Polsko-macedońska „Przerwana odyseja” Roberta Urbańskiego w reżyserii Jacka Głomba staje się obiektem melancholii za dawną kondycją, której nie możemy już osiągnąć, a jednocześnie próbą pocieszenia samych siebie, że jednak byliśmy zdolni do pomocy. Pisze Zuzanna Berendt.


Jacek Głomb w spektaklu „Przerwana odyseja” odwołuje się do zdarzeń z 1948 roku, kiedy do Polski trafiły dzieci z ogarniętej wojną domową Macedonii Egejskiej. Polska przyjęła uchodźców na polecenie Związku Radzieckiego, w zamian „bratniej” pomocy. W podnoszącym się z ruiny po II wojnie światowej kraju, mali Macedończycy odnaleźli spokój i opiekę. Część z nich trafiła do Legnicy. Twórcy sięgnęli po ten mało znany epizod z powojennej historii Polski w momencie, kiedy niedaleko Dworca Głównego w Krakowie zbierane są podpisy przeciwko przyjmowaniu do Polski uchodźców.

Pierwsza część spektaklu, mniej dynamiczna i ciekawa niż druga, jest gloryfikacją życia przywiezionych do Legnicy dzieci. Lokalna społeczność organizuje się, by jak najskuteczniej nieść pomoc. Rozbrzmiewają piosenki chwalące nową, socjalistyczną Polskę, a uprzedzenia mieszkańców szybko obracane są w żart. Współistnienie w małym miasteczku rodowitych mieszkańców i Macedończyków wydaje się realizacją utopii o społeczności, która choć ma bardzo niewiele, chce się wszystkim podzielić. Wrażenie, że była to utopia zrealizowana podsycają archiwalne zdjęcia dokumentujące pobyt dzieci w Legnicy, wyświetlane z tyłu sceny. Łatwo jest, z pozbawionych komentarza fotografii skomponować na własny użytek idylliczną wizję polskiej gościnności. Nawet tęsknota za opuszczoną z konieczności ojczyzną wypada tutaj raczej malowniczo niż przejmująco. Niepokojąca jest jedynie scenografia stwarzająca wrażenie zamknięcia, a nawet osaczenia. Choć żelazne drzwi umieszczone w centrum sceny uchylają się co chwilę, wydaje się, że nie można ich przekroczyć. Długa ławka, na której siedzą bohaterowie buduje wrażenie funkcjonowania w małej, lokalnej społeczności, gdzie wszystkie twarze są przyjazne i znajome. Wielkim atutem przedstawienia jest grana na żywo przez Macedończyków muzyka. Utwory dynamizują i rytmizują sceny oraz budują nastrój przedstawienia.

Druga część, w której po raz pierwszy na scenie pojawiają się aktorzy Macedońskiego Teatru Narodowego, burzy zbudowane wcześniej wrażenie idylli. Macedońskie dzieci przebywające po wojnie w Legnicy, teraz już dorosłe i bardzo problematycznie postrzegające swoją tożsamość, aranżują sąd nad Polakami, których intencje i zachowania poddają analizie i ostrej krytyce. Niewinne piosenki o „ukochanym kraju” wydają im się teraz perfidnym narzędziem indoktrynacji. Odbieranie krzyżyków, znaków przynależności do wspólnoty Chrześcijan i często jedynych pamiątek przywiezionych z ojczystego kraju i wykorzenianie z religii, z perspektywy czasu postrzegają jako przemoc. Zarzewiem konfliktu staje się brak reakcji na zabójstwo jednego z macedońskich chłopców, dokonane w niewyjaśnionych okolicznościach. Ten spór, którego sedno trudno uznać za nieistotne, jest jednak reżyserowi potrzebny, żeby ponownie zaprowadzić ład między „dziećmi” a mieszkańcami Legnicy. Okazuje się, że to nie Polacy ponoszą winę za śmierć chłopaka, a jeden z Macedończyków. Scena sądu, niezwykle atrakcyjna teatralnie, dynamiczna, ciekawa choreograficznie zostaje więc zakończona powtórnym zawiązaniem wspólnoty między tymi, którzy otrzymali pomoc, a tymi, którzy tę pomoc z poświęceniem nieśli.

Niezwykle ciekawy wydaje się sposób, w jaki aktorzy podejmują i odgrywają swoje role. Zwłaszcza oglądając drugą część przedstawienia nie miałam pewności, czy macedońscy aktorzy nie są w jakiś sposób osobiście związani w historią dziecięcego exodusu, czy może to ich rodzice albo dziadkowie zjawili się w Legnicy w 1948 roku. Temat jest przez nich podejmowany z niezwykłą wrażliwością i zaangażowaniem. Opowiadając o cudzych losach, wydają się przyjmować je za własne.

To, co wzbudziło moje wątpliwości, zwłaszcza w kontekście przywoływanego w opisie spektaklu kryzysu uchodźczego w dzisiejszej Europie, to dość wyraziste kreowanie Polaków na jednoznacznie szlachetnych, skalanych jedynie drobnymi, nieznaczącymi przywarami. W krótkim tekście umieszczonym na stronie internetowej Teatru w Legnicy zadano następujące pytania: „Czy potrafimy im pomóc – jako państwa i jako pojedynczy ludzie? Czy dysponując nieporównanie większą potęgą i zasobami, umiemy wyciągnąć rękę do potrzebujących? A jeśli nie, to dlaczego?”.

Spektakl Głomba pojawia się sytuacji, w której możemy już powiedzieć, że jako kraj dysponujący pewną „potęgą i zasobami” nie decydujemy się na pomoc, nie jesteśmy gotowi przyjąć uchodźców z ogarniętych wojną krajów Bliskiego Wschodu. „Przerwana odyseja” staje się zatem obiektem melancholii za dawną kondycją, której nie możemy już osiągnąć, a jednocześnie próbą pocieszenia samych siebie, że jednak byliśmy zdolni do pomocy. Reżyser w żaden sposób nie problematyzuje tej kwestii, co, jak mi się wydaje, byłoby szczególnie ciekawe w sytuacji współpracy z macedońskim teatrem.

 

  • Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, Macedoński Teatr Narodowy w Skopje „Przerwana odyseja”. Reżyseria: Jacek Głomb, scenariusz: Robert Urbański, scenografia i kostiumy: Małgorzata Bulanda, muzyka: Goran Trajkoski, ruch sceniczny: Aleksandra Koczowska – Naczewa.  Obsada: Katarzyna Dworak, Paweł Wolak, Zuza Motorniuk, Magda Skiba, Rafał Cieluch, Małgorzata Urbańska, Bogdan Grzeszczak, Gabriela Fabian, Anita Poddębniak, Bartosz Bulanda, Robert Gulaczyk, Mateusz Krzyk, Paweł Palcat, Vlado Jovanovski, Tome Vitanov, Snezana Konevska Rusi, Sashka Kostovska, Sofia Nasevska- Trifunovska, Biljana Jovanovska, Borche Nachev, Trajche Gjorgiev. Muzycy: Sashko Temelkovski, Petar Hristov, Slavco Kocev, Petar Smilev. Premiery: 17 września 2016 w Skopje i 18 listopada 2016 w Legnicy.


(Zuzanna Berendt, „Ukochany kraj, umiłowany kraj (Przerwana odyseja)”, http://www.teatralia.com.pl, 4.12.2016)