Drukuj
Niezgoda na „koszty uboczne” dzikiej, bądź zacietrzewionej ideologicznie i wykorzystywanej do bezwzględnego niszczenia konkurentów lustracji legła u podstaw najnowszego dramatu w repertuarze Teatru Modrzejewskiej. „Lustracja” Krzysztofa Kopki nie jest jednak antylustracyjnym manifestem, to raczej głos sprzeciwu artysty przeciw instrumentalizacji życia publicznego i robieniu karier po trupach. W sobotę odbyła się premiera sztuki.

Kopka – mówi to wyraźnie, choć poza sceną -  nie godzi się na lustrację w bolszewickim stylu, dla którego stalinowskim wzorcem stała się postać Pawki Morozowa, zaczadzonego komunistyczną ideologią komsomolca, który doniósł radzieckiej bezpiece na swoich rodziców. Nie jest to jednak jedyny sygnał, który płynie do teatralnego widza z pobudek pozaartystycznych.

„Próba przedstawiania historii Polski „oczami bezpieki” jest samobójcza. Wykorzystywanie teczek do politycznych rozgrywek urąga elementarnemu poczuciu prawa” – twierdzi w programie do spektaklu (wydanym w formie ubeckiej teczki) pisarz, publicysta i reżyser teatralny Wiesław Wodecki. „Twierdzenie, że opór przeciw ustawie świadczy o powszechności obecności donosicieli w życiu publicznym, to demagogia o bolszewickim rodowodzie” – pisał wrocławski biolog prof. Wiesław Fołtynowicz.

Wydaje się, że w ujęciu Kopki rzecz jednak nie w samej lustracji, ale w metodach, którymi lustratorzy – automatycznie i bezdyskusyjnie -  nadają sami sobie wyjątkowy i nie podlegający ocenie przywilej moralny. Autor sztuki przypomina nam, że nie wszystko wolno, bez względu na racje i motywacje.

Oto główny bohater, życiowy nieudacznik i alkoholik Józef (Tadeusz Ratuszniak), były pracownik naukowy jednej z uczelni, ucieka przed odpowiedzialnością za swoje nieudane życie na prowincję. Zostaje listonoszem. Jednak pewnego dnia jego życie ulega kolejnej dramatycznej komplikacji. Jego nazwisko odnajduje się bowiem na ubeckiej liście donosicieli, co skwapliwie i cynicznie wykorzystuje lokalny tygodnik piętnując go bez skrupułów, a nawet z - dyktowanym wyłącznie medialnym interesem – okrucieństwem. Sprawę komplikuje jednak problem, że Józef sam nie jest pewny, jak było. - Wiesz przecież, że chlałem. Jakieś obrazy mi po łbie latają: ja gdzieś, z kimś, coś pieprzę, o czym? Nie wiem… - tłumaczy w pewnej chwili byłemu kumplowi.

Nie pomoże mu w dociekaniu prawdy o sobie ani Docent (Paweł Wolak), zajęty własną karierą dawny przyjaciel z uczelni, mimo że zostaje właśnie ważnym szefem urzędu lustracyjnego, ani nikt inny. Nikt nie ma bowiem interesu w dociekaniu prawdy, tym bardziej, że prawda jest niejasna, a i liczni oskarżyciele mają brud za paznokciami. Po co zresztą mieliby to robić jeśli mają osobiste powody, by posłużyć się kłamstwem dla osobistej korzyści?

Być może to sąd subiektywny, ale wątek współczesnej rzeczywistości medialnej wydaje się w dramacie Kopki ciekawszy nawet, niż ten główny - lustracyjny. Cóż bowiem widzimy? Zapijaczone towarzystwo żurnalistów, które w gorzale topi frustracje i obiekcje, co do moralnej strony swoich codziennych poczynań. Dziennikarstwo śledcze? W tym zdegenerowanym wymiarze, to już tylko konieczność efektownego dokopania z góry upatrzonej, a bezbronnej ofierze zgodne z oczekiwaniami przełożonego i egzekwowaną przez niego cynicznie regułą: dajcie krew i dobry tytuł na pierwszą stronę.

W takim świecie, jeśli nawet fakty nie potwierdzają rzucanych oskarżeń, to przecież tylko gorzej dla faktów i zbyt mało pokornego wobec swojego szefa żurnalisty-oskarżyciela. Taki świat wytłumaczy i usprawiedliwi sobie wszystko. Nawet piramidalną, ale jednodniowo pożyteczną, bo sensacyjną bzdurę. W świecie, w którym informacja zastępowana jest przez infotaiment (inforozrywkę) jednodniowej świeżości nikt nawet nie sprawdzi, że Józef - ten z ubeckich teczek - musiałby podpisać deklarację agenturalnej współpracy jako... sześciolatek. Bo po co sprawdzać? Prawda nie byłaby przecież ciekawsza od kitu. Tak zorganizowany świat usprawiedliwi każdą - nawet ewidentną, byle korzystną dla medialnej firmy - wypadkę.

Niezgoda na taki styl medialnej manipulacji, lub - jak kto woli - deletanctwa połączonego z arogancją, jest dla uważnych, ale nieco wtajemniczonych widzów być może ważniejsza nawet niż tytułowy problem sztuki. Nie wydaje się bowiem przypadkową anegdota o dziennikarce Z. (sorry – w sztuce pada konkretne nazwisko, ale jest zbyt prawdopodobne, by było wyłącznie przypadkowe), która robiąc program z okazji rocznicy pogromu Żydów zadaje Docentowi (Paweł Wolak) pytanie: czy sześć milionów ofiar holokaustu to dużo, czy mało?

Popremierowi recenzenci (ja też) będą mieli spore problemy z oceną ostatecznej wymowy i jakości obejrzanej sztuki. Publiczność, która nagrodziła przedstawienie kilkuminutowymi brawami, wydawała się jednocześnie wyraźnie zdezorientowana tym, co zobaczyła. Można było odnieść wrażenie, że pobudzone demaskatorskimi zapowiedziami oczekiwania szły w zupełnie inną, zdecydowanie bardziej wyrazistą, stronę. Tym trudniej jest zatem ocenić to, co widzieliśmy w sobotni wieczór.

Bezspornie były w spektaklu sceny, które dzięki wyrazistości i aktorskiej brawurze broniły się same. Taką była scena awantury, którą Kasia, była żona Józefa (Katarzyna Dworak-Wolak), robi Docentowi, szefowi IPN (Paweł Wolak) zarzucając mu bezduszność i karierowiczostwo w tej "fabryce" życiorysów. Fantastyczny był także Rafał Cieluch w ekspresyjnej roli wywalonego z roboty żurnalisty, który – jako chwilowy nauczyciel mimo woli - stara się opowiedzieć dzieciakom historię polskiego buntu antykomunistycznego brawurowo zamieniając opis historyczny w groteskę. Tak, zdecydowanie były w tym przedstawieniu świetne momenty, ale także czegoś nie było…

Premiera „Lustracji” od początku była obarczona wielkim ryzykiem. Niósł je już sam temat wykorzystywany niemiłosiernie w polityce i publicystyce. Były jednak  i inne czynniki ryzyka, niezależne od autora i reżysera. Sztywno wyznaczony termin premiery (przeddzień jubileuszu 30. lecia legnickiego teatru) miał się nijak do realnych możliwości przeprowadzenia dostatecznej liczby prób do tego przedstawienia. Przygotowania spektaklu zbiegły się bowiem z wyjątkowo licznymi podróżami artystycznymi legnickiego zespołu. A jeśli dodać do tego zmianę wykonawcy głównej roli i powierzenie jej na dwa tygodnie przed premierą innemu aktorowi, trudno nazwać tę sytuację za komfortową, a spektakl za gotowy do publicznej prezentacji.

W efekcie sceny zainscenizowane i zagrane koncertowo sąsiadowały z wyraźnie słabszymi, w trakcie których spektakl tracił tempo, ale – co chyba ważniejsze - także jasność przesłania. W tym wymiarze awaria telewizora, który na premierze miał dopełnić sens jednej ze scen, była jednak drobiazgiem. Do tego najłatwiejszym do popremierowej korekty.

- To bardzo polski spektakl, mądry i zabawny, ale przede wszystkim głęboko ludzki. Mam przekonanie, że była to bardzo ważna premiera w naszym teatrze – powiedział na popremierowym spotkaniu szef legnickiej sceny Jacek Głomb. - Jest mi miło, że po paru latach przerwy mogłem wrócić do legnickiego teatru także jako reżyser – dodawał autor przedstawienia Krzysztof Kopka.

Jest coś mądrego i ważnego w tym przedstawieniu. Są świetne sceny. Czegoś jednak – na razie - w tym spektaklu wyraźnie brakuje.

Grzegorz Żurawiński



Teatr Modrzejewskiej w Legnicy
Krzysztof Kopka
LUSTRACJA

reżyseria: Krzysztof Kopka
scenografia: Ewa Beata Wodecka
muzyka: Bartek Straburzyński
premiera: 1 grudnia 2007

kolejne spektakle: 7, 8 i 9 grudnia godz. 19.00 (także 4, 5 i 6 grudnia o godz. 11.00)
bilet: 25 zł (ulgowy 15 zł)

Obsada: Józef - Tadeusz Ratuszniak, Malińska –Anita Poddębniak, Kasia – Katarzyna Dworak, Anka – Magda Skiba, Rafał – Rafał Cieluch, Lesiak – Paweł Palcat, Pan Wacław – Bogdan Grzeszczak, Erwin – Jakub Kotyński, Docent - Paweł Wolak, Dyrektorka – Joanna Gonschorek, Justyna-  Zuza Motorniuk, Sekretarka – Gabriela Fabian, Magda - Magda Biegańska, Dziad – Łukasz Węgrzynowski, Pielęgniarka – Małgorzata Urbańska