym stole. Na wierzch wychodzą lęki, rozpaczliwa chęć poprawienia własnego losu i walka z poczuciem beznadziei.
„Cichą noc” przepełniają emocje i wybija się w niej psychologiczna prawda. Pierwiastki humoru i zadumy zostały w niej zrównoważone po mistrzowsku, współgrając z obrazem nieubłaganie nadciągającej katastrofy. To film dojrzały i poruszający, Opowieść wigilijna na miarę XXI wieku i na miarę polskich realiów.
(Marcelina Kulig)

5. Róża
Wojciech Smarzowski uwikłał się w korzystanie z identycznej estetyki we wszystkich swoich filmach. Zawsze syf, zawsze moralna degrengolada, zawsze lejąca się wóda świadczą o zepsuciu świata, upadku, głębokościach, z których jako ludzkość nie zamierzamy wychodzić. Na tle tych turpistycznych moralitetów „Róża” wyróżnia się sposób szczególny. Historia o losach Mazurów to fenomenalny przykład na to, ile jeszcze nieodkrytych kart historii czeka na przeniesienie na wielki ekran. Ale nie chodzi tylko o rozliczenia, ujawnienie grzechów “wyzwolicieli” z Armii Czerwonej.
To także opowieść o wojnie jako końcu świata, po którym trzeba przecież dalej żyć. Film Smarzowskiego jest brutalny, dosadny, niczego nie zataja przed widzem, nie wchodzi z nim w żadne gierki. Uderza w twarz i każe patrzeć, do czego jesteśmy zdolni, gdy pozwolimy sobie na folgowanie nienawiści i uprzedzeniom. Zaś role Agaty Kuleszy i Marcina Dorocińskiego z marszu stały się jednymi z najważniejszych występów, jakie możemy oglądać w polskiej kinematografii.
(Marcin Kempisty)

4. Ida
Cisza – tak właśnie rozpoczyna się „Ida”. Okraszona czernią i bielą jest bardziej wymowna niż pełna patosu elegia. Stanowi nie tylko niezwykle istotny element wprowadzenia, ale przede wszystkim doskonale oddaje charakter głównej bohaterki filmu – Idy. Między innymi dlatego tak wyraźnie widoczny jest dynamizm owej postaci, który rozpoczyna się wraz z poznaniem ciotki imieniem Wanda. Powoli odkrywana historia rodzinna intryguje, angażuje i zachęca do własnych refleksji na temat życia, o którym wiadomo tak naprawdę bardzo niewiele. Pomimo tak mocno zarysowanych w „Idzie” kontrastów, film jest enigmatyczny i może właśnie dlatego tak urokliwy w swojej pozornej prostocie.
Oscarowa produkcja Pawła Pawlikowskiego z pewnością zasłużyła na to wyróżnienie, ale istotne jest to, jaki ślad po sobie zostawiła. Tragizm w ramach kina drogi, wewnętrznego odkrywania własnego „ja”, ukrytego pod (w założeniu) bezpiecznym i niczym nieskalanym habitem.
(Joanna Kowalska)

3. Boże ciało
„Boże ciało” znajduje się na najniższym stopniu podium nie przez przypadek. Bowiem każdy temat, który podejmuje – od prowincjonalizmu, przez kwestię wiary i kleru, aż do leczeniu straty, realizuje w sposób mistrzowski, wyprzedzając, tak często korzystające z tych tematów, polskie kino.
Znamienne również, że jego twórcą jest Jan Komasa, jeden z najgłośniejszych debiutantów ostatnich dziesięciu lat. Co by nie mówić o „Sali samobójców”, czy „Mieście 44” pod z względem artystycznym, patrząc jedynie na przesłanki marketingowe, były to niewątpliwe hity, próbujące, tu w szczególności patrzę na jego drugie dzieło w karierze, poszerzyć znaczeniowo gatunek, którym operuje.
Jednak dopiero tegoroczny kandydat do Oscara pozwolił Komasie w pełni rozwinąć skrzydła. Pomogli mu w tym dwaj panowie będący w życiowej formie – Bartosz Bielenia, tworzący najbardziej nieokrzesaną, genialną aktorsko kreację tej dekady, oraz Mateusz Pacewicz, potwierdzający, że nie tylko Robert Bolesto jest dobrym scenarzystą w naszym kraju.
Wreszcie ostatnia scena, która zostaje w człowieku przez bardzo długi czas, niczym najciekawsze i przepełnione duchową szczerością kazanie. Idealna paralela dobiegającej końca dekady w kinie, która będzie jeszcze na długo rezonowała wśród fanów kina.
(Maciej Kędziora)

2. Ostatnia rodzina
Od ponad dekady Robert Bolesto konsekwentnie zachwyca polskich widzów coraz bardziej intrygującymi scenariuszami, na podstawie których powstaje świetne, bezkompromisowe kino. Po finezyjnym romansie „Aria Diva” napisał Bolesto m. in. „Hardkor Disko” (formalnie błyskotliwy dramat o alienacji w wielkim mieście) oraz „Córki dancingu” (zadziorne, koszmarno-bajeczne widowisko na miarę „Sanatorium pod klepsydrą”).
Jednak najlepsze, co wyszło spod ręki fabularzysty, to skrypt „Ostatniej rodziny”. Film może pochwalić się doskonałą realizacją – począwszy od opresyjnej scenografii, a na zdjęciach napędzających uczucie klaustrofobii kończąc – ale jego potęga tkwi w porywająco rozpisanej historii. To psychologiczne studium antyrodziny, która boryka się z niekontrolowanymi wybuchami agresji, złośliwymi zrządzeniami losu, niezłomną depresją, wreszcie próbami samobójczymi. Film jest narracyjnie chłodny; opowiada o zawieszonym nad głowami bohaterów fatum, duchowym ciężarze, który nie pozwala iść przez życie z podniesioną głową. Ale nie brak w nim też inteligentnie wisielczego humoru czy po prostu ciętych ripost (grany przez Andrzeja Seweryna Zdzisław tak wyobraża sobie epitafium na rodzinnym grobie: „Tu leżą Beksińscy. Pocałujcie ich wszystkich w dupę”).
„Ostatnia rodzina” to biograficzny eksperyment, w którym proza życia miesza się z nihilizmem, a emocje postaci bywają tak rozżarzone, że pieką przez ekran. Film, po którym trudno się otrząsnąć, fabularna rekonstrukcja hasła memento mori. Wszyscy aktorzy portretujący Beksińskich wypadli w swych rolach rewelacyjnie, a prym wiedzie tu Aleksandra Konieczna. Orzeł i Złote Lwy w pełni jej się należały.
(Albert Nowicki)

1. Zimna wojna
Targa mną taki niespokojne uczucie, że o filmie Pawła Pawlikowskiego piszemy już jako o klasyku, któremu z towarzyskiej kurtuazji nie przypominamy wieku. Temu osobliwemu poczuciu wyzucia czasu powabu dodaje jeszcze nobilitowane wydanie filmu w edycji Criterionu. Choć zwykle nie liczę godzin i lat, to w tym przypadku złapałem się na odrealnionym zdystansowaniu się od tak pamiętnego emocjonalnie doświadczenia. A było to raptem rok, paręnaście miesięcy temu, tak czy siak – w 2018. W tym czasie do bezwarunkowo przyswajanego slangu popkultury weszła „Zimna wojna”, wymieniana nierzadko na jednym oddechu z reżyserem czy niezbędnym tandemem Kulig – Kot. Nie bójmy się stwierdzić, że Pawlikowski wszedł z nią do kanonu, wyważył drzwi z zawiasami, poturbował przechodniów, którzy skromnym ukłonem zeszli mu z parady.
Gdy wracam pamięcią do tych zimnowojennych impresji, do romantyzującej, deficytowej w rodzimym kinie immersji, do tak pięknych występów aktorskich czy w końcu arcydzielnych kreacji przestrzeni Łukasza Żala – to coś mnie druzgocze. Nie jest to patriotyczna egzaltacja ani jakakolwiek duma – bo niesamowite tezy o proliferacji polskiego kina to raczej faux pas krótkowzroczności niż faktyczny statement tego, co obecnie ma miejsce. Druzgocze mnie estetycznie, jako wartość sama w sobie, zniewalająca optycznie, onieśmielająca duchowo. Na pozór o filmie Pawlikowskiego pisze się, mówi się łatwo, dostarcza bowiem bardzo intuicyjnych przesłanek, ale odgadnięcie gestów, punktów i wrażeń to głupiego robota, sprowadzająca się do subiektywnych, półotwartych stwierdzeń, skromnych, nieumiejętnie nazywających, ale ważnych. Niech ta powyższa będzie jedną z nich.
(Kamil Walczak)

(Maciej Kędziora, „Najlepsze 25 polskich filmów lat 2010-2019, czyli nie tylko Pawlikowski [ZESTAWIENIE]”, https://www.filmawka.pl, 13.12.2019)