Drukuj
Inscenizacja sztuki Shakespeare'a to zawsze święto teatru. Jednocześnie jednak - ryzyko: wybitne teksty i zrealizowane zwykle z rozmachem, pomysłem i wielką obsadą inscenizacje to wiele elementów, które nie zawsze muszą zagrać harmonijnie. W gliwickim Teatrze Miejskim na scenie w ruinach Teatru Victoria powstało przedstawienie zdecydowane, przemyślane i spójne. O spektaklu wyreżyserowanym przez Jacka Głomba pisze Hubert Michalak.
 
Mimo ryzykownego zamysłu scenariuszowego, który stanowi kompilację motywów z kilku dzieł dramatycznych Shakespeare'a, mocno wybrzmiała charakterystyczna fraza poety, zaznaczył się również gęsty, interesujący świat sceniczny. Twórcy zadbali także i o to, by wyraźnie, ale nie w ostentacyjny sposób wyartykułować zasadniczy temat spektaklu: bez względu na to, kto jest u władzy, władza go zdeprawuje.
 
Kroniki Szekspirowskie to cykl siedmiu sztuk (część z nich podzielona jest dodatkowo na części, stąd w niektórych układach cykl ten składa się z dziesięciu utworów), z których większość związana jest z opowieścią o Wojnie Dwóch Róż. Kołowrót krwawych zdrad, kłamstw, cierpień, okrucieństw i nieposkromionego dążenia do władzy, jaki się z nich wyłania, gliwicka inscenizacja uchwyciła bardzo precyzyjnie (scenariusz i tłumaczenie/parafraza: Robert Urbański, reżyseria: Jacek Głomb). Przy czym o ile w oryginale królowie i ich żony toczą boje o kraj, o tyle w gliwickim przedstawieniu spory dotyczą miasta (znaczący jest tytuł spektaklu). Ostatecznie jednak cel gry jest mniej istotny od samej gry, której mechanizmy obnaża i punktuje gliwicki spektakl.
 
Kolejni pojawiający się na scenie władcy, inaczej niż u Shakespeare'a, nie mają porządkujących numerów. Nie jest istotne, który z kolejnych Henryków czy Ryszardów wygłasza monolog czy decyduje o straceniu tej czy innej postaci. Szczegółowe rozróżnianie zresztą zacierałoby nadrzędną wymowę przedstawienia. Najwspanialsze przemówienia czy najszlachetniejsze deklaracje przestają cokolwiek znaczyć w momencie objęcia tronu. Korowód straceń, pobić, agresji i przemocy nie ma końca - i mieć go nie będzie, taką diagnozę stawia gliwicka inscenizacja. Póki jest o co walczyć, póty walka będzie trwała, krwawa i bez wahania podejmująca najpodlejsze środki.
 
Znaczące jest, że w tym cyklu dochodzenia do władzy i tracenia jej niemal nie widać mieszkańców spływającego krwią miasta. Reprezentuje ich przede wszystkim niewielka grupa anarchistów próbujących obalić jednego z dyktatorów. To z jednej strony efekt optyki Shakespeare'a, który skupiał uwagę przede wszystkim na relacjach dworskich, z drugiej - świadoma postawa twórców przedstawienia. Niedwuznacznie sugeruje ono, że to o nas, o tych, co siedzą na widowni, codziennie toczą się takie i im podobne gry - w wielkiej polityce, w naszym zakładzie pracy, w środowisku, w jakim funkcjonujemy. To nas się przesuwa po polityczno-historycznej szachownicy bez pytania o zdanie lub tylko w pozorowanym dialogu (taka scena też pojawia się w przedstawieniu). "Wszystko o was bez was", wydaje się deklarować spektakl.
 
Wśród osiemnaściorga wykonawców, z których połowę stanowią aktorzy występujący gościnnie, trudno kogokolwiek wyróżnić: zespół jest zwarty, zgrany i wrażliwie sobie partnerujący. Zarówno drobne interakcje między postaciami, jak sceny zespołowe są umocowane w strukturze spektaklu, konieczne dla jego logicznego rozwoju, toteż wiarygodnie mieszczą się w formie spektaklu. I chociaż niekiedy z odległości kilkunastu rzędów krótkowidzowi trudno dostrzec, która postać zabiera głos, na którą skierować uwagę, nie ma to ostatecznie większego znaczenia: wątpliwość się po chwili wyjaśnia, spektakl toczy się dalej według swego wewnętrznego uporządkowania, a wpisana w widowisko zespołowość wyrasta na nadrzędną wartość artystyczną przedstawienia.
 
W zabytkowych gliwickich ruinach Głomb uruchomił środki teatru ulicznego (ogień), precyzyjnie poprowadził swoich aktorów po balkonie i parterze sceny, zasadnie wykorzystał multimedia (video: Karol Budrewicz), a dzięki precyzyjnie poprowadzonemu światłu pozwolił widzom przez dwie godziny karmić oczy niespotykaną urodą okaleczonej sceny. Zespół Kormorany odpowiadający za warstwę akustyczną wydaje się wręcz tańczyć z aktorkami i aktorami: tekst i muzyka są ze sobą zrośnięte w jednorodne widowisko o gęstej fakturze i zróżnicowanej dynamice. Dyskretne elementy scenograficzne i neutralne (z nielicznymi wyjątkami), jednorodne stylistycznie kostiumy wsparły myśl reżyserską, pomagając widzowi skupić się na fabule rozumianej szeroko - a nie tylko jako konflikty między kolejnymi bohaterami (kostiumy i scenografia: Małgorzata Bulanda). Konsekwencja myśli, strategia wykorzystania przestrzeni spalonego teatru i zespolenie treści i formy czynią z przedstawienia Teatru Miejskiego wydarzenie zarówno widowiskowe, jak problemowe. Zdecydowanie warto poświęcić mu dwie godziny swego czasu.
 
Wśród wielu mniej i bardziej widowiskowych obrazów wykorzystanych w spektaklu (np. niepełnosprawny król podwieszony na łańcuchu, wielofunkcyjny zdewastowany wrak samochodu, dręczona, zdetronizowana monarchini zamknięta w klatce) jest jeden, którego trudno pozbyć się z pamięci. To drobny gest, mało widowiskowy, ale obciążony bardzo konkretną symboliką. W przebiegu spektaklu w charakterze pozdrowienia kilkakrotnie pojawia się tzw. salut rzymski, wykonywany z jednoczesnym rozstawieniem palca wskazującego i środkowego na kształt litery V. Gest ten jednocześnie przywołuje faszystowskie pozdrowienie i charakterystyczny element ikonograficzny ruchu Solidarności. Złożone w jedno, tak odległe od siebie nurty myśli i działania społecznego dodatkowo wzbogacają narrację przedstawienia. Komunikat jest bardzo czytelny: źródła stojące za pędem do władzy mogą być szlachetne i mieć na celu wyłącznie dobro społeczne, mogą równie dobrze zaciekle zwalczać szeroko rozumianych "innych". To nie ma znaczenia. Deprawacja intronizowanego władcy pojawi się zawsze.
 
Kapitalny, drobny gest, natrętnie powracający wiele dni po obejrzeniu przedstawienia, jest może tym, co obecnie jest w Polsce do myślenia.
 
(Hubert Michalak, "Nikczemnicy", https://www.teatrologia.info, 19.06.2019)