Drukuj

"Lekcja tańca w Zakładzie Weselno-Pogrzebowym Pana Bamby" w reżyserii Łukasza Czuja to groteskowa jazda po bandzie i wieloskładnikowy koktajl sceniczny, w którym zmiksowano teksty Bohumila Hrabala i Jaroslava Haška doprawiając całość piosenkami, muzyką i choreografią. W efekcie smutna w swej istocie opowieść nieustannie wywołuje chichoty na widowni, a premierowe przedstawienie zakończyła parominutowa owacja.


Bohaterów opowieści poznajemy w trakcie obficie podlewanego piwem i wódką wieczoru agitacyjnego karykaturalnej Partii Umiarkowanego Postępu (w Granicach Prawa), który szybko przeradza się w alkoholowo-erotyczną orgietkę, bo przecież "żyjesz tylko raz, na więcej nie masz szans". Wszystkie postaci mają w sobie groteskowe przerysowanie. Witalność miesza się tu z melancholią, komizm ze smutkiem, marzenia o miłości i lepszym życiu z poczuciem niespełnienia.

Chciwy erotoman Pan Bamba (Joanna Gonschorek), gospodarz wieczoru, chciałby w polityce znaleźć wsparcie dla weselno-pogrzebowego biznesu. Jego pomocnik i dozorca w domu wariatów Wiktor Bloudek (Mateusz Krzyk) boi się śmierci i wbrew aparycji marzy o karierze filmowej gwiazdy. Chemik Walter Piwonka (Maciej Piasny) nieudolnie eksperymentuje z trutką na szczury i boi się swojej zrzędliwej, niezaspokojonej erotycznie i pragnącej romansu żony Olgi (Zuza Motorniuk), bufetowej u Bamby. Wciąż gotowa na wesele Urszula Piękniejska (Małgorzata Pauka) demonstruje swe wdzięki i od dawna nie zdejmuje kusej ślubnej sukni. Akwizytorka wybielacza "Tęcza" Nadia Grudówna (Katarzyna Dworak) także marzy o wielkiej miłości, a jako wiceszefowa Towarzystwa Ochrony Kultury Czeskiej chciałaby, poprzez wejście w politykę, ukrócić literackie wyczyny "zapijaczonej świni i erotomana" Bohumila Hrabala. Jest też trzech prominentnych polityków PUP(wGP), którzy partyjną aktywność łączą z promocją i sprzedażą oszukańczych polis emerytalnych: zwalisty brodacz, antyklerykał i rubaszny cwaniak Zdenek Krogulczyk (Łukasz Kucharzewski), romansujący z Nadią artysta Gustaw Roger Opoczeński (Albert Pyśk) i złotousty kandydat na szefa partii Jan Bucefał (Paweł Palcat). Na scenę zdarzeń wkroczy też porywczy i nieco demoniczny fryzjer, co to ciach-ciach, Gaston Koszulka (Michał Wolny).

Wokół tych postaci kręci się ta zwariowana historia sklejona z anegdot, podszyta absurdem i ironią z charakterystycznym dla czeskich pisarzy jędrnym humorem połączonym z liryczną nutą smutku. W ostatecznym rezultacie spektakl staje się jednak opowieścią o śmierci, wobec której "życie, mimo wszystko, to zabawna propozycja". Opowieścią paradoksalnie afirmującą życie, które przez nieuchronność swojego kresu ma wyjątkową cenę, sens i smak. Śmierć jest tu oswajana na sposób właściwy społeczności czeskich ateistów, a zatem pozbawiony obietnicy zbawienia za pośrednictwem "największej z możliwych firm, która handluje czymś, czego nikt nigdy nie widział, czego nikt nigdy nie dotknął, jak świat światem nigdy tego nie spotkał, a prosperuje całkiem nieźle".

Rytm, tempo i purnonsensowe kontrapunkty nadają spektaklowi songi (Michał Chludziński) i oprawa muzyczna (Łukasz Matuszyk). Choć - przyznajmy - wszystko zaczyna się od przewrotnej i nie pozbawionej czarnego humoru ballady Jaromira Nohawicy (z frazą "Pięknie, ach będzie pięknie, gdy kustucha cię definitywnie sieknie"), a kończy psychodelicznym cytatem z czeskiej kapeli rockowej The Plastic People of the Universe. Klamra jest zatem czeska, ale muzyczno-wokalny wsad już krajowy, choć stylizowany.

Efekt jest kapitalny, bo songi skrzą się bezczelnie ironicznym humorem i podbijają groteskowy charakter opowieści. Jak w partyjnym hymnie ("Już powstał milion kandydatów, okłamać prostoduszny lud. Spragnieni głosów i mandatów, chcą zaspokoić władzy głód"), czy w innej z pieśni wyrzucanych z knajp naciągaczy, "męczenników" idei umiarkowanego postępu ("Kiedy się wypełniły dni i przyszło ruszyć zimą, Umiarkowani czwórkami szli, w granicach prawa sączyć piwo"). Trudno nie ryczeć ze śmiechu, gdy na zamiast arii Jontka z "Halki" Moniuszki usłyszymy "Płoną kozy na gór szczytach, wśród anielskich trąb. Nad kozami Bóg sprawuje Ostateczny Sąd", nie wspominając już o songu o zmarłym "prawdziwym czeskim bohaterze" jakim był Stryj Pepin, co to całe życie (od kołyski, aż po grób) robił tylko "łup, łup, łup" (rzecz jasna także w relacjach męsko-damskich, choć nie wyłącznie).

Nie sposób nie wspomnieć o choreografii (Jakub Lewandowski), a zwłaszcza psychodelicznych zespołowych pląsach tanecznych, w których bohaterowie wieczoru poruszają się niczym marionetki w poklatkowym filmie, jako żywo przypominając przy tym ruchome figurki z zegara wieży praskiego Ratusza Staromiejskiego (oprócz Apostołów, są tam: Skąpiec, Próżność, Turek symbolizujący namiętność i pożądanie oraz Kostucha odmierzająca czas ludzkiego życia).

Spektakl wieńczy scena, w której kończy się teatralna groteska. Pan Bamba pozbywa się peruki i maskującej twarz charakteryzacji. W pełnym powagi i autorefleksji monologu bije na alarm i trwogę wobec życia, które dobiega kresu wśród absurdów, szaleństw i pijaństwa, a po którym nic nie zostanie. Chwilę później, niczym rycerz toczący szachowy pojedynek ze śmiercią o życie w "Siódmej pieczęci" Bergmana, zagra w kamień i papier z Gastonem Koszulką. Przegra.

"Lekcja tańca w Zakładzie Weselno-Pogrzebowym Pana Bamby" to koprodukcja legnickiego Teatru Modrzejewskiej i  gliwickiego Teatru Miejskiego Premiera na Scenie Gadzickiego (16 września) była 250. w 40-letniej historii polskiej sceny dramatycznej w Legnicy. Premierę w Gliwicach zaplanowano na 13 października br.

Grzegorz Żurawiński