Drukuj
Teatr im. Modrzejewskiej jest jednym z najbardziej prestiżowych, choć działa 400 km od Warszawy. Jacek Głomb budzi skrajne emocje: jedni się nim zachwycają, drudzy boją. O legnickim teatrze i jego dyrektorze pisze Edyta Golisz.

Gdy na jeden z ważnych, wyjazdowych spektakli nie dojechał aktor grający główną rolę, Jacek Głomb, dyrektor legnickiego teatru, nie zastanawiał się ani chwili. –Ja za niego zagram – oznajmił osłupiałym aktorom. I wskoczył na scenę. – Byliśmy przerażeni! –wspomina ze śmiechem Przemek Bluszcz, aktor, dziś znany w kraju z ról m.in. w serialach „Twarzą w twarz” czy „Na dobre i na złe” oraz znakomitych ról teatralnych. Większość z dotychczasowego życia artystycznego spędził właśnie w legnickim teatrze. I grał w tym spektaklu, w którym Jacek Głomb zrobił coś, od czego „szczena opada”.

Spalił całą paczkę

Tekst tamtej sztuki dyrektor właściwie znał, był przecież jej reżyserem. Poprosił tylko zdębiałych aktorów, żeby go „asekurowali”, gdyby jakiś fragment tekstu jednak wyleciał mu z głowy. Na znak tego, że musi improwizować, miał zapalać papierosa. – I tak palił co chwilę, robił długie znaczące pauzy, a my byliśmy mokrzy od potu. Jedna myśl tłukła mi się pogłowie: „k..., jak to się skończy?! – śmieje się Bluszcz.

A skończyło się tak, że Głomb spalił wprawdzie całą paczkę, ale sztukę uratował. – I po raz kolejny udowodnił, że nie ma rzeczy niemożliwych – dodaje Bluszcz.

Dziś Głomb papierosów już nie pali. – Od czasu, kiedy karetka pogotowia zabrała mnie do szpitala z próby generalnej jednego ze spektakli. Pękły mi wtedy wrzody. Rzuciłem. Nie było trudno. Do tego wystarczy nawet nie cała, tylko kawałek silnej woli – mówi.

To, że ją ma, udowodnił już wcześniej, tworząc z prowincjonalnego teatru swoisty fenomen. – Gdy rozmawiam z kolegami aktorami z innych teatrów i mówię, że gram w Legnicy, to budzi podziw. Ten teatr to prestiż – mówi Paweł Palcat, młody aktor, absolwent wrocławskiej PWST, który bardzo chciał grać w Legnicy. Kiedyś napisał długi jak rzeka list do Jacka Głomba. Nie liczył na wiele. A Głomb odpisał. Dzisiaj Paweł jest częścią zespołu. –Takiego, jakiego nie ma chyba nigdzie na świecie. Bez względu na to, czy ktoś jest młodym aktorem, czy doświadczonym, tworzymy jedność tak silną, że powiedzieć się nie da – wyznaje Paweł.

Jacek Głomb został dyrektorem legnickiego teatru13 lat temu. To był 1994 rok. I początek czegoś niesamowitego. Na spektakle przychodzą w całym kraju tłumy ludzi. Pokazują je widzom ogólnopolskie telewizje. W teatrze wyliczyli, że gdyby zespół przyjmował wszystkie zaproszenia, to w ogóle nie grałby na rodzimych deskach. A nagród już chyba nikt nie jest wstanie zliczyć.

– Zrobiliśmy objazdową wystawę promującą nasz teatr. Po kraju jeżdżą tablice, na których m.in. są przyklejone informacje wymieniające nasze trofea. Wystawa nie zdążyła nawet „przejechać” z Krakowa do Wrocławia, a w międzyczasie spektakl „Osobisty Jezus” zdobył 5 nagród! Wydrukowaliśmy więc „nowe nagrody”, koleżanka pojedzie i je doklei –uśmiecha się Mariola Hotiuk, kierownik działu promocji i reklamy.

Głomb ma 43 lata. W Legnicy znalazł się przez przypadek. Wyprowadził się z rodzinnego Tarnowa do Wrocławia. Razem z Małgorzatą Bulandą, teatralnym scenografem, dziś żoną i matką ich siedmioletniego syna Jasia. Wtedy jednak zostawił w rodzinnych stronach pierwszą żonę z małym synkiem Maćkiem. Nie było łatwo, ale pojawiła się szansa zrealizowania marzenia, które miał w sobie „od zawsze”.

– Moja mama jest polonistką. Gdy byłem małym chłopcem, często zabierała mnie do teatru. Spektakle jakoś mi się jednak nie podobały, marudziłem. W końcu mama powiedziała: „jak ci się nie podoba prawdziwy teatr, to zrób sobie sam taki teatr, żeby ci się podobał”. Tak się zaczęło – wspomina Głomb. I dodaje: –Choć skończyłem reżyserię teatralną, bardziej niż samo reżyserowanie interesowało mnie kreowanie teatru, animowanie go. Chciałem prowadzić teatr, już na studiach miałem swoją grupę. Gdy przyjechaliśmy z Gosią na Dolny Śląsk, pojawiła się propozycja pracy w teatrze w Legnicy. Miałem wtedy 30 lat, któż nie chce w takim momencie życia mieć „swojego”teatru? –wspomina.

Dziś prowadzi jeden z najlepszych w Polsce. I budzi skrajne emocje. Jedni się nim zachwycają, inni się wręcz boją. To autokrata. Dużo krzyczy. Pracoholik. Choleryk. Wymaga od innych tak dużo jak od siebie, czyli rzeczy wręcz niemożliwych. Miłość do teatru przypłacił chorobą wrzodową i – ostatnio – operacją kręgosłupa. Odważny i niepokorny. Życie zawodowe i rodzinne to dla niego prawie jedno.

– Gdy ktoś mnie oto pyta, tak jak pani teraz, to mam od razu wyrzuty sumienia i obiecuję sobie, że się poprawię. To postanowienie trwa trzy dni. Potem wszystko wraca do normy. Ale z drugiej strony, my z Gosią razem pracujemy i razem żyjemy. To cholernie trudne, jednocześnie piękne. I nasz syn Janek też w tym uczestniczy. To „dziecko Zakaczawia”, urodził się podczas prób generalnych obsypanej potem nagrodami i zekranizowanej przez telewizję „Ballady o Zakaczawiu”. Nie chcieliśmy podrzucać go opiekunce na całe dnie, więc od zawsze był z nami w teatrze. Tu się wychował. Wie pani, człowiek z wiekiem „klasycznieje”. Choć słaby ze mnie mąż i nie najlepszy ojciec, mam od jakiegoś czasu mocne postanowienie, żeby uczestniczyć w życiu Jasia bardziej niż wżyciu starszego Maćka, obecnie gimnazjalisty, który nie dorastał obok mnie, bo został w Tarnowie. Czytam Jankowi „Muminki”, jesteśmy już w trzecim tomie. I naprawdę nie jestem taki straszny. Coraz rzadziej się wściekam – uśmiecha się Głomb.

Nie boi się słowa sukces, bo wie, że od nikogo tego nie dostał. To efekt ciężkiej pracy. Wszystkich, całego zespołu. Mówiąc o teatrze nigdy nie mówi „ja”. Zawsze „my”. – Sukces tego teatru opiera się na drużynie. Wartością jest to, że zgromadzili się tu ludzie o przeróżnych osobowościach. Rolą lidera jest pogodzenie tych skrajnych charakterów tak, żeby współgrały, dążyły do wspólnego celu. Z tego płynie siła. A bycie w drużynie jest dla wszystkich jednakowo ważne. U nas nie ma gwiazd i halabardzistów. Aktor w jednej sztuce gra epizod, ale już w drugiej główną rolę. A każda z ról jest tak samo w spektaklu istotna – mówi.

Czy nie wolałby, żeby teatr był np. w stolicy? – Pani żartuje. My jesteśmy z Legnicy i zawsze to będę podkreślał. To nie znaczy, że mamy się tu zamknąć na amen. To nasze miejsce, ale i trampolina, od której odbijamy się w świat –mówi Głomb.

Przemek Bluszcz, choć zyskał w kraju sławę świetnego aktora, zawsze podkreśla, że nie byłby dzisiaj tam, gdzie jest, gdyby nie legnicki teatr. I od razu przyznaje, że różowo wcale nie było. –Z Jackiem Głombem spieraliśmy się bardzo często. Ba, to były naprawdę poważne awantury! Łącznie z tym, że obrażaliśmy się na siebie. Ale zawsze potrafiliśmy wrócić do dialogu, który jest przecież w jakimś sensie istotą teatru. Wymiana zdań, poglądów. Ciągła
nauka. Człowiek uczy się całe życie. A ja miałem szczęście uczyć się w wyjątkowym miejscu. I z wyjątkowymi ludźmi. Choć już nie pracuję w legnickim teatrze, ciągle czuję się jego częścią – mówi Przemek Bluszcz.

Szkoda, że jest dziwką


Głomb ma też niezaprzeczalnie „czuja” do ludzi. To właśnie na deskach legnickiego teatru, jeszcze jako nastolatek z Klubu Gońca Teatralnego, stawiał pierwsze kroki Tomasz Kot, znany m.in. z roli pana Skalskiego w serialu „Niania”. Elżbieta Kot, mama aktora, przyznaje, że gdyby nie Jacek Głomb, jej syn mógł nigdy nie zrealizować swojego wymarzonego pomysłu na życie.

– Głomb się na nim poznał, pomagał mu, bo w kwestii aktorstwa jako nastolatek Tomek nie miał, niestety, oparcia we własnych rodzicach –uśmiecha się pani Ela. I tłumaczy, że jak każda matka cieszyła się z tego, że jej syn znalazł pasję. Ale tylko tyle. – Nigdy nie traktowaliśmy z mężem poważnie tego, że Tomek mógłby zostać aktorem. Jak to rodzice: a co to za zawód? a z czego ty będziesz żył? – marudziliśmy mu. I byliśmy nieugięci. Łącznie z tym, że gdy okazało się kilka miesięcy przed maturą, że Tomek nie chodzi do szkoły, tylko w tajemnicy przed nami gra w spektaklu, napisałam pismo do wojewody z żądaniem, żeby zakazał wystawiania tej sztuki – wspomina pani Ela.

– Dyrektor Głomb zachował się wtedy bardzo w porządku, zdjął spektakl z afisza, ale nigdy nie przestał wspierać Tomka i mówić mu, że idzie właściwą drogą. Tomek oczywiście nie zdał matury za pierwszym podejściem, bo w tajemnicy dalej chodził do teatru. Byliśmy na syna nie na żarty źli. Zdał wprawdzie poprawkę, ale na egzaminy na studia było i tak za późno. Jednak Jacek Głomb znów stanął wtedy na wysokości zadania. Zatrudnił go w teatrze na rok, a po tym roku Tomek bez problemu dostał się do szkoły teatralnej. Dziś wiem, że to Głomb miał rację, a nie my – podkreśla Elżbieta Kot.

Przed tegorocznym Międzynarodowym Festiwalem „Miasto” w Legnicy wisiał wielki transparent z napisem: „Nie bądź głąb, nie przegap”. Chodziło o to, żeby ludzie kupowali karnety. – Zeszły jak ciepłe bułki – mówi Mariola Hotiuk. – Niekonwencjonalna, mocna, wszechobecna promocja jest obok świetnych spektakli i niesamowitych ludzi ważnym „klockiem” składającym się na nasz sukces.

Przed premierą sztuki „Szkoda, że jest dziwką” posadziliśmy na przystankach autobusowych w Legnicy wielkie lalki, które miały na piersiach tabliczki z takim napisem jak tytuł. Nie ma rzeczy niemożliwych. Gdy kiedyś okazało się, że potrzebny jest wielki billboard, a nie ma czasu, żeby go zamówić, pół nocy kleiliśmy go z kartek A-4. Zużyliśmy ich 640! –opowiada Mariola.

Legnicki teatr jako pierwszy w kraju „wyprowadził” spektakle z teatru. – „Balladę o Zakaczawiu” graliśmy w zrujnowanym kinie, w zapomnianej przez Boga dzielnicy. Miejscowi chuligani demolowali, co się dało. Więc zaprzyjaźniliśmy się z bossem dzielnicy. Nie wiem, ile miał wyroków na sumieniu, ale był przemiłym człowiekiem. Nasze problemy ustały – uśmiecha się Hotiuk. – Gdy graliśmy inną sztukę w jednej z hal przemysłowych, do której trzeba było wchodzić przez zakład pracy, a dyrekcja tego zakładu nie zgodziła się, żeby ludzie tamtędy przechodzili, dyrektor wynajął autobusy i one przewoziły widzów 20 metrów przez teren zakładu do hali na spektakl. Bo pojazdy nie miały zakazu wjazdu... – Mariola Hotiuk mnoży podobne przykłady przez dobre pół godziny.
 
(Edyta Golisz, „Nie bądź głąb, zrób sobie teatr”, Polska Gazeta Wrocławska. Magazyn, 30.11.2007)