Wspólne przedsięwzięcie Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy i Państwowego Teatru Dramatycznego im. I. Czawczawadzego w Batumi to widowisko na ponad dwudziestkę aktorów, multimedia na wielkim ekranie (animacje i ilustracje graficzne: Mariusz Wolański) a nawet... fortepian. Realizacja miała "oddolne" źródło: tekst utworu (autorka: Katarzyna Knychalska) wynikł z rozmów i improwizacji aktorskich, kształt sceniczny przedstawienie zyskało podczas prób w Gruzji (reżyseria: Jacek Głomb).  O „Klasycznej koprodukcji” pisze Hubert Michalak.


Dla przeciętnego Polaka Gruzja to terra incognita. Nie była "złotymi piaskami" poprzedniego ustroju, nie stała się celem weekendowych wypadów zagranicznych. Wielu Polaków zapewne musiałoby sprawdzić gdzie dokładnie leży na mapie. Być może najtrwalszym artystycznym "pomnikiem" polsko-gruzińskiego "dialogu" jest licząca pół wieku z okładem piosenka Filipinek „Batumi” (bo inspiracje gruzińską muzyką ludową np. w przedstawieniach Teatru ZAR to wiedza hermetyczna i trudno ją w tych kategoriach rozpatrywać). Tym większe zainteresowanie towarzyszyło premierze najnowszej legnickiej produkcji.

Tytuł "Klasyczna koprodukcja" ma wydźwięk podwójnie ironiczny. Po pierwsze, domaganie się w teatrze "klasycznego" podejścia do realizacji jest pozbawione treści: nie da się ustalić, czym jest "klasyczność" inscenizacji, a jałowy spór w tej sprawie liczy sobie wiele lat. Jednocześnie sformułowanie "klasyczna" nawiązuje do prześmiewczych określeń jak: "typowa sytuacja", "typowa sobota" itd. (by nie wspomnieć o licznych fanpejdżach fejsbukowych opatrzonych w nazwie tym słowem) wyśmiewających przewidywalne cechy zawodów, sytuacji czy charakterów. W batumsko-legnickim przedstawieniu "klasyczność" zadziałała wedle drugiego tropu. Otrzymujemy ze sceny garść wydarzeń historycznych, kilka płaszczyzn łączących czy przestrzeni podobieństwa obu narodów - ale poza ogólną ("typową"?) diagnozą nie pojawia się nic więcej. Być może spektakl miał zachęcić widza do samodzielnych poszukiwań - odnalezienie tej zachęty jednak wymaga samozaparcia.

Wspólne przedsięwzięcie Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy i Państwowego Teatru Dramatycznego im. I. Czawczawadzego w Batumi to widowisko na ponad dwudziestkę aktorów, multimedia na wielkim ekranie (animacje i ilustracje graficzne: Mariusz Wolański) a nawet... fortepian. Realizacja miała "oddolne" źródło: tekst utworu (autorka: Katarzyna Knychalska) wynikł z rozmów i improwizacji aktorskich, kształt sceniczny przedstawienie zyskało podczas prób w Gruzji (reżyseria: Jacek Głomb).

Ze względu na brak wspólnej historii obu krajów, twórcy przyjęli perspektywę współdzielonych stereotypów i skrzyżowanych punktów widzenia na (nieliczne) łączące oba narody zjawiska i osoby. Pojawiają się wątki takie jak pozycja kobiet w obu krajach, Józef Stalin - najsłynniejszy Gruzin na świecie, czy "kraj od morza do morza". Znalazło się nawet miejsce na współczesną politykę (sprawa budzącego sprzeczne emocje lotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Gruzji w 2008 roku) i bolesne miejsca w historii (mordy popełniane na mniejszościach przez Polaków i Gruzinów). Kolejne obrazy to przybliżenia poszczególnych zjawisk - czasem ironiczne, czasem bardziej serio, zawsze jednak oglądane z perspektywy obu narodów. Ponieważ jednak w spojrzeniu widza pośredniczyła aktorska zbiorowość, obraz sceniczny stawał się ogólnikowy i pracował na masowych wyobrażeniach, a żadnemu z poruszanych tematów nie poświęcono osobnej uwagi. Przez to spektakl sprawia wrażenie szkicowego kieszonkowego przewodnika po nieznanym narodzie, rozpoznania bojem terytorium gruzińsko-polskiego, spojrzenia z bardzo ogólnej perspektywy.

Stereotypowy Gruzin potrafi wspaniale śpiewać, stereotypowemu Polakowi słoń nadepnął na ucho - już w pierwszym z kilku obrazów więc ze sceny płynie olśniewający śpiew polifoniczny Gruzinów, dla którego kontrapunktem jest nieporadnie wymruczany przez Polaków Mazurek Dąbrowskiego. Szczęśliwie jednak spektakl nie skupił się wyłącznie na eksploatowaniu tego typu przeciwstawień. Oto okazuje się, że sytuacja kobiet w obu krajach wykazuje wiele zbieżności, że w obu krajach trudno o obiektywną prawdę historyczną, że tak Polska jak i Gruzja mają swoje fantazmaty historyczne niemieszczące się na mapie Europy. Przedstawienie prowadzone przez minowe pole narodowych porażek i nieudań wydaje się eksponować niezdarność czy niezaradność obu narodów wobec wyzwań historii i współczesności. Czy jednak unikanie entuzjazmu i ukazywanie polskiej czy gruzińskiej zaściankowości były zamysłem twórców? Trudno powiedzieć. Przedstawienie tego nie wyjaśnia: przeciwnie, taneczna, niemal ekstatyczna scena finałowa zdaje się unieważniać wcześniejsze treści.

Najbardziej inspirującą, choć nie wyartykułowaną wprost myślą inscenizacji jest ta, że Gruzinów i Polaków łączą przede wszystkim dwaj politycy, Józef Stalin i Lech Kaczyński. Szkoda, że twórcy zatrzymali się na poziomie prezentacji tego zjawiska i nie zechcieli go podrążyć. Tak różni politycy spotkani ze sobą na jednej scenie mogli stworzyć mieszaninę piorunującą - niekoniecznie w obszarze polityki, ale w przestrzeni myśli społecznej albo rozważaniach o władzy. Być może jednak przyjęta w przedstawieniu konwencja etiudowych obrazów (nie do końca trafiona) nie pomieściłaby takich rozważań.

Strona estetyczna spektaklu jest prosta. Polacy ubrani są w ciemne barwy, Gruzini w jasne. Z tyłu sceny, po bokach, zamocowano dwa obłe kształty, które podniesione nieco wyżej w jednej ze scen przypominają skrzydła samolotu. Oprócz tego pojawiają się jeszcze wykorzystywane na kilka sposobów krzesła z domontowanymi do oparć "skrzydełkami" (?) o niewiadomym przeznaczeniu (scenografia i kostiumy: Małgorzata Bulanda). Ascetyczna estetyka na plan pierwszy wysuwa międzynarodową kreację zbiorową; z rzadka tylko prowadzenie obejmuje aktorka bądź aktor z monologiem czy w inny sposób "dowodzący" momentem scenicznym.

Siła kreacji płynie nie tylko z liczby wykonawców, ale również z ich harmonijnej współpracy. Zespół poprowadzono precyzyjnie, z rozmachem i klasą (ruch sceniczny: Kote Purceladze). Jednocześnie jednak żadna zbiorowość, również ta sceniczna, nie uwolni się nigdy od ogólników i uproszczeń - nie ma więc w spektaklu miejsca na indywidualność czy jednostkowy problem, charakter inscenizacji pozostaje li tylko poznawczy, otrzymujemy pięć kwadransów międzynarodowego dialogu, z którego nie wynika wiele ponad kilka ogólników. Podobnie jednak jak społeczeństwo tworzone jest przez indywidualności, tak i poza zbiorową mądrością istnieje mądrość indywidualna, na którą tu zabrakło miejsca - ze szkodą dla całości. W okresie silnego globalnego zwrotu prawicowego i przeakcentowania zagadnienia narodu, to jednostka jest zagubionym, niedowartościowanym trybikiem maszyny społecznej. Przedstawienie wydaje się nie dostrzegać takiej perspektywy.

Spektakl nie jest też, niestety, wolny od banałów czy uproszczeń.

Ilustracją muzyczną dla finału sceny poświęconej Stalinowi jest walc Dymitra Szostakowicza - a skomplikowana relacja Szostakowicza ze Stalinem to powszechnie znana historia bezradności sztuki wobec terroru władzy (opracowanie muzyczne: Bartosz Straburzyński). Kiedy do głosu dochodzi siła kobiet i opowieść o relacji między płciami w obu krajach, na scenie pojawia się wizualna klisza: aktorki przyjmują postawy i wykonują gesty znane z innych spektakli poświęconych kobietom (przywołać wystarczy „Chór kobiet” Marty Górnickiej). Nie najlepsze pomysły na montaż kolejnych scen dokładają do tego swoją cegiełkę. Całe szczęście, że ze sceny nie popłynęło "Batumi".

Potencjał siły międzynarodowej współpracy pomnożonej przez rozmach został zniwelowany zabiegami, które sprowadziły przedstawienie do... tytułu. Klasyczna (w rozumieniu: typowa) koprodukcja powinna się przecież podobać koproducentom. W taki sposób, jak się zdaje, realizuje premiery np. Krzysztof Warlikowski: chce jednocześnie dotrzeć do Szwajcarów, Francuzów, Belgów itd., gdyż do powstania kolejnych przedstawień przyczyniają się międzynarodowe festiwale ze Szwajcarii, Francji, Belgii i innych krajów. Poprzez reprodukcję klisz kulturowych i schematów poznawczych dochodzi do uniwersalizacji spektaklu z jego jednoczesnym zubożeniem, odarciem ze swoistości. Podobny kłopot stał się chyba udziałem batumsko-legnickiego przedsięwzięcia.

 

  • „Klasyczna koprodukcja” Katarzyny Knychalskiej (na podstawie improwizacji aktorskich), reż. Jacek Głomb, scen. Małgorzata Bulanda, Teatr im. H. Modrzejewskiej w Legnicy i Państwowy Teatr Dramatyczny im. I. Czawczawadzego w Batumi, prapremiera 2 X 2019 (Batumi), polska premiera: 9 listopada 2019 (Legnica).


(Hubert Michalak, „Gruzja dla początkujących”, https://www.teatrologia.info, 3.12.2019)