Drukuj
Jak głosi legenda (i Jan Długosz) w 1241 roku pod Legnicą mongolskie hordy zapewniły sobie zwycięstwo puszczając w stronę chrześcijańskich obrońców smrodliwe gazy. Kilkaset lat później podobną taktykę najazdu postanowił zastosować publicysta Dziennika Polskiego Paweł Głowacki, który trujące i smrodliwe opary skierował w stronę obrońcy finansów małych polskich teatrów Romana Pawłowskiego z Gazety Wyborczej. W efekcie puścił efektownego bąka, który z lubością będzie cytowany na zajęciach z przyspieszonych kursów dziennikarstwa…

Już tytuł publikacji Dziennika Polskiego („Pierwszy bąk Antoniego”) świadczy, że mamy do czynienia z dziennikarstwem bojowym i zaangażowanym. Paweł Głowacki postanowił bowiem przyłożyć Romanowi Pawłowskiemu za jego „Dramat z dotacjami”, w którym recenzent teatralny Gazety Wyborczej broni małych polskich teatrów (m.in. w Legnicy i Wałbrzychu) przed uznaniowością ministra dzielącego dotacje na produkcję spektakli. Publicysta Dziennika Polskiego nie byłby sobą, gdyby przy okazji obrony decyzji ministra pozbawiających te sceny pieniędzy na nowe projekty, nie przyłożył w plugawy – jego zdaniem – repertuar tych scen. Faktycznie, to wyjątkowa bezczelność wystawiać „Made in Poland” Wojcieszka, w którym bohater nie dość, że „wszystkich nienawidzi” (o zgrozo, także księży!) klnąc przy tym jak odeski dorożkarz, to jeszcze śmie biegać po scenie z „fuck off” na czole. I to gdzie? W teatrze!

Darujmy sobie wartość ocen spektaklu, który stał się krajowym wydarzeniem teatralnym lat 2004-2005, a przy okazji skosił niemal wszystkie możliwe nagrody na konkursach i festiwalach. Publicysta Paweł Głowacki ma prawo do sprzeciwu i odrębnego zdania. Ma jednak obowiązek wiedzieć o czym pisze, a z tym jest tragicznie. Z jego tekstu jasno bowiem wynika, że… legnickim teatrem im. Szaniawskiego kieruje Danuta Marosz, która nie dość, że wystawiła plugawe „Made in Poland, to jeszcze narzeka, że – na skutek ministerialnego skąpstwa - nie wystawi w Legnicy „Czajki” Antoniego Czechowa.

Cóż, tak to prawda, jak dziad Magda, a baba Grzegorz. Zatem czegoż?
Ano, legnickim Teatrem im. Modrzejewskiej, który najwyraźniej zbłądził wystawiając wojcieszkowe „Made in Poland”, od 12 lat kieruje Jacek Głomb. Danuta Marosz jest zaś szefową sceny im. Szaniawskiego w Wałbrzychu i to tam, a nie w Legnicy, planowano wystawienie Czechowa. Panie ministrze! Na Boga, strzeż się pan od przyjaciół (z Dziennika Polskiego), bo z wrogami (z Gazety Wyborczej) jakoś pan sobie poradzisz…
Grzegorz Żurawiński, redaktor serwisu

Poniżej kuriozalny tekst w pełnej okazałości, przyda się na dziennikarskie warsztaty…

*************************************************************************

Pierwszy bąk Antoniego

„Być dziś w Legnicy Antonim Czechowem - to być nikim. Dyrekcji Teatru im. J. Szaniawskiego przedłożyć do wglądu sztukę "Czajka" - to w istocie carte-rolke-blanche przedłożyć. Przeoczyć w Legnicy patriotyczny mus wetknięcia bohaterowi w zranione współczesną Polską gardło bolesnej frazy: "Fuck off" - to przeoczyć cichą rozpacz młodego pokolenia. A z tym, który cichej rozpaczy młodego pokolenia nie uwzględnił - co nowy patriotyzm uczynić nakazuje?

Danuta Marosz - dyrektor naczelna legnickiego ansamblu - wyznaje dzielnie: "Wstrzymaliśmy premierę Czajki, aby w razie kolejnej odmowy mieć pieniądze na Wojcieszka". Tak: gdy dramaturg nie uwzględnia cichej rozpaczy młodych Polaków - należy go od sceny odsunąć i Wojcieszkiem zastąpić. Tak stajemy się Melpomeną gorejącą!
O co chodzi? O czyją chuligańską odmowę dania szmalu Legnicy? I jakich pieniędzy? Kto zacz Wojcieszek? Dramaturg piszący lepiej od Czechowa? Hę? Słowem - skąd się wzięła błyskotliwa Marosz?

Nie wiem. Wiem tylko, że tak Marosz, jak i resztę błyskotliwości poniższych - w drukowanym w "Wyborczej" protest eseju Romana Pawłowskiego "Dramat z dotacjami" - złowiłem. Otóż, całe zło naszej Melpomeny w tym, że: "Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego dzieli pieniądze na premiery teatralne uznaniowo". A, fe! Prawdziwie smoliste sedno zła tkwi jednak w tym, co Pawłowski nazywa z błyskotliwością godną błyskotliwości Marosz: "Tak się składa, że wśród odrzuconych są głównie polskie sztuki współczesne".

Cóż począć, tak właśnie się składa. Ba! Nie dość, że kasa na Wojcieszka może być wstrzymana, to na domiar wstydu grafomani, co nie są Wojcieszkiem, ale psim swędem chapnęli dotacje - nie spełnili drugiego fundamentalnego kryterium! Weźmy choćby takiego kmiota, Marquez mu jest. Otóż, w Koszalinie dostali 30 tys. zł na spektakl według powieści kmiota "O miłości i innych demonach". Dostali, choć, jak wstrząśnięty Roman powiada patriotycznie (zmieniam liczbę mnogą na pojedynczą): "Trudno powiedzieć, jakie szczególne wydarzenia, jubileusze bądź rocznice chce uczcić wymieniona scena i na czym polega wymiar międzynarodowy i ogólnopolski tej premiery".

Zaiste, dzień koszalińskiej premiery opowieści kolumbijskiego kmiota nie był kompatybilny z żadnym jubileuszem kolumbijskiego kmiota. I nie dość, że akcja "O miłości i innych demonach" ma czelność dziać się na Karaibach, a nie w Legnicy, to grafoman Marquez ani razu nie użył pisarsko ocalającej frazy: "Fuck off".

Tak, jeśli Szekspiry, Moliery, Marquezy i inne Czechowy nie potrafią spełnić pierwszego warunku scenicznego wzięcia - nie mogą być Przemysławem Wojcieszkiem - to przynajmniej winni postarać się o spełnienie warunku drugiego, o biograficzne usprawiedliwienia chęci zaistnienia na polskich scenach. Bo ja wiem, trzeba się, chłopaki, wykazać zaświadczeniem o urodzinach, imieninach, pierwszej komunii bądź ostatnim namaszczeniu, trzeba, bo tylko takie papiery, a nie wypociny wasze, dowiodą ogólnopolskich wymiarów wypocin waszych.
Za Szymborską powiem: nie być Wojcieszkiem - to nie być wcale. Czechow tego nie pojął. Popełnił grzech niebycia Wojcieszkiem. Miast napisać arcydzieło Wojcieszka "Jesteś mój, grubasku", wymęczył "Czajkę". Po czym - nie dostarczył dyrektor Marosz biograficznych usprawiedliwień. Ergo - wrota Legnicy - są przed nim zatrzaśnięte.

Protest esej Pawłowskiego jest okraszony zdjęciem z legnickiego spektaklu "Made in Poland" Wojcieszka. Przedstawia ono młodego Polaka, który kuca i patrzy w bok. Oczy nie pozostawiają złudzeń: chłopiec nie widzi perspektyw. Za nim chyba jego matka. Trzyma w garści but typu "foka". Czyżby pragnęła w bladą główkę synka wbić "foką" odrobinę entuzjazmu, źdźbło chęci życia?

Możliwe. Osobiście - odradzam jednak. Synek ma oto na czole wielkimi literami "walniętą" kluczową myśl polskiego teatru młodego. Mianowicie: "Fuck off". Odradzam, droga matko Polko, terapię "fokową", bo jak mózg jest na czole - to i "foka" nie poradzi. Gdy mózg na czole, to nie dziwota, że usprawiedliwieniem wystawienia "Czajki" jest choćby jubileusz pierwszego pierdnięcia Antoniego”.

(Paweł Głowacki, "Pierwszy bąk Antoniego", Dziennik Polski, 11.09.2006)