Dziś Międzynarodowy Dzień Teatru. Posypały się życzenia dla najlepszych scen, dla reżyserów, aktorów, autorów – jednym słowem zawodowców. A je chcę przypomnieć o innym teatralnym świecie. W ostatni weekend Emil Janczak, student z Lublina, zaprosił mnie na lubelską Wtoopę, na której spektakl „Droga śliska od traw” legnickiego duetu PiK, zagrał amatorski Teatr Nieoetykietkowani z Zabrza. Pisze Piotr Zaremba.


Co to są wtoopy? To imprezy teatralne organizowane w kilku miastach, mniejszych i większych. Nie festiwale, bo zespoły teatralne, amatorskie, młodzieżowe, nie rywalizują tam ze sobą. Ba, niespecjalnie nawet ściągają publikę, ona przychodzi na ich inne przedstawienia. Tu zaś mamy porównywanie swoich osiągnięć i przede wszystkim warsztaty. Instruktorzy teatralni, czasem aktorzy, przez pół dnia uczą ich emisji głosu, sztuki śpiewu, ruchu scenicznego, tańca itd.

Przedpołudniami się uczą, popołudniami grają. Lubelskie Centrum Spotkania Kultur użyczyło im salę w podziemiach. Tę samą, w której zawodowy aktor Przemysław Stippa grał pół roku temu swój niezapomniany monodram „Jednocześnie”.

W korytarzu organizator i dobry duch całego ruchu wtoop Michał Stachowski opowiadał mi o historii przedsięwzięcia. Zaczęło się w Krakowie, a teraz trwa w najbardziej przedziwnych miejscach. Np. w Zduńskiej Woli odbędzie się następna impreza tego typu. Tamtejszy katecheta Zbigniew Rudecki zorganizował w głównie męskim zespole szkół elektronicznych teatr skupiający kilkadziesiąt osób. Założyli stowarzyszenie, jeżdżą do innych, przyjmują u siebie. Wszystko minimalnymi środkami finansowymi, za to sporym wysiłkiem. Ale i siłą wielkiego entuzjazmu.

W Lublinie gospodarzami Wtoopy byli aktorzy amatorskiego Teatru Panopticum. Pisałem o nim wiele razy, działa przy tamtejszym Miejskim Domu Kultury Pod Akacją (pod skrzydłami dyrektorki Agnieszki Walkiewicz-Puły) i można by rzec od pokoleń uczy lubelską młodzież dobrego teatralnego smaku. Na ich przedstawienia przychodzą tłumy. Tu nie tylko występowali, ale też byli gospodarzami, pełnili funkcje wolontariuszy itd. Ich charyzmatycznym szefem (tak go zresztą nazywają – Szef) jest Mieczysław Wojtas. Teatralny instruktor, także artysta malarz, pracujący z młodzieżą od lat 80. Z prawdziwą fascynacją obejrzałem jego przedstawienie „Lukrecja”. Ono było pierwotnie pokazywane na innej lubelskiej imprezie Ogólnopolskim Przeglądzie Inscenizacji Fragmentów Dzieł Williama Szekspira w Języku Angielskim. Dacie wiarę, że na początku marca zjeżdżają się co roku do Lublina zespoły młodzieżowe z różnych miast Polski żeby grać po angielsku? Ten przegląd był już 21.

A ja obejrzałem przedstawienie „Lukrecja” w kilka tygodni po premierze – na Wtoopie. To adaptacja szekspirowskiego poematu „Gwałt na Lukrecji” – wspólne dzieło lubelskiego anglisty Jerzego Wrzosa (który jest zarazem mózgiem całego szekspirowskiego przeglądu) i Mieczysława Wojtasa. Przygotowane przez obu panów perfekcyjnie.

Z zaskoczeniem patrzyłem na młodych ludzi, którzy nawet nie odgrywają scen czysto dramatycznych, a głównie, z ogromnym zapamiętaniem, recytują. Odtwarzają w ten sposób ponurą opowieść o rzymskiej damie Lukrecji, zgwałconej przez syna króla Rzymu – Tarkwiniusza, co doprowadziło ją do samobójstwa. Nie ma tu cienia dosłowności, naturalizmu. Sceny są w cudowny sposób metaforyczne, na tle ascetycznych dekoracji trwa swoisty balet cierpienia i śmierci. Poważne, trudne, dlaczego więc dające im tak wiele radości? Wspierane muzyką przystosowaną do przedstawienia przez Piotra Tesarowicza.

Panie: Zofia Gołaj, Maja Kalbarczyk, Iga Kondraciuk, Małgorzata Krupińska, Natalia Michalczuk, Anna Szymczak i Dominika Winiarska oddają kolejne fazy dramatu Lukrecji. Panowie: Emil Janczak, Jakub Kalinowski, Marcin Lisowski, Michał Niczyporuk najpierw demonstrują butę Tarkwiniusza, potem żal męża Lukrecji. Wszystko niedosłowne, posępne, ascetyczne, szlachetne. Rodzaj teatralnej lamentacji, po części zresztą śpiewanej, co postawiło przed młodzieżą poprzeczkę bardzo wysoko. Recytowane i śpiewane po angielsku, precyzyjnie. Niemal bezbłędnie. Tak sprzeczne w duchem naszej popkultury widowisko będzie w kwietniu pokazywane uczniom lubelskich liceów – też jak co roku. Chapeau bas.

Ale Wtoopa to nie tylko występ gospodarzy. Zaskoczył mnie i nawet lekko zszokował spektakl „Droga śliska od traw”, pokazany przez Teatr Nieoetykietkowani z Zabrza. To współczesna sztuka Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak, zaledwie cztery lata temu miała swoją premierę w Legnicy, w zawodowym teatrze. – Dlaczego właśnie to? – spytałem ich opiekunkę i reżyserkę Małgorzatę Baryłę. – Sami wybrali – padła odpowiedź.

To ponura bajka o współczesnej polskiej wsi, gdzie dzieje się wszystko łącznie z morderstwami. Ma naturalistyczne fragmenty, a zarazem pretenduje do rangi poetyckiego uogólnienia. Mam zawsze wątpliwości oglądając młodzież tak ochoczo rzucającą przekleństwa czy mażącą się krwią. I mam wątpliwości co do pułapek samego tekstu, tu na dokładkę skróconego, więc pozbawionego wielu kontekstów (mocno niezrozumiały w tej wersji konflikt chłopów katolików z jehowitami).

Ale rozumiem, dlaczego oni to wybierają. Mają iluzję większego związku z życiem. Na dokładkę to jest o czymś. No i kilkunastoosobowy zespół bardzo porządnie to wykonał. Grają wszyscy względnie równo, umieją mieszać realizm ze sceniczną metaforą. A grają tuż przy publiczności, to nie ma miejsca na chowanie niedociągnięć. W tym sensie to ciekawe doświadczenie.

Wtoopa pozbawiona jest zresztą jednego wektora. Bo tuż przed prezentującymi drastyczności życia Zabrzanami Kamil Żebrowski z Teatru Trupa z Lubartowa pokazał tej samej młodzieżowej publice monodram „Kochany Panie Ludwiku” na podstawie wspomnień aktora i kabareciarza Ludwika Sempolińskiego w reżyserii świetnej instruktorki teatralnej Jolanty Tomasiewicz.

Mieliśmy więc pełną galopadę nastrojów – tam koszmar jak z jeszcze straszniejszych „Chłopów” Reymonta, tu urok piosenek retro i wspominków („Ten wąsik” śpiewany dziś). Żebrowski całkiem dobrze poradził sobie z najtrudniejszą formą teatralną, gdzie trzeba nieustannie koncentrować uwagę na sobie, przeskakiwać z nastroju w nastrój. Nie wiem, czy młodym widzom wiele powiedziały nazwiska dawnych artystów padające podczas występu. Nagrodzili entuzjazmem sprawność będącą wynikiem dużej pracy. A chyba i to, jak wciąż różnorodny bywa teatr, także ten młodzieżowy.

Również entuzjazmem przywitano dzieci z Teatru Banalia z Rzeszowa recytujące całkiem udatnie wiersze Juliana Tuwima i śpiewające przedwojenne przeboje, takie jak „Zimny drań”. Wychodziło im to naprawdę dobrze. Niestety nie obejrzałem występującego ostatniego dnia ukraińskiego teatru z Berdyczowa. Pokazywali swoje emocje związane z wojną, płakali w finale podczas owacji. To nam powinno uświadomić, jak mocno zrastamy się z sąsiedzkim narodem.

W Centrum Spotkania Kultur spotkałem na korytarzu mojego ulubionego aktora Przemysława Stippę. Przyjechał do Lublina raz jeszcze zagrać swój monodram. Stippa to wychowanek amatorskiego ruchu teatralnego – konkretnie Teatru Matysarek ze Złotowa na pograniczu Wielkopolski i Pomorza. Z kolei młodzież z Lublina pamięta jego świetne role z Teatru im. Osterwy – z Pukiem ze „Snu nocy letniej” na czele. Wszystko więc splata się ze wszystkim. Panopticum też ma wychowanków w świecie aktorskim, ale chyba ważniejsza jest praca u podstaw, budzenie elementarnej wrażliwości, krzewienie kultury teatralnej wśród tych, którzy aktorami nie zostaną.

(Piotr Zaremba, „Inna twarz DniaTeatru”, https://wpolityce.pl,  27.03.2019)