Drukuj

Dostaliśmy to, do czego scena w Legnicy zdążyła nas przyzwyczaić: bardzo efektowną opowieść. Wartką, dynamiczną, wciągającą, z wyraziście rysowanymi rolami.  Sztukę Magdy Drab "Dzielni chłopcy" w jej autorskiej reżyserii zrealizowaną w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy ocenia Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 25. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.


W okolicach premiery "Dzielnych chłopców" w Teatrze im. Modrzejewskiej kwartalnik "Nietak!t" przepytał Magdę Drab, czym się różni praca w offie od pracy na scenie instytucjonalnej. "My z Albertem [Pyśkiem, mężem] potraktowaliśmy Teatr Zamiast jako gwarancję niezależności, miejsce realizacji własnych pomysłów. I z tego właśnie powodu wciąż jesteśmy w tym offowym teatrze. W instytucji moja funkcja jest inna - jestem aktorką, która ma realizować profesjonalne projekty z reżyserami zaproszonymi do współpracy przez dyrektora. [...] Debiutuję w roli reżysera, koledzy mnie znają jako aktorkę. Czuję, że to będzie trudne doświadczenie, bardzo wymagające, ale też, że wiele się z tego nauczę".
 
Może się mylę, ale znajduję w tym krótkim opisie różnic między typami teatru odpowiedź na pewne wątpliwości - nie, za duże słowo, powiedzmy: zaskoczenia - jakie nurtowały mnie po obejrzeniu legnickiego spektaklu. Przy całym szacunku i sympatii dla klasy, konsekwencji i wigoru tej oryginalnej propozycji.

Bo gdy przed trzema laty drukowaliśmy "Dzielnych chłopców" w "Dialogu", miałem nieodparte wrażenie, że czytam tekst przeznaczony właśnie do teatru offowego. Do takiej laboratoryjnej dłubaniny bez wielkiego narracyjnego rozmachu, do portretowania wybranego tematu w serii etiud niewymyślnych inscenizacyjnie, za to stawiających elementarne pytania o etyczny wymiar przedstawianych sytuacji. Przedmiotem studium dramatopisarki i, później, teatru, miało być środowisko kibiców piłkarskich w całej swojej pokraczności i, może, uroku.

Magdalena Drab wspaniale "wysłyszała" i odtworzyła obowiązujący tu osobliwy język, skaleczony w swojej potoczności frazesami boiskowych spikerów i telewizyjnych sprawozdawców, jakby życie i piłka nieustannie biły się w tej mowie o swoją pozycję. Zapis swoich badań i nasłuchów włożyła wszakże - już formując sam dramat - ni mniej ni więcej w schemat dziesięciorga przykazań. Co nie miało większych skutków strukturalnych w utworze, natomiast miało dość oczywisty skutek intencjonalny. Autorka najwyraźniej chciała - w sztuce i w spektaklu - przyjrzeć się światu o, by tak rzec, zwichrowanym, wypaczonym systemie wartości. W którym pewne przykazania - głównie cnoty, nazwijmy to rycerskie, choć w zdziecinniałym wymiarze - są absolutyzowane i wręcz sakralizowane, a inne - dorosłość, dojrzałość, odpowiedzialność, empatia wobec innych - zredukowane niemalże do zera. Chodziło o wzięcie pod mikroskop takiej właśnie grupy społecznej, gibniętej etycznie i mającej przez to coraz większe kłopoty z odnajdywaniem się w rzeczywistości. Z rozdzielaniem co jest meczem, a co życiem, co dramatem a co frazesem, co sensowną rozmową, a co telewizyjnym gaworzeniem.

Można było wyczytać w dramacie - z owej przypowieściowej struktury, ale i tonu odautorskich, didaskaliowych opisów - że Magda Drab ma do tych swoich dzielnych chłopców i dystans, i czułość. I pobłażliwość (graniczącą z protekcjonalnością), i uczciwą chęć rozpoznania pokręconej logiki ich myślenia. Nie ma najmniejszej chęci ich osądzać, ale patrzy na nich od początku do końca oczami tak samo szeroko otwartymi ze zdziwienia.

Tymczasem w Teatrze im. Modrzejewskiej przy wejściu na widownię bileterzy rozdają nam szaliki klubowe. Większości szaliki NKSu (Naszego Klubu Sportowego), nielicznym IKSu (Ich Klubu Sportowego). Niby nic, ot, taki greps sceniczny rozluźniający atmosferę. A przecież brzemienny w skutki. Bo oswajający w naszych oczach przedmiot obserwacji, osłabiający to autorskie hiper-zdziwienie, tak dobrze wpisane w tekst dramatu. Zamiast Brechtowskiego "efektu obcości" mamy "efekt oczywistości". Kibice w szalikach. Każdy ich w życiu widział, każdy wie o nich, ile trzeba. I niczemu się już nie zdziwi.

Izabela Stronias, scenografka rozsadziła nas na trybunach, a na scenie rozciągnęła zieloną murawę. Wspaniale od strony widowiskowej zagrały dwie zapadnie (rzadka rzecz na tak małych scenach) legnickiego teatru. Spod boiska wyjeżdżały na powierzchnię sprzęty dnia codziennego: kanapa i zepsuty telewizor, stolik, kibel. Wyjeżdżały i wracały pod boiskową darń; hierarchia życiowych płaszczyzn była więc oczywista. Z trybuny dla klubowych vipów łomotał kocioł (albo może po prostu uderzana pałeczkami beczka): instrument do podkręcania emocji. I w portretowanie kibicowskich emocji - a nie kibicowskich osobliwości - poszedł cały spektakl.

Dostaliśmy to, do czego scena w Legnicy zdążyła nas przyzwyczaić: bardzo efektowną opowieść. Wartką, dynamiczną, wciągającą, z wyraziście rysowanymi rolami. Robert Gulaczyk namiętnie i przekonująco naszkicował postać wielkiego osiłka z dziecięcym bezkrytycyzmem zakochanego w klubie, Małgorzata Patryn - jego żonę rozpaczliwie choć ze słabnącą wiarą walczącą o choćby kęs uwagi dla siebie i dziecka. Rafał Cieluch jak zawsze z fajerem wszedł w rolę ślepego Władka, co rządzi kibicami, Magda Skiba - w rolę dziewczyny chcącej zostać kibicką (niełatwe). Życie klubowe i wokółklubowe tętniło efektownymi teatralnie epizodami, aliści bodaj jedna Anita Poddębniak w paru skromnych wejściach Matki Bezradnej, kobiety dotkniętej bardziej awarią telewizora niż śmiercią syna, potrafiła znaleźć ton dla mnie w tekście "Dzielnych chłopców" najcenniejszy - podprowadzający tę obyczajówkę na skraj zbiorowego szaleństwa. Tam, gdzie świat już wypada z normy. Tego tonu trochę brakowało innym scenom, więc widowisko ma na przykład kłopoty z pointą: upadek z balkonu młodego Radka (Albert Pyśk) popisującego się odwagą na balustradzie to po prostu epizod na imprezie. Nie kulminacja szaleństwa. Sama Magda Drab zostawiła sobie rolę Pięknej Pani Z Telewizji, ale i ta postać, w dramacie wtrącająca się ekranowymi frazesami wprost w dialogi kibiców, dała się w widowisku sprowadzić do dość oczywistej satyry na telewizyjne mądralinki.

Trochę wychodzę z roli, wiem - zawracając czytelnikowi głowę tym, co wyczytałem w tekście, a nie ograniczając się do czytania samego przekazu scenicznego. Więc powtórzę dobitnie: "Dzielni chłopcy" w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy są - w ramach przyjętych założeń - bardzo porządną, mocną i skuteczną scenicznie opowieścią o znaczącej grupie społecznej w naszym kraju. Widowiskiem najzupełniej na miejscu w instytucjonalnym teatrze. A do czepialstwa typu: prosimy o więcej, uprawnia mnie sama - niesłychanie wysoka tak niedługo po debiucie - pozycja zawodowa Magdaleny Drab, aktorki, reżyserki i pisarki działającej jedną nogą w teatrze offowym, drugą - w instytucjonalnym i odnosząc na obu polach imponujące sukcesy. Jej autorski monodram "Curko moja, ogłoś to" wygrał konkurs The Best Off, jej sztuka "Słabi" zdobyła Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną, a telewizyjna realizacja tego dramatu przed paroma dniami wygrała konkurs Teatroteki. Przy wszystkich moich marudzeniach takiego debiutu reżyserskiego na scenach zawodowych, jakim są "Dzielni chłopcy" także wielu może pozazdrościć. A obecnie artystka dla Piotra Cieplaka parafrazuje ni mniej ni więcej "Wyzwolenie" Wyspiańskiego. Premiera za dziesięć dni. I ponad wszelką wątpliwość będzie się o co pospierać.

Magda Drab DZIELNI CHŁOPCY. Reżyseria: Magda Drab, scenografia: Izabela Stronias, muzyka: Amadeusz Naczyński. Prapremiera w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy 9 września 2018.

(Jacek Sieradzki, „Nierówne boisko”, http://www.e-teatr.pl, 7.03.2019)