Z duetem PiK, czyli z Katarzyną Dworak i Pawłem Wolakiem, który dramatem „Wierna wataha” otworzył 14. Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni w festiwalowej gazecie rozmawia Ada Ruszkiewicz.


Działają państwo na trzech różnych polach – dramaturgicznym, reżyserskim i aktorskim. To połączenie wydaje mi się czymś niezwykle ciekawym. Mając więc na uwadze złożony charakter państwa praktyki teatralnej chciałabym zapytać o rolę słowa w teatrze – jakie znaczenie mu państwo przypisują?

PW: To tak samo, jak zadać pytanie o to, jaką rolę w malarstwie pełni płótno, jaką rolę pełni blejtram, a jaką rolę pełni farba – jedno uzupełnia drugie, bez jednego składnika nie ma reszty. My wywodzimy się z takiego teatru, gdzie musi być słowo, gdzie musi być dialog, gdzie musi być aktor i w swojej pracy kompilujemy te elementy.

KD: Myślę, że bardzo szanujemy słowo, należymy do tych autorów, a potem reżyserów, którzy bardzo słów pilnują, pilnujemy szyku słów – inaczej brzmią słowa „ciemno jest, zgaś światło”, a inaczej „zgaś światło, jest ciemno”. PW: Poza tym zawsze piszemy takie słowa, które chcielibyśmy powiedzieć jako aktorzy (i to nam czyści wszystkie dylematy).

Czy pisząc dramat tworzą państwo gotowy tekst, dla którego szukają potem formy scenicznej, czy pracują nad nim jeszcze w trakcie prób?

PW: Przeważnie dramat jest już zamkniętą całością. Oczywiście w trakcie pracy czasami (choć niezwykle rzadko) zdarza się, że pod wpływem inscenizacji coś dopisujemy. Na przykład w „Wiernej watasze” dopisaliśmy przypowieść o mandarynce i ostatni monolog, ale wysyłając nasz tekst na konkurs dramaturgiczny już tych monologów nie dodawaliśmy, bo uważamy, że dramat został napisany, że skończyła się nasza rola dramaturgów, i że teraz działamy już jako inscenizatorzy.

KD: Natomiast często jest tak, że już w głowie ten spektakl istnieje, a na pewno istnieje już jego scenografia, czy raczej zarysy scenografii i przestrzeni.

PW: To znaczy – już na początku wiemy, czy jest ciasno, czy jest luźno, czy jest wysoko, czy jest nisko, czy jest czerwono, czy jest niebiesko, czy czarno, czy biało, czy kostium jest miękki, czy jest sztywny.

KD: Wiemy też mniej więcej, jaka jest muzyka – mamy wszystkie te rzeczy w głowie i staramy się później zapraszać do współpracy ludzi, którzy są przede wszystkim naszymi przyjaciółmi, ale którzy będą w stanie podporządkować się tej wizji.

PW: Nie tylko podporządkować się, ale jeszcze mieć z tego frajdę. Zapraszamy ich do wspólnej przygody.

Ostatnio wrócili państwo do swojego debiutanckiego tekstu, czyli do „Samych”, tym razem realizując spektakl w innym miejscu i w innej obsadzie.

PW: To się wzięło z tego, że minęło dziesięć lat odkąd postanowiliśmy, że będziemy PiKiem. A biorąc pod uwagę to, że to był pierwszy nasz tekst i byliśmy po realizacji „Wiernej watahy” – bardzo ciężkiego przedstawienia, to ja namawiałem Kasię: „Chodź, wrócimy do naszego pierwszego tekstu, to jest komedia, będziemy się świetnie bawić”, no i wróciliśmy i się bawiliśmy.

Czy po tak długim czasie od pierwszej realizacji pojawiła się potrzeba zmian w tekście?

PW: W niewielu miejscach rytm języka został zmieniony, po dziesięciu latach, jak czytałem ten tekst, miałem wrażenie, że to nie my już pisaliśmy.

KD: Język też ulega zmianie, a ten język nie był na tyle uniwersalny, on akurat był tym językiem tu i teraz, którym się mówiło w tym danym momencie.

A czy sam temat okazał się uniwersalny?

KD: Raczej tak. Jednak relacje między kobietą i mężczyzną w związku nie zmieniają się, zawsze są takie same i chyba wszyscy mamy te same problemy w związkach.

PW: Ludzie nigdy niczego się nie nauczą.

Chciałabym jeszcze na chwilę wrócić do kwestii pracy nad tekstem dramatycznym. Z tego, co państwo mówią wynika, że procesy pisania i realizowania przedstawienia, choć stanowią odrębne etapy, są ze sobą ściśle powiązane – czy wyobrażają sobie państwo, że ktoś inny mógłby wystawić państwa tekst?

PW: Oczywiście, cały czas czekamy.

KD: Oczywiście, zresztą ja bardzo bym chciała. Wielką frajdę mieliśmy, gdy w zeszłym roku pojechaliśmy do Teatru Ludowego, gdzie Małgorzata Bogajewska wystawiła nasz tekst „Gdy przyjdzie sen – tragedia miłosna”. To była druga część tryptyku wiejskiego. Super było patrzeć na to z drugiej strony, tym bardziej że stanowiło to zupełnie inne spojrzenie na nasz tekst. To było wspaniałe przeżycie i bardzo ciekawe doświadczenie.

PW: Fantastyczne jest to, że te słowa potrafią żyć poza nami.

KD: Tak, to, że ktoś inaczej może na nie patrzeć.

PW: Zresztą ja cały czas uważam, że piszemy po prostu uniwersalne historie o ludziach.

KD: Te historie są uniwersalne też dlatego, że rzeczywistość trochę już nas nie interesuje. Gdybyśmy przedstawiali świat, który istnieje tu i teraz, byłoby to pewnie aktualne przez chwilę, przez rok, może dwa.

PW: Uniwersalizm daje nam ponadczasowość. Jestem przekonany, że jak ktoś sięgnie na przykład do „Wiernej watahy” za dwadzieścia czy trzydzieści lat, to nic się nie zmieni.

KD: Niestety.

(Ada Ruszkiewicz, „Piszemy uniwersalne historie o ludziach”, Fora Nova Gazeta festiwalowa, 20.05.2019)