Drukuj

Przegląd Teatrów Małych Form KONTRAPUNKT w Szczecinie po cichu stał się jednym z najstarszych i najważniejszych polskich - choć częściowo międzynarodowych - festiwali teatralnych. W pozakonkursowym offie znalazły się przedstawienia wybitne obok prób ledwie na poziomie szkolnym, ujawniając granicę poziomu artystycznego, która przebiega w poprzek formalnego podziału. Najlepszym tego przykładem był znakomity monodram Magdaleny Drab. Pisze Piotr Michałowski.


Przesunięty z wczesnej na dojrzałą wiosnę (6-13.05.2019) w tym roku niewiele zyskał na pogodzie, ale na pewno na dojrzałości, mimo iż z powodów finansowych organizatorzy znów zrezygnować musieli z "dnia berlińskiego", w zamian za to prezentując dodatkowe spektakle w Świnoujściu.

Dominantą tegorocznych propozycji okazał się monolog. Nie tylko w monodramach, lecz również w sztukach dwu- i wieloosobowych, w których dialog i polilog zanikały na rzecz różnie splatanych i konfrontowanych ze sobą niemal autonomicznych monologów. Ponadto w przedstawionych zestawach - zarówno konkursowym, jak OFF-owym - dało się zaobserwować korzystną zmianę estetyczną i tematyczną w porównaniu z dorobkiem kilku ostatnich edycji. Zanikła plakatowa perswazja tracąca politycznym kabaretem, wiwisekcja "polskości" i narodowej historii z tanimi zagraniami pod publikę. Przeważały natomiast psychologiczne analizy prywatnych relacji międzyludzkich, rodzinnych i miłosnych, nastąpił więc niejako powrót do kameralnych laboratoriów duszy, w których głębokie poznanie wypiera powierzchowną ocenę poglądów i zachowań.

"Koniec miłości" (Teatru Polskiego z Bydgoszczy) to dramat rozstania, przedstawiający przeciwne racje obu stron, rozegrany nie w dialogu, lecz następujących po sobie, sugestywnych, długich monologach, które wzajemnie demaskują postawy bohaterów i ostatecznie zawieszają ich ocenę w chwiejnej równowadze, choć wydaje się, że przeważają argumenty kobiety, która obnaża obłudę porzucającego ją mężczyzny. Długa scena zerwania rozgrywa się w ciekawej przestrzeni: na pasie niebieskiego piasku, ograniczonego z obu stron granatowymi ścianami. Postacie poruszają się po niej boso, niby na plaży, i choć czasem zamieniają pozycje, zachowują fizyczny dystans. Czy twórcom udało się wytworzyć napięcie psychologiczne, trudno powiedzieć, ale pomysł na pewno zasługuje na uwagę. O relacjach homoerotycznych opowiada natomiast również dwuosobowe przedstawienie "Romance" Sceny Roboczej z Poznania. To z kolei splot wyznań partnerów, którzy opowiadają o genezie udanego związku, przezwyciężonych przez siebie trudnościach i kompleksach. Opowieść tę ilustrują zapasy, gimnastyka i taniec. "Ballada o apatycznym synu i jego narcystycznej matce" (szkockiego zespołu 21 Common) to z kolei analiza relacji zdeterminowanej genetycznie. W naprzemiennych opowieściach o drugiej osobie pojawiają się wzajemne krytyczne charakterystyki, bogatsze zresztą, niż to sugeruje tytuł, gdyż miłość osobliwie splata się tu z nienawiścią, a nierozerwalność toksycznej relacji zaznacza wzajemne upodobnienie stroju i wymiana peruki.

"Comfort Zone" Teatru Art. 51 ze Zgierza rozgrywa się w wirtualnej scenerii greckiego kurortu, ale moim zdaniem to niepotrzebne tło dla dramatu rodzinnego. Tym razem jest on udziałem trzech osób, co w pewnym stopniu zaciera ostrość konfliktu między cierpiącą na zespół Munchausena matką i córką. W sztuce tej zasygnalizowany został mało nagłośniony wyraz patologii w stosunkach rodzinnych, jakim są akty opresji psychicznej, pozostające w cieniu przemocy fizycznej.

KONTRAPUNKT jak zwykłe miał przebieg dwutorowy Pierwszym nurtem był nurt konkursowy, w ramach którego pokazano w tym roku dziewięć przedstawień wyłącznie scen zawodowych, ocenianych przez jurorów i publiczność. Nurtem drugim jest tak zwany OFF, obejmujący spektakle amatorskie, pretendujące do jednej tylko Nagrody im. Zygmunta Duczyńskiego. To rozwiązanie niezbyt udane, ponieważ w obu grupach można było wskazać propozycje zarówno nowatorskie, jak i tradycyjne, a także mniej lub bardziej profesjonalnie zrealizowane. Wielokrotnie wskazywałem na ten paradoks, apelując o zniesienie sztucznego podziału, w tym roku szczególnie głośno, gdyż nie mogę się zgodzić z nieadekwatnym do wartości artystycznych uhonorowaniem spektakli. W OFFie znalazły się bowiem przedstawienia wybitne obok prób ledwie na poziomie szkolnym, ujawniając granicę poziomu artystycznego, która przebiega w poprzek formalnego podziału.

Najlepszym tego przykładem był znakomity monodram Magdaleny Drab (z Teatru Polskiego w Szczecinie) ** pod długim i nieortograficznym tytułem: "Curko moja, ogłoś to. Rytmizowany biuletyn z wystawy Marii Wnęk". To opowieść o kuriozalnym programie malarki naiwnej i jej obrazach, o szalonych ideach kontaktu z transcendencją, którymi artystka próbuje zarazić normalną publiczność. Między prostotą wyrazu sztuki a głębią jej przesłania otwiera się tragikomiczna przepaść, zaś przytaczane w spektaklu deklaracje malarki, ilustrowane teatrzykiem cieni na wirującej płycie gramofonowej, wywołują zażenowanie lub współczucie albo empatię - będąc to wyrazem dewiacji, to dowodem olśniewającego geniuszu. "Maria K." wrocławskiego Kolektywu Kobietostan i Grupy Teatralnej Impro z Zakładu Karnego w Krzywańcu to kolejny teatralny portret Marii Komornickiej (Piotra Własta), opowieść o jej tragicznej transgresji i zniewoleniu przez obłęd. Mimo dość powtórkowej interpretacji losu poetki na uwagę zasługuje pomysł Agnieszki Besler, by rozpisać monolog na wielogłos, a wykonanie powierzyć amatorkom, które dramat tożsamości oddają z wielkim zaangażowaniem, za pomocą wielu wcieleń, w sugestywnie skromnej scenografii: pośród zwisających na łańcuszkach wieszaków na odzież.

Monodram Moniki Wachowicz (wykreowany we współpracy z Artim Grabowskim) "W zawieszeniu" opowiada o powolnym umieraniu wskutek choroby nowotworowej, ujawniając intymność konfliktu psychiki z cielesnością. Na uwagę zwraca inscenizacja: naga aktorka znajduje się w przezroczystej skrzyni, która pełni funkcję wanny, łóżka i trumny. Skrzynia wypełniona jest plastikowymi podłużnymi kryształkami, które mogą być cząsteczkami wody, powietrzem lub komórkami. Natomiast "Od obozu do wywozu" to bardzo jeszcze niedojrzały monodram Piotra "Jaszczura" Śnieguły z Goleniowa. Zawiódł tu przede wszystkim nijaki scenariusz, który stał się workiem gromadzącym wszystko, co aktor choć trochę potrafi (gitara, saksofon, żonglerka), ale czego nie umie złożyć w spójną narrację. Ma też niestety problemy z dykcją.

W obu nurtach ujawniły się różne podejścia do klasyki. Konkursowa "Hańba" wg Johna Maxwella Coetzeego wystawiona przez krakowski Teatr Ludowy to długa historia upadku rozpoczętego niewinnym, z punktu widzenia sprawcy, aktem przemocy erotycznej. Profesor Lurie (świetna rola Piotra Pilitowskiego) opuszcza uczelnię i trafia w odległe od niej obszary rzeczywistości, gdzie podobna przemoc spowszedniała i dotyka również jego córkę, która prowadząc schronisko dla zwierząt, oswoiła się ze zdziczeniem obyczajów na prowincji, a więc gwałt uznaje za naturalną konsekwencję wyboru życia na pograniczu człowieczeństwa. Pokazany w nurcie OFF "Blaszany Bębenek" Teatru Tetraedr z Raciborza w reż. Grażyny Tabor to zręczna adaptacja powieści Grassa, ograniczona do głównego wątku i wystawiona w szalenie ascetyczny sposób. Czworo aktorów w bermudach na przesadnie wyeksponowanych szelkach, które obok odtwarzanych szlagierów dyskretnie sygnalizują niemieckie klimaty, wspólnie relacjonuje losy Oskara. Wykonawcy akompaniują sobie przy tym, wystukując pałeczkami rytm na owalnym stole, krzesłach, udach i butach. Natomiast zrealizowana przez Scenę Roboczą z Poznania adaptacja powieści Williama Goldinga "Władca Much" z udziałem młodzieży szkolnej, to raczej klęska. Choć jest miejscami pomysłowa, to jednak odebrałem ją jako naiwną grę dydaktyczną z próbą syntetycznej lektury.

"Sen srebrny Salomei"(Centrali po drugie, że mimo dobrego samopoczucia i smaku władzy na scenie powinien swój debiut aktorski poprzedzić pracą z logopedą - nawet jeśli zła dykcja nie przeszkodziła jurorom w nagrodzeniu go.

Widowisko słowno-muzyczno-baletowe Oskara Kukai Dantza i Marcosa Morau wystawione przez baskijski zespół La Veronal miało być eksperymentem międzykulturowym, co można przyjąć raczej na wiarę. Jego forma wymyka się bowiem jakimkolwiek porównaniom z pozostałymi propozycjami. Jedynie nastrój i wymowa niektórych scen sugeruje jakąś wspólnotę tematyczną z innymi: śmierć i odchodzenie w inną rzeczywistość.

Obok prywatnych wyznań i wiwisekcji związków międzyludzkich, na scenę wkraczała na różne sposoby społeczna i polityczna debata - w tym roku na szczęście stonowana i raczej przez teatr implikowana niż przedstawiona wprost. "SmallWar" to monodram rozpisany na dwa głosy: żołnierza umierającego w wojennym szpitalu i pielęgniarki, ale odgrywany przez jednego aktora, Valentijna Dhaenensa z belgijsko-brytyjskiego Theatre Royal Plymouth. Na żywo występuje on w roli pielęgniarki, która opowiada o losach pacjenta i swej pracy jako świadka jego umierania oraz znakomicie śpiewa dawne przeboje. Pacjent pojawia się tylko na monitorze, a potem na dużym ekranie: otrzymuje listy i telefony, w których patriotyczne ideały obrońcy ojczyzny ścierają się z jego cierpieniem, a opisy scen z życia dojrzałego mężczyzny ze wspomnieniami jego dzieciństwa. Oryginalnie pokazano tu agonię: bohater pojawia się w zwielokrotnionych sylwetkach, stopniowo blednących, aż do całkowitego zaniku. Całość puentują napisy o liczbach ofiar wszystkich wojen ostatniego stulecia - z sugestią, że zaprezentowane wspomnienia i listy scalono w pojedynczy los, który przynosi dość oczywiste przesłanie pacyfistyczne.

"Lwów nie oddamy" rzeszowskiego Teatru im. W. Siemaszkowej to, wbrew buńczucznej deklaracji w tytule, wielogłos reprezentujący bardzo różne racje i poglądy na stosunki polsko-ukraińskie, uwiarygodniony zresztą udziałem aktorki z Ukrainy, która gra Oksanę - dziewczynę przekraczającą granicę i szukającą pracy w Polsce. Monologi postaci zgromadzonych w przygranicznym letnisku (gdzie półkolisty pomost wyznacza brzeg rzeki granicznej) zarysowują sytuację współczesną, ale skażoną wspomnieniami rzezi na Wołyniu i operacji "Wisła", do czego odnosi się tytuł części pierwszej: NIENAWIŚĆ KARMI SIĘ HISTORIĄ. W spektaklu przytacza się też opinie i wyniki ankiet dotyczących imigrantów ze wschodu oraz obrazujących odmienną siłę mitu Bandery w świadomości obu narodów. To przedstawienie na tegorocznym festiwalu najbliższe publicystyce reportażu.

"Kaj Dzias" Living Space Theatre z Katowic to sztuka o hermetycznym świecie Romów jako cywilizacji alternatywnej, której istnienie wyznacza etos wędrówki i folklor. Mam jednak wrażenie, że nie udało się dokonać rewizji mitu "szczęśliwych Cyganów" - choćby na miarę filmów Kusturicy. "Jak ocalić świat" na małej scenie Teatru Powszechnego z Warszawy w reż. Pawła Łysaka to debata o przyszłości ekologicznej Ziemi. Budują ją utopie stworzone przez Polaka, Ukraińca i Senegalczyka i wspominane przez ich synów, a dotyczące ratowania Afryki przed głodem i zagładą jej przyrody, a to na skutek rozwoju rolnictwa. Trójka narratorów wypowiada się z perspektywy nauki, pragmatyki, metafizyki (lub czarów), ale wszystkie ich tyrady prowadzą do katastroficznych wniosków.

"Irańska konferencja" Domu Artystycznego Weda z Warszawy w reżyserii Iwana Wyrypajewa została zainstalowana - co naturalne - w prawdziwej sali konferencyjnej z mównicą, mikrofonem, frontalnie ustawionym rzędem krzeseł, z udziałem referentów i fingowanym udziałem publiczności, częściowo wyposażonej w identyfikatory. Impreza naukowa jako swoisty spektakl użytkowy, oparta jest (podobnie jak zawody sportowe) zarówno na scenariuszu, jak i improwizacji (dyskusji), a więc podlega zasadom performatyki. Wchłonięcie jej przez widowisko artystyczne wydaje się więc jednym z najbardziej oczywistych przedsięwzięć para-i metateatralnych. Imituje się tu także język obrad, oczywiście angielski, i dodaje tłumaczenie w słuchawkach. Jednak niezależnie od tego, czy materiałem do scenariusza stała się prawdziwa konferencja międzynarodowa zorganizowana w Kopenhadze, czy też mamy do czynienia z zupełną fikcją, taki sposób pokazania uruchomił dystans do naukowego przedsięwzięcia, sygnalizowany nie tylko udziałem rozpoznawalnych aktorów (m.in. Agaty Buzek i Redbada Klynstry-Komarnickiego). Sama teatralizacja konferencji powoduje bowiem inne rozłożenie akcentów, które kładzione są tu na istotę, przebieg i język sporu. Taka inscenizacja kojarzy się też z satyrą, a nawet parodią w stylu powieści akademickich Davida Lodgea. Co w tym przypadku zostało wpisane w ironiczny cudzysłów? Otóż chodziło raczej o krytykę formy debaty publicznej, której interdyscyplinarny rozmach nie zbliża dyskutantów do żadnego porozumienia, lecz ujawnia rozdźwięk (także tematyczny) naukowych dyskursów. Przeraża bowiem wielowątkowość wystąpień, poruszających problemy coraz odleglejsze od przedmiotu obrad, którym miała być sytuacja Iranu i który zostaje zepchnięty na margines, służąc jedynie za pretekst do dywagacji o etyce, wolności, prawach człowieka, wiedzy, tolerancji i demokracji.

(Piotr Michałowski, „Kontrapunkt 2019: od monologu do debaty”, Odra Nr 7-8/2019)

** Od redaktora @KT: Magdalena Drab jest aktorką Teatru Modrzejewskiej w Legnicy. Monodram „Curko Moja Ogłoś To – rytmizowany biuletyn z wystawy Marii Wnęk” powstał w roku 2017 w offowym łódzkim Teatrze Zamiast, którego legnicka aktorka i absolwentka łódzkiej Filmówki jest współzałożycielką.