Drukuj
I Międzynarodowy Festiwal Teatralny MIASTO w Legnicy rozpoczął się premierowym spektaklem Teatru Modrzejewskiej. "Łemko" jest poprawnym spektaklem, ale za dużo w nim publicystyki, za dużo mówienia wprost, dosłowności. Małostkowa dramaturgia przedstawienia nie wybroniła się dobrą inscenizacją Głomba – twierdzi Agnieszka Charkot z portalu Independent.pl

Idea festiwalu jest prosta: wystawiać spektakle wszędzie tam, gdzie się da. Wykorzystać całą miejską przestrzeń w Legnicy. Dlatego przedstawienia grane są w bunkrze, w halach magazynowych, w fabryce fortepianów i pianin (jeszcze nie tym razem – przyp.red. serwisu), czy na Zakaczawiu.

Legnicki Teatr znany jest z tego, że nie stroni od aktualnych polityczno-społecznych tematów. Ta "zaangażowana" strona tego Teatru dała swój wyraz w premierowym spektaklu "Łemko". Scenografia Małgorzaty Bulandy jak zwykle estetyczna, skromna, wręcz toporna i surowa, ale eksponująca aktorów. Podłoga wyłożona jest deskami, a scenę z drewnianą wysoką i wąską antresolą łączą poustawiane niedbale drabiny. W tle zaczyna płynąć cicha muzyka orkiestry Kormorany (ewidentna pomyłka, w spektaklu gra cygański zespoł Tatra Roma - przyp. red. serwisu) z elementami ludowych wstawek, która wraz z opowieścią głównego bohatera przenosi nas w przeszłość.  Oresta odwiedza najbliższa rodzina: dzieci z wnukami. Czując nieubłagalnie zbliżającą się śmierć, snuje opowieść swojego życia Sentymentalna podróż po pełnym trudnych doświadczeń czasie wojny i lat powojennych, w którym stałą wartością okazuję się być tylko miłość do żony, staje się akcją przedstawienia.

Problemy narodowości zniewolonych, ciemiężonych, pogrążonych w konfliktach i wojnach pokazuje Głomb na konkretnym przykładzie Łemka Oresta. Ale przedstawia to, co każdy może wyczytać z książek do historii, obejrzeć w wiadomościach. Nie zaskoczy nas tutaj punktem widzenia z innej perspektywy. Reżyser widzi horyzontalnie – płytko i stereotypowo.

Orest będzie do końca ckliwym starcem, którego powinno być nam żal. Do końca spektaklu zapamiętana zostanie scena, podczas której tylko Orest nie splunie na Polaków. To skutecznie chwyta publiczność za serca. I nie obudzą tych serc nawet słowa urzędnika sceptycznie patrzącego na całą naszą  martyrologiczną mentalność. Trochę nieudolny, ale dobroduszny starzec ( w tej roli świetny Zbigniew Waleryś) jest kreowany na pars pro toto pokolenia II wojny światowej – łączy w sobie wszystkie problemy, wątpliwości i bóle ówczesnych sobie ludzi.

Nie obronił się też od pozostania we współczesnym nam sporze o odzyskanie utraconych ziem. Dla Oresta jest ona w stanie dać mu więcej niż bliscy mu ludzie. Dom fizyczny, materialny ceni sobie bardziej od dzieci i wnuków. Jednakże, gdy swoje ziemie zechcą także odzyskać Niemcy, reżyser zostawia nas w jednoznacznie wybrzmiewającej ciszy: dzielącej ludzi na tych dobrych i złych, lepszych i gorszych: kategoryzacja sprowadza się do stwierdzenia oprawca – ofiara, w tym wypadku ofiarą zawsze będzie Orest.

Młodzi do spektaklu wprowadzeni zostają jako obserwatorzy. W chwilach opowieści ojca przyglądają się i niekiedy chcą reagować na krzywdy, którym podlegał w różnych systemach politycznych powojennej rzeczywistości. Jego dzieci i wnukowie, stereotypowo przedstawiają światopogląd wpojony im przez media. Ich wizja współczesności, stosunku do swojego łemkowskiego pokolenia nie jest ani konsekwentna, ani się nie zmienia na skutek wysłuchanej historii. Są rozpaczliwym obrazem głupoty, egoizmu i skłonności do pieniactwa. Unieszczęśliwieni przez własnych rodziców, którzy ciągle tęsknili za ziemią – domem, sami nie potrafią stworzyć szczęśliwych i trwałych związków. Scena, w której rysują wszyscy razem na ścianie dom, przeradza się w ciche wołanie o pomoc. Wystawia na światło dzienne ich problemy, małostkowość wyobrażeń o szczęściu. Chociaż z drugiej strony nie mnie to oceniać, przecież dla każdego szczęście oznacza całkiem co innego. Zawsze się chce tego, czego się nie ma.

Wplecione w opowieść Oresta poglądy jego dzieci nie są w niczym inne od argumentów, których budowy dopominał się spektakl systematycznie w ciągu swego wybrzmiewania. Szkoda mi było, że reżyser nie zaufał mnie, jako publiczności, do końca i nie pozwolił werbalizować sobie samodzielnie tych kwestii. Czułam, że odebrano mi jakieś prawo głosu, podciągnięto mnie nie tyle pod schematyczność tych młodych ludzi, co przede wszystkim nie pozwolono do końca wejść w dialog. Bardzo udanym rozwiązaniem wielu działań scenicznych, pomagającym naddać i nabudować znaki teatralne, były sceny, w których ruch i taniec górował nad partiami dialogowymi. Dopracowany do najmniejszego szczegółu taniec w scenie wesela Oresta z Hańcią wybrzmiał w całej swojej zamierzonej konstrukcji. Wydaje się, że w spektaklu wykorzystano całą rozmaitość symboliki tańca. Od tradycyjnych ludowych kroków, poprez taniec splecionych ze sobą oprawców Oresta, aż po pseudochocholi w scenie finałowej.

"Łemko" staje się w tym świetle kolejny poprawnym speklatklem, ale za dużo w nim publicystyki, za dużo mówienia wprost, dosłowności. Małostkowa dramaturgia przedstawienia nie wybroniła się dobrą inscenizacją Głomba. Szkoda mi było, że sceny realistyczne zdominowały i przytłoczyły te magiczne. Za mało teatru w tej medialnej czytance Teatru Modrzejewskiej.

(Agnieszka Charkot, „"Łemko" Teatru Modrzejewskiej w Legnicy“, Independent.pl, 7.10.2007)