Drukuj

Nie o obrazek folklorystyczny tu idzie, lecz o głęboki sens nawarstwiania się pokoleniowych doświadczeń. To, co się udało, to jedynie zachowanie migotliwości emocji, jakie towarzyszą człowiekowi w życiu, naturalne przechodzenie od śmiechu do przestrachu i smutku. Za mało... – pisze Henryka Wach-Malicka. W Teatrze Śląskim odbyła się premiera spektaklu „Wiele demonów” wg książki Jerzego Pilcha, w reżyserii Jacka Głomba. Autorką adaptacji jest Katarzyna Knychalska.


Przedstawienie zaczyna się podobnie, jak słynna „Ballada o Zakaczawiu”, najgłośniejsza bodaj praca Jacka Głomba, która przyniosła rozgłos nie tylko jemu, ale i Teatrowi Modrzejewskiej w Legnicy. Oto duch zmarłej dziewczyny prowadzi widzów przez swoją opowieść-wspomnienie o ludziach, a przede wszystkim o miejscu, które ukształtowało ich w jakiejś magicznej opozycji do reszty świata. Mimo różnic gatunkowych (tam ballada, tu - parakryminał) i charakteru narracji (tam w miarę chronologiczna, u nas - wyrywkowa) wydaje się, że dramaturgia spektaklu miała opierać się na podobnej zasadzie - pokazania nierozłączności losu człowieka i jego zakorzenienia w lokalnej społeczności. Może i miała… Ale się nie udała…

„Wiele demonów” jest, niestety, spektaklem o niczym. Mamy tylko garść rozsypanych obrazków (jedne lepsze, drugie gorsze), jedną etiudę ruchową i dwa dobre, komiczne wejścia Anny Kadulskiej (Madame Wzmożek). Pozostali aktorzy, choć próbowali wykrzesać ze swoich postaci jakiś ogień, to okazji do tego po prostu nie dostali. Praktycznie żadna ze ścieżek interpretacyjnych nie prowadzi odkrycia tego, co miało być, w zapowiedziach realizatorów, esencją całej historii, a co u Jerzego Pilcha jest napisane (i nienapisane też) w każdej linijce.

Akcja „Wiele demonów” osadzona jest mianowicie na Śląsku Cieszyńskim, w nieistniejącej wsi Sigła, (dla wielu - Wisła). To region szczególny i szczególni ludzie w nim mieszkają - mocno związani ze sobą (choć i otwarci na innych), przywiązani do tradycji, uparci i pracowici. A nade wszystko od wieków pozostający w zgodzie i wspólnocie, mimo dwóch różnych wyznań: ewangelickiego i katolickiego. Ta symbioza, niełatwa, jednak istnieje i jest w pejzażu polskim wyjątkowa. A Pilch opisuje ją z poczuciem humoru, dystansem, choć przecież nie całkiem bezkrytycznie. Tego kulturowo fenomenu w przedstawieniu Teatru Śląskiego nie ma. Czasem tylko ktoś przypomni, że pastor to pastor, bo ma żonę i dzieci.

Podobnie nie ma na scenie żadnego realizmu magicznego. Wprowadzenie ducha do intrygi, to jeszcze nie jest magia. Duch (Aleksandra Fielek) zresztą mało jest przekonujący i dobrze wypada tylko w duecie z siostrą (Agnieszka Radzikowska). Jeśli ktoś zna Śląsk Cieszyński, choćby tylko „z widzenia”, wie jak intrygująco mieszają się tu misteria religijne ze starymi obrzędami ludowymi. Ale na scenie tego nie zobaczy.

I nie o obrazek folklorystyczny tu idzie, lecz o głęboki sens nawarstwiania się pokoleniowych doświadczeń. To, co się udało, to jedynie zachowanie migotliwości emocji, jakie towarzyszą człowiekowi w życiu, naturalne przechodzenie od śmiechu do przestrachu i smutku. Za mało...

(Henryka Wach-Malicka, „Wiele demonów, czyli zawiedzione nadzieje z duchem w tle”,  https://dziennikzachodni.pl, 22.01.2019)