Kwietniowy numer miesięcznika Dialog przynosi tekst prof. Barbary Fatygi, kulturoznawcy, socjologa, i antropologa kultury z Uniwersytetu Warszawskiego, który jest podsumowaniem ubiegłorocznego badania publiczności uczestniczącej w akcji „Bilet za 400 groszy”. Redakcja miesięcznika poprosiła o uwagi do tego tekstu kilku dyrektorów teatrów uczestniczących w akcji, w tym szefa legnickiej sceny Jacka Głomba.


Studium prof. Fatygi pt. „Publiczność teatralna. Wybrane koncepcje – wyniki badań – kilka ogólnych refleksji” opublikowane w Dialogu to kondensat stustronicowego raportu, tekst wybitnie specjalistyczny pisany w hermetycznym języku socjologii i trudny w lekturze. Zainteresowanych i cierpliwych odsyłam do pełnego raportu (TUTAJ!).

Poniżej omówienie treści tego obszernego raportu, które stara się przybliżyć jego treść i zawartość w sposób bardziej popularny, zapewne z koniecznymi publicystycznymi uproszczeniami, więcej tu zatem statystyki, niż antropologicznych i socjologicznych analiz.

Badanie, którego efektem jest opublikowany jesienią 2016 roku raport pt. "My jesteśmy kulturalna kolejka, a nie żadne chamstwo" (tytuł to cytat z wypowiedzi jednej z ankietowanych osób), przeprowadziła 14 maja 2016 roku Fundacja Obserwatorium Żywej Kultury Sieć Badawcza w ramach akcji "Bilet za 400 groszy". Tego dnia publiczność za 4 zł mogła kupić bilet do jednego z 90 teatrów w 29 miastach. Przebadano 1463 osoby, wybrane spośród stojących w kolejce po bilet. Akcję zorganizowano w ramach współfinansowanych przez resort kultury obchodów Dnia Teatru Publicznego i 400. rocznicy śmierci "dramatopisarza wszechczasów" Williama Szekspira.

Respondenci pytani o to, na co i gdzie do teatru chcieliby się wybrać - poza akcją "Bilet za 400 groszy" - najczęściej odpowiadali, że na "komedię, farsę, coś relaksującego" (27,9 proc.) lub "musical, teatr muzyczny, operetkę" (15,4 proc.). Biorący udział w badaniu trzykrotnie częściej chcieliby oglądać klasykę obcą niż polską. 11,6 proc. badanych chciałoby obejrzeć dramat podejmujący tematykę współczesną. Jednak - jak wskazywały główne autorki opracowania prof. dr hab. Barbara Fatyga oraz dr Bogna Kietlińska - potencjalni widzowie "współczesność" nie rozumieli, jako "współczesne=awangardowe=trudne". "Dość szokującym odkryciem było dla nas, że większość respondentów w tej kategorii opisała treści podobne do tych, które można spotkać w telenowelach czy quasi-publicystycznych programach typu "Ukryta prawda", "Dlaczego ja" itd." – zauważyły autorki opracowania.

11,3 proc. wskazań było natomiast "wszystkożernych" - ci widzowie chcieli chodzić na wszystko, na każdą sztukę. "Mogą oni zatem należeć do dwóch grup: pierwszej o tak wysokich kompetencjach i tak ogromnej miłości do teatru, że jej przedstawiciele potrafią znajdować - z lekka perwersyjną - przyjemność w nawet złych spektaklach; druga grupa to raczej naiwni wielbiciele teatru, niewykluczone też, że są wśród nich traktujący wyjście do teatru instrumentalnie (by się pokazać), a nie autotelicznie (ze względu na przeżycie estetyczne lub nawet "czystą" zabawę)" - podkreślono.

Niektórzy (7,8 proc.) badani chcieli się wybrać do konkretnego teatru albo na konkretną gwiazdę: reżysera i/lub aktora. Pojedyncze osoby wskazywały także - jako najbardziej pożądaną przez siebie aktywność teatralną - wyjście na "zagraniczny spektakl z międzynarodową obsadą", wizytę w "którymś z teatrów warszawskich" lub "koncert zorganizowanej grupy muzycznej, zagranicznej". Wśród zainteresowanych dwukrotnie więcej było kobiet (64,7 proc.) niż mężczyzn (32,3 proc.). Jest to, jak zaznaczono w badaniu, potwierdzeniem, że "kobiety w naszym kraju są bardziej aktywne kulturalnie niż mężczyźni". Jedna czwarta badanych po raz ostatni była w teatrze kilka miesięcy temu, niemalże tyle samo - krócej niż miesiąc temu. Odpowiedzi "dawno, nie pamiętam dokładnie" wskazało poniżej 10 proc. badanych. Podobna ilość - wg zebranych danych - była w teatrze rok temu.

Badacze na podstawie analizy przekazów ikonicznych, czyli zdjęć ludzi stojących w kolejkach we wszystkich badanych teatrach, starali się określić skład społeczny kolejek. Zbadali - o ile dało się je dostrzec - cechy wyglądu zgromadzonych, w tym m.in. stan włosów i rodzaj fryzur, cery, zadbania rąk, ubioru, biżuterii i innych ozdób, butów, akcesoriów typu parasol, torba, siatka, składane krzesełko, pledy i koce, rowery, itd.; oceniano nawet przybierane pozy. Z obserwacji wynika, że najwięcej zainteresowanych akcją przynależało do średniej klasy/warstwy (76,91 proc.). 10,43 proc. biorących udział w "Bilecie za 400 groszy" było reprezentantami klasy średniej niższej, a 9,82 proc. - średniej wyższej. "Dominujący styl i gust są tu własnością (we wszystkich sensach tego słowa) klasy średniej; trzeba dodać, że nie jest to tradycyjnie solidny gust mieszczański, lecz że raczej popkultura narzuca tu swoje wzorce (sportowe lub glamour)" - czytamy w opracowaniu.

Najwięcej zainteresowanych akcją "Bilet za 400 groszy" miało kolejno: między 19 a 30 lat, 31-50, 51-70, poniżej 19 i powyżej 71. Trzy czwarte zgromadzonych pochodziło z tego miejsca, w którym starało się zdobyć bilet. Jedna piąta to przyjezdni. Największa część publiczności (35,5 proc.) starała się zdobyć bilety na przedstawienia klasyczne, potem dziecięce (27 proc.), współczesne (19,9 proc.) i lekkie (17 proc.).

Akcja - zdaniem badaczek - umożliwiła najmniej uczestniczącym w kulturze (młodym dorosłym i dorosłym) udział w życiu teatralnym. Choć projekt był pomyślany raczej dla osób o niższym statusie, to najwięcej zainteresowanych (44 proc.) miało ukończone studia wyższe. Średnie wykształcenie (licealne, zawodowe, techniczne i pomaturalne) łącznie reprezentowała czwarta część stojących w kolejce pod teatrami. Niespełna 3 proc. stanowiło grupę o najniższym poziomie wykształcenia.

Na podstawie zebranych danych badacze wypracowali zestaw rekomendacji dotyczących edukacji kulturalnej w ogóle oraz tego, jak można udoskonalić przeprowadzenie tej lub podobnych akcji w konkretnych latach. Postulowano m.in. "uczenie kultury tam, gdzie są ludzie - na ulicach, w parkach i tanich dyskontach" oraz przeprowadzenie akcji promującej uczestniczenie w kulturze przez mężczyzn.

„Najlepiej wykształceni ludzie dość szybko uczą się, że mają prawo domagać się od państwa i lokalnych władz, by zaspokajały ich – również kulturalne – potrzeby. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że dotyczy to (lub w bliskiej perspektywie zacznie dotyczyć) także kierujących instytucjami kultury” – piszą autorzy raportu w jego końcowej części.

Raport wieńczy tzw. „Rekomendacja końcowa”, w której autorki napisały: „Czy, i w jakim stopniu, akcja „Bilet za 400 groszy” spełniła zadanie włączania w obieg kultury teatralnej osób, które były zagrożone marginalizacją kulturalną? Na to pytanie można odpowiedzieć twierdząco: w kolejkach do teatrów stanęli ci, którzy cierpią na brak czasu, mężczyźni i zubożali, acz etosowi inteligenci. Pod żadnym pozorem nie można tego efektu lekceważyć. Ta publiczność in spe jest naszej kulturze bardzo potrzebna. Badanie pozwoliło pokazać, że stosunkowo rzadko akcja przyciągnęła tych, którzy już są zmarginalizowani społecznie i kulturalnie. Jednakże w tekście raportu sformułowane zostały liczne wnioski i rekomendacje praktyczne, które umożliwiają rozwijanie przyszłych edycji „Biletu za grosze” w taki sposób, który będzie realizował najważniejszy postulat – czyli włączania tych osób w obieg kultury instytucjonalnej”.

Redakcja Dialogu przesłała tekst prof. Barbary Fatygi (domniemywać można, że chodzi o tekst skrócony, opublikowany w miesięczniku) dyrektorom kilku teatrów biorących udział w badaniu. Odpowiedzieli: Andrzej Seweryn i Olga Sander (Teatr Polski w Warszawie), Piotr Kruszczyński i Agnieszka Chełkowska-Madej (Teatr Nowy w Poznaniu), Dorota Ignatjew (Teatr Zagłębia w Sosnowcu), Maciej Podstawny (Teatr im. Szaniawskiego w Wałbrzychu) i Jacek Głomb (Teatr im. Modrzejewskiej w Legnicy).

JACEK GŁOMB: Kiedy w wyborczym sondażu przeprowadzonym przez pracownię X partia Y traci, a partia Z zyskuje, zwykle w innym sondażu dzieje się trochę odwrotnie. Doświadczeni politycy mówią, że sondaże są takie, jakich chcą ci, którzy je zamawiają. Nie chcę deprecjonować wyników badań profesor Fatygi wraz z zespołem, ale szczerze powiem – dawno nie czytałem czegoś bardziej oderwanego od rzeczywistości.

Kogo chciano przebadać? Publiczność w akcji „Bilet za 400 groszy”? Przecież to kompletny przypadek, że w tym dniu. W tej kolejce stanęły te osoby. Za dzień, za tydzień, za miesiąc stanęłyby inne i wyniki byłyby kompletnie odmienne. Jest oczywiste, że kiedy teatr wychodzi z ofertą tanich biletów, widzowie ustawiają się tłumnie w kolejkach i to niezależnie, czy oferta, którą proponuje teatr jest „wysoka”, czy „niska”. Jest też oczywiste, że z oferty tej widzowie najchętniej wybierają rzeczy lekkie, łatwe i przyjemne. Tak było w starożytnej Grecji, tak wynikało z badań przeprowadzonych w złotym okresie polskiego teatru w latach sześćdziesiątych, tak jest też teraz. Gdybym w Legnicy chciał słuchać preferencji ankietowanej publiczności, grałbym tylko farsy. W sławnym Teatrze Polskim we Wrocławiu jedyny teatralny towar sprzedawany na pniu za dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego to były zrobione sto lat temu farsy: „Mayday” i „Okno na parlament”. Wiadomo, że na koncert disco-polo przyjdzie więcej osób niż na filharmoników berlińskich. Ale czy oznacza to, że filharmonicy berlińscy mają przestać grać?

Po mojemu takie badania mogą narobić sporo złego. Ktoś się nad nimi pochyla, może redakcja „Dialogu”, ale może i jakiś urzędnik, który potem wyciąga wnioski, że tego jest za dużo, a tamtego za mało, że tacy chodzą, a tacy nie chodzą. I dlaczego tak jest, panie dyrektorze, może trzeba grać więcej klasyki?

Profesor Barbara Fatyga pochyliła się nad legnicką publicznością i załatwiła ją jednym zdaniem: „Typ „wznoszący” reprezentowany jest tu tylko przez Legnicę, w której mimo relatywnie niskiej oferty, zarówno frekwencja teatralna, jak i, w jeszcze większym stopniu – aktywność kulturalna mieszkańców – rosną. Jest to więc najczystszy ze zbadanych przypadek awansu kulturalnego mieszkańców, któremu nie bardzo potrafią sprostać instytucje”. Niestety z dokumentu nie dowiadujemy się, na czym polega „relatywnie niska oferta Legnicy”.

Chyba przewidziałem przed laty, intuicyjnie, badania zespołu profesor Fatygi. Żeby sprostać powszechnym oczekiwaniom publiczności, wstawiłem do repertuaru komedię. Żeby jednak nie narazić się na zarzut „relatywnie niskiej oferty” wobec „awansu kulturalnego mieszkańców”, była to „Wysoka komedia” Cypriana Kamila Norwida. Dyrektorzy muszą sobie jakoś radzić, kiedy zza rogu wychyla się ankieter, który chce coś przebadać w teatrze.


Wypowiedzi nadesłane przez innych z wymienionych wcześniej liderów scen oraz studium prof. Fatygi pt. „Publiczność teatralna. Wybrane koncepcje – wyniki badań – kilka ogólnych refleksji” znajdziesz w kwietniowym numerze Dialogu (nr 4/2017).

Opracowanie: Grzegorz Żurawiński