Drukuj

Bajka ta nie jest w żadnym razie dydaktyczno-moralizatorskim wykładem, poważną opowieścią, która powstała ku przestrodze. Dużo w niej mądrego humoru. Ogląda się ją naprawdę z zapartym tchem. Skłania do refleksji nad sensem życia, nad tym, co jest w nim tak naprawdę ważne. Legnicką inscenizację „Baśni o pięknej Parysadzie i o ptaku Bulbulezarze” Bolesława Leśmiana w reżyserii Bartosza Turzyńskiego recenzuje Grzegorz Ćwiertniewicz.


O tym, że aktorzy legnickiego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej doskonale radzą sobie z każdym repertuarem, świadczy najnowsze przedstawienie pt. "Baśń o pięknej Parysadzie i ptaku Bulbulezarze" w reżyserii Bartosza Turzyńskiego, które powstało z myślą o najmłodszych widzach. Nie jest to jednak, co trzeba wyraźnie zaznaczyć, spektakl skierowany do przedszkolaków ani nawet do uczniów pierwszych klas szkoły podstawowej. Nie dlatego, że przepełniony jest metaforycznością, bo twórcy, zdaje się, tym razem od niej stronili, ale dlatego, że trudność mogłaby im sprawić nawet dosłowność. Co ważne, nie jest to inscenizacja jedynie dla dzieci. Dorośli również będą się podczas oglądania wspaniale bawili. Do teatru warto więc wybrać się całą rodziną.

Już po przekroczeniu progu teatralnej sali nabiera się pewności, że będzie to interesujące przedsięwzięcie. Oczy samoistnie zwracają się w kierunku gwieździstej animacji, dzięki której można przypuszczać, że akcja spektaklu będzie rozgrywała się nocą. Pierwsze kwestie utwierdzają widzów w tym przypuszczeniu. Na scenie pojawia się zaspana dziewczynka, która głośnym wołaniem wybudza ze snu swojego ojca. Prosi, by ten przeczytał jej na dobranoc jakąś baśń. Ojciec pyta, czy nie może przyjść do niej matka. Pytanie wśród obecnych na widowni małych widzów wywołuje śmiech. Trudno się dziwić. Sytuacja jest typowa i dzieje się w wielu domach. Ojciec zaczyna czytać dziewczynce "Baśń o pięknej Parysadzie i o ptaku Bulbulezarze", jedną z "Klechd sezamowych" Bolesława Leśmiana, opartych na "Księdze tysiąca i jednej nocy". Oboje morzy sen. Córka zasypia. Ojciec chyba też. I wydaje się, że pozostała część przedstawienia jest snem dziewczynki, która na czas jego trwania staje się Parysadą, ojciec zaś narratorem. Tak w każdym razie odczytuję konwencję tej pięknej inscenizacji.

Każdy, kto zna pierwowzór wie, że pierwsza scena jest wymysłem reżysera. Łączy dwa światy - rzeczywisty i baśniowy. Być może po to, by uwiarygodnić opowieść, by stała się ona bliska młodszej części publiczności. Stanowi na pewno ciekawe wprowadzenie, po którym widzowie wraz z poszczególnymi bohaterami wyruszają w drogę, by zdobyć Górę-Cmentarnicę, a tym samym - trzy dziwy (dąb-samograj, struga-złotosmuga, ptak Bulbulezar). Za każdym razem podróż jest dla publiczności ogromnym przeżyciem. Za sprawą trzech duchów rodem z Orientu (we wzbudzających zachwyt kostiumach Małgorzaty Bulandy), a także znakomitych animacji i ilustracji Mariusza Wolańskiego. To one zastąpiły scenografię, będąc scenografią jedyną w swoim rodzaju. Pozostaję pod ich ogromnym wrażeniem. Imitowały przestrzenie, w których doskonale odnajdowali się legniccy aktorzy (również dzięki przemyślanej choreografii Katarzyny Kostrzewy). W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że całe przedstawienie opiera się nie tylko na słowie, ale również na plastyce (baśniowe projekcje multimedialne i baśniowe kostiumy) i muzyce (nie z repertuaru dziecięcego, ale odważnej - zespołu etno-jazzowego Lautari).

Nieco ponad godzinne przedstawienie nie jest wierną adaptacją baśni Leśmiana, ale w leśmianowskiej poetyce i magiczności utrzymane. Ograniczył reżyser spotkania z derwiszem (choć bohater zdawał się być efektem gry świateł, co dodawało scenie tajemniczości, natychmiast można było rozpoznać w nim Pawła Wolaka, który ma umiejętność upajania i uwodzenia głosem; za ten epizod wyróżnić należy go bezwzględnie). Jest to w pełni zrozumiałe. Trzykrotne powtarzanie tej samej kwestii znacznie wydłużyłoby spektakl i stałby się przez to bardzo nużący.

Nieco inaczej zaaranżował reżyser również zakończenie (zabrakło motywu królewicza i hucznego wesela). Ważniejszymi niż Leśmian dla tekstu, uczynił Turzyński dla inscenizacji braci Parysady (Małgorzata Patryn była nieco nienaturalna, trochę niepotrzebnie rozkrzyczana, częściej deklamowała, mniej przeżywała) - Bachmana i Perwica. Poświęcił im więcej uwagi. Nie byli anonimowi i stworzeni jedynie do spełnienia życzeń siostry. Mieli swoje charaktery. Trochę ich reżyser przerysował. Byli groteskowi. Pewnie po to, by w groźnym widowisku nie zabrakło scen humorystycznych. W roli Bachmana wystąpił Robert Gulaczyk (w pełni zaprezentował swój aktorski warsztat, który bez wątpienia wyniesie go na teatralne wyżyny), w Perwica - Bartosz Bulanda (bez zastrzeżeń, ale już mniej efektownie). Razem jednak stworzyli genialny duet.

"Drużyna Modrzejewskiej" po raz kolejny stanęła na wysokości zadania. Dokonując oceny pojedynczych aktorów, popełnia się poniekąd "faux pas", gdyż nikt z nich nie gra na siebie, każdy na cały zespół. W tym tkwi siła i potęga legnickiej sceny. Zgodnie z zapowiedzią, twórcy podali widzom napisaną piękną polszczyzną bajkę, która stanowi odtrutkę na pełne przemocy i hałasu współczesne produkcje, pozbawione przy tym wartościowych przesłań.

Bajka ta nie jest w żadnym razie dydaktyczno-moralizatorskim wykładem, poważną opowieścią, która powstała ku przestrodze. Dużo w niej mądrego humoru. Ogląda się ją naprawdę z zapartym tchem. Skłania do refleksji nad sensem życia, nad tym, co jest w nim tak naprawdę ważne. Nie ma tu żadnych aluzji politycznych, chyba że dla kogoś aluzją będzie wątek zemsty brata za brata, ale to już świadczyłoby o kroku od obłędu. Przedstawienie jest ważną opowieścią o wartościach, o ludzkich postawach, o walce dobra ze złem i zwycięstwie dobra, opowieścią mądrą społecznie i bardzo temu ogłupionemu przez manipulację społeczeństwu potrzebną.

(Grzegorz Ćwiertniewicz, „Przygody Parysady nie tylko dla dzieci”, http://www.teatrdlawas.pl, 11.03.2018)