Drukuj

Zgadzamy się z Aliną, że przedstawienie mogło dostarczyć widzom radości, a z jej mężem Andrzejem, że było wartkie, pozbawione dłużyzn i komunikatywne. Podzielam także opinię Krzysztofa, że emitowanie ukraińskich napisów i ich staranna synchronizacja z kwestiami wypowiadanymi po polsku, były znakomitym pomysłem. O legnickim „Ożenku” Mikołaja Gogola w reżyserii Piotra Cieplaka pisze Jarosław Klebaniuk.


„Ożenek” od zawsze kojarzył nam się z czarno-białym spektaklem Teatru Telewizji z Anną Seniuk, Ireną Kwiatkowską, Wiesławem Michnikowskim, Janem Kobuszewskim i Wojciechem Pokorą. Wybierając się do legnickiego teatru wiedzieliśmy, że spotkamy tam innych świetnych aktorów, lecz liczyliśmy także na zachowanie tekstu Gogola w niemal niezmienionej postaci, z nieco tylko uwspółcześnionymi realiami, skrótami i dopiskami, które w takich razach są nieuniknione. Tymczasem odnieśliśmy wrażenie, że z oryginału zostało niewiele. Nie to jednak było największym problemem tej realizacji.

Już pierwsza, pantomimiczna sekwencja sugerowała, że humor w spektaklu będzie gruby, a przerysowanie postaci zostanie użyte jako podstawowy środek wywoływania wesołości. Należy oddać twórcom, że niespodzianek pod tym względem nie było, bo okazali się konsekwentni w tym farsowym, chwilami groteskowym budowaniu relacji między postaciami. Klimat całości niekiedy przypominał ten, który przed laty poznaliśmy we wrocławskim Teatrze Komedia. Wtedy eksploatowane były stereotypy narodowościowe, tutaj zaś raczej te związane z płcią.

To, co rosyjskiemu pisarzowi udało się zrobić z dystansem i umiarem, Piotr Cieplak zhiperbolizował. Kobiety pragnęły zamążpójścia, mężczyźni zaś nieco się przed nim wzdragali. One oceniały zalety i wady kandydatów, a zgodnie z instrukcjami swatki - próbowały zastawić małżeńskie sidła, oni - omawiali perspektywę fizycznej bliskości, domowego ciepła, ale i porządku, wreszcie posagów. Z humoru występującego w dziewiętnastowiecznym dramacie wyłowić można było absurdalne przywiązywanie wagi do znajomości francuskiego przez kandydatki. Ciekawe, jaki byłby jej współczesny odpowiednik.

Użycie liczby mnogiej w odniesieniu do dam w poprzednim akapicie nie było przypadkowe. Oryginalnym pomysłem wykorzystanym w wariacji na temat "Ożenku" było zwielokrotnienie panny na wydaniu do liczby dziewięciu, a także rozszerzenie grona zalotników z trzech do siedmiu. Umożliwiło to stworzenie kilku schematycznych wprawdzie, lecz różniących się postaci kobiecych, a także, nawet bardziej wyrazistych, męskich. Oczywiście stworzyło to także okazję do pokazania aktorskich umiejętności aż osiemnastu, wliczając swatów, aktorów legnickiego teatru. Grali poprawnie, ze swadą, konsekwentnie. Zgodnie z Elą wyróżniliśmy kluczową rolę Joanny Gonschorek jako Żorżetty, pretensjonalnej swatki. To wokół niej, przez sporą część spektaklu ogniskowała się akcja, jako wodzirejka okazała się znakomita, a jej wymiany z Rafałem Cieluchem jako organizującym męską część kandydatów Jerzym na początku i na końcu tworzyły niejako klamrę spinającą przedstawienie.

Ciekawym zabiegiem było, wtedy gdy tekst wracał do Gogolowskiego oryginału, rozpisanie jednej roli na kilka osób. Jedna panna na wydaniu głosem kilku aktorek powracała do pierwotnej rozpiętości wyborów ("Ten pierwszy... ten drugi... ten trzeci..."). Taka zabawa z oryginałem zapewne mogłaby się sprawdzić w wielu miejscach, jednak zamiast niej dostaliśmy sceny zbiorowe, chwilami mało subtelne ("Wybrać jednego, reszta won", eksponowanie atrybutów seksapilu, chodzenie na czworakach po roztoczeniu wizji przyszłego ojcostwa).

Humor chwilami był gruby i wysilony. Powtarzanie tych samych kwestii (na przykład opowieść o mundurze i Sycylii wojskowego, podkreślanie młodości przez najstarszą kandydatkę) wydało nam się nieco zbyt nachalnym sposobem rozśmieszania, podobnie jak nadanie znaczących nazwisk męskim postaciom. Również bardzo nienaturalne ustawienie głosu Romanowi nie było zabiegiem najwyższych lotów. Albert Pyśk, mówiąc tak piskliwie i w dodatku głośno, ponosi, moim i Eli zdaniem, nieusprawiedliwione względami artystycznymi ryzyko zawodowe.

Na korzyść aktorów należy podkreślić, że kwestie wypowiadali w tradycyjny sposób, bez użycia nagłośnienia (wyjątkiem były fragmenty wokalno-taneczne), co we współczesnym teatrze przestaje być oczywiste. Zresztą nasze bliskie miejsca (Ela z balkonu mogłaby niemal dosięgnąć ręką grających) być może nie były w tym względzie miarodajne. Wierzymy jednak, że i widzowie z odległych rzędów słyszeli wszystko. Reakcja widowni w wielu momentach sugerowała, że jest w dobrym kontakcie ze scenicznym dzianiem się.

Zgadzamy się z Aliną, że przedstawienie mogło dostarczyć widzom radości, a z jej mężem Andrzejem, że było wartkie, pozbawione dłużyzn i komunikatywne. Podzielam także opinię Krzysztofa, że emitowanie ukraińskich napisów i ich staranna synchronizacja z kwestiami wypowiadanymi po polsku, były znakomitym pomysłem. Po stronie zalet spektaklu wymieniłbym również kostiumy i charakteryzację świetnie tworzące nieco tandetne wizerunki postaci, a także scenografię odpowiadającą klimatowi całości. Rozwieszone suknie i fraki przypominały o kontekście scenicznych działań, zaś wybieg posłużył realizacji paru reżyserskich zamysłów. Również wykorzystanie piosenki "Wymyśliłam cię" Ireny Jarockiej oraz walca z "Nocy i dni" należy zapisać realizatorom na plus.

Co zaś do samej akcji, to oprócz dużej dawki niezbyt wyrafinowanych scen humorystycznych zobaczyliśmy także parę subtelniejszych, sentymentalnych, gorzkawych. Osobiście podobała mi się ta z kowbojem-spedytorem i damą w bieli. Niezręczność w mówieniu o uczuciach i poważnych zamiarach wydaje się uniwersalnie poruszająca zapewne dlatego, że prawdopodobnie wszyscy mamy z tym od czasu do czasu problem.

"Ożenek" wystawiony przez Teatr im. Modrzejewskiej kierowany jest do szerokiej widowni. Zepsuci absurdalnym i wyrafinowanym humorem Ad Spectatores z pewnością nie byliśmy z Elą wdzięcznymi odbiorcami. Cały wieczór, tę zupełnie wyjątkową wyprawę z legnicką rodziną do teatru, uważamy jednak za niezwykle udany. Po spektaklu przez dłuższą chwilę rozmawialiśmy o nim na ulicy, w chłodzie lutowego wieczoru. Odkąd pamiętamy, legnicki przyczółek Melpomeny ma zawsze w repertuarze kilka pozycji zaangażowanych, o wysokich artystycznych aspiracjach. Różnorodność repertuaru w teatrze repertuarowym uznać zaś należy za zaletę, nie - wadę.

(Jarosław Klebaniuk, „Najważniejsze, żeby nie było odcisków”, https://teatrdlawszystkich.eu, 3.02.1019)