Drukuj

Przez trzy majowe dni zespół zagrał aż pięć przedstawień. Rozmawiałam potem z koleżankami z uczelni, z którymi przyjechałam do Legnicy, o tym, że aktorzy wzbudzają niesamowitą sympatię. Nie mogłyśmy się doczekać kolejnych spektakli, tego, że znów będziemy mogły zobaczyć legnickich aktorów razem na scenie. Refleksje z Maratonu Teatru Opowieści (1-3 maja 2015) spisała Karolina Przystupa.


„Nie chcemy i nie będziemy tworzyć teatru, który odrzuca i uznaje za banał historie z początkiem, środkiem i końcem, posiadające bohatera i uchwytny rozumowo sens. (…) Nie ma idei, która mogłaby usprawiedliwić hochsztaplerkę. Przyczyn upadku kultury upatrujemy również w nonszalanckim stosunku do aktu tworzenia. Pokutuje przekonanie, że produkt „dla ludzi” musi być łatwą i pustą błyskotką, a prawdziwa sztuka – nadętym, niezrozumiałym bełkotem. Sztuka jako zwierciadło rzeczywistości praktycznie dziś nie istnieje – łatwiej odbić kicz i miałkość. My chcemy odbijać światy piękniejsze, różnorodne i niejednoznaczne Nie plastikowe, krzykliwe i najzwyczajniej już nudne. Powtarzając po raz kolejny, że interesuje nas sztuka bliska człowiekowi – niezachwianą zasadą czynimy szacunek dla widza, objawiający się w rzetelnej artystycznej pracy” (fragmenty Manifestu kontrrewolucyjnego, Teatr Modrzejewskiej w Legnicy, Legnica, 23 stycznia 2012 r.).

Jest taka scena w „Termopilach polskich” Tadeusza Micińskiego, wyreżyserowanych przez Jana Klatę w Teatrze Polskim we Wrocławiu: już pod koniec – na posypanej świeżą ziemią scenie (co daje wraz z grą świateł fascynujące efekty wizualne), na leżaku, w hawajskiej koszuli siedzi Książę Józef (w tej roli Wiesław Cichy), niby to plaża, niby to grill. Skąd taka scena w inscenizacji młodopolskiego dramatu? Ach, ten współczesny teatr, powiedzą niektórzy. Ale nie – premiera „Termopil polskich” odbyła się 3 maja 2014 roku. A co większość Polaków robi 3 maja? Grilluje! A dlaczego? Bo świętuje w ten sposób uchwalenie Konstytucji 3 Maja. Brzmi niezwykle głupio, ale przecież w zasadzie tak jest. Wystarczy pójść na spacer i podpatrzeć, co ludzie robią podczas majówki: smażą kiełbasę, karkówkę i popijają piwo. Czy jest coś złego w grillowaniu? Chyba nie, choć oczywiście lepiej być wegetarianinem. Ale czy to na pewno jedyny i najlepszy sposób, już nawet nie na obchodzenie święta, ale po prostu na spędzenie długiego weekendu?

W tym roku Gitarowy Rekord Guinnessa nie został pobity. Każdego 1 maja gitarzyści z Wrocławia i okolic spotykają się pod przewodnictwem Leszka Cichońskiego, by w największej gitarowej orkiestrze świata zagrać Hey Joe Jimiego Hendrixa. Nie wiem, czy to brak mojego ukulele i moja nieobecność na tej imprezie spowodowała fiasko. Nie sądzę, a nawet jestem przekonana, że to nie moja wina. Na ukulele jednak nie zagrałam i jakoś specjalnie nie żałuję. Bo w tym roku majówkę spędziłam w jednym z najciekawszych teatrów w Polsce – Teatrze Modrzejewskiej w Legnicy.

Teatr Modrzejewskiej stoi niemalże w samym sercu legnickiego Rynku, obok potężnej katedry. Przed teatrem ustawiono trampolinę, dmuchaną zjeżdżalnię, nieśmiertelny grill, maszynę do waty cukrowej i głośniki – co kilka metrów na stojakach, wygrywające tzw. hiciory – majówka. Scenografia trochę odpustowa, a trochę jak z hałaśliwych nadbałtyckich miejscowości w pełni sezonu. Przed wejściem do teatru czeka Jacek Głomb – dyrektor, szef, artystyczny przewodnik – od dwudziestu lat stoi na czele tego niezwykłego teatralnego przedsięwzięcia i wspaniałego zespołu aktorskiego. Dyrektor wita gości, którzy postanowili spędzić tu te trzy majowe dni na Maratonie Teatru Opowieści. Wszystko rozpocznie się już za chwilę w przytulnej i klimatycznej Caffe Modjeska (Modjeska to amerykański pseudonim Modrzejewskiej), przez którą wchodzi się do teatru. Piotr Cieplak przeczytał tam fragmenty swojej książki „O niewiedzy w praktyce – czyli droga do Portugalii”, w której opisuje swoją rowerową wyprawę, analizuje to, co dzieje się w jego głowie, i uczy się oddychać. „Łatwo się mówi, trudniej oddycha” – tymi słowami kończy tę świetnie napisaną opowieść. W czytaniu towarzyszył mu wspaniały muzyczny duet SzaZa, czyli klarnecista Paweł Szamburski i skrzypek Patryk Zakrocki. Muzycy wyciągali co chwilę kolejne bębenki, gwizdki i inne małe instrumenty; niektóre z nich widziałam po raz pierwszy. Nagrywali fragmenty przy pomocy loopera, dodawali i łączyli coraz to nowe muzyczne fragmenty i wspólnie z Cieplakiem stworzyli w ten sposób prawdziwe słuchowisko teatralne, minispektakl.

 Wieczorem Maraton oficjalnie się rozpoczął przedstawieniem „Historia o Miłosiernej, czyli Testament psa” – moralitet napisany przez Ariana Suassunę w reżyserii Piotra Cieplaka. To opowieść o pani piekarzowej, która dla swojego zmarłego pieska zażądała kościelnego pogrzebu po łacinie, o sile pieniądza, jego destrukcyjnym i niszczącym oddziaływaniu i jednocześnie o jego potwornej słabości. O chciwości instytucjonalnego Kościoła i o niegroźnych, sprytnych łotrzykach, którzy, mimo swojego bardzo lekkomyślnego, prowadzącego do zguby postępowania, tak naprawdę jako jedyni są pozytywnymi postaciami, dającymi nadzieję. Zabawne przedstawienie z wątkami religijnymi i Sądem Ostatecznym przedstawionym w niecodzienny sposób osadzono w realiach miasta.

W „Manifeście kontrrewolucyjnym”, który Jacek Głomb wraz z Katarzyną Knychalską, Krzysztofem Kopką i Robertem Urbańskim ogłosił w 2012 roku, nie chodzi o negację i walkę z innymi twórcami, ale o stworzenie i równouprawnienie w teatrze innych możliwości. O pokazanie innej drogi, alternatywy. Tak jak w majowym Maratonie nie chodziło o sprzeciw czy zwalczanie, ale pokazanie, że są jeszcze odmienne sposoby spędzenia tego świątecznego, wolnego czasu.

Teatr Opowieści to trzyletni cykl artystyczny, który przywraca teatrowi jego istotę – emocje i opowieść. Jackowi Głombowi przyświeca idea tworzenia spektakli dla „normalnego człowieka”. By wystawiane przedstawienie mógł obejrzeć i zrozumieć każdy, niezależnie od wykształcenia, kulturalnego obycia czy wykonywanego na co dzień zawodu. Taką możliwość daje właśnie opowieść. Choć przecież dobrze zrobiony spektakl powinni zrozumieć wszyscy, tylko nie w taki sam sposób – co innego zauważy osoba, która do teatru chadza raz w roku, „bo wypada”, co innego krytyk, przesiadujący w teatralnych fotelach codziennie. Przedstawienia zawierają bowiem kilka poziomów przekazu, różne stopnie komunikatu. Ale warunkiem jest tu dobrze zrobiony spektakl. Reżyseria to jest robota, rzemiosło. Jacek Głomb nie toleruje fuszerki, drażni go nadęty bełkot i eksperymentowanie. Na majowej debacie w teatrze powiedział, że bycie reżyserem jest takim samym rzemiosłem, wymagającym pracy i umiejętności, jak zawód szewca: „Nie można wyeksperymentować na temat buta. But trzeba zrobić”. Na pytanie o eksperyment odpowiada krótko: „A co to są eksperymenty, ja przepraszam? Pamiętam, że się je robiło na chemii w szkole. Że niby jak się nie robi eksperymentów w teatrze, to nie odkrywa się „nowych rzeczy”? A co to znaczy „nowe rzeczy”? Że tym razem nie dwa projektory wideo, tylko trzy?”.

Głomb Teatrem Opowieści tworzy po prostu przedstawienia dla ludzi: wzruszające, zabawne, opowiadające historie, z którymi można się mniej lub bardziej zidentyfikować albo po prostu zwyczajnie się w nie wciągnąć i śledzić z zainteresowaniem. Legnicki teatr sprzeciwia się w ten sposób obowiązującemu modelowi kultury, który spycha na drugi plan jednostkowe historie ludzkie. Przywraca do teatru człowieka. Te teatralne opowieści to różne estetyki i języki artystycznego wyrazu, jednak wszystkie są tworzone na bardzo dobrym poziomie, co gwarantują między innymi legniccy aktorzy. Podczas majowego Maratonu obejrzeliśmy pięć przedstawień.

Drugi dzień Maratonu rozpoczął spektakl „Madonna, Księżyc i pies” w reżyserii Lecha Raczaka, według powieści „Wie die Madonna auf den Mond kam” Rolfa Bauerdicka. Najlepszy spektakl, jaki kiedykolwiek widziałam! Na Scenie na Nowym Świecie twórcy wykreowali smutny świat, ale równie fascynujący i niezwykły. Opowieść, wydawałoby się, naiwna, dogłębnie mnie wciągnęła, przejęła i wzruszyła. Rok 1957. Biedni mieszkańcy wioski w Transylwanii – Baia Luny są przerażeni wieścią, że ZSRR wystrzelił w kosmos psa i planuje lot na Księżyc. Podejrzewają, że Rosjanie chcą dowieść, iż na Księżycu wcale nie ma Matki Boskiej. Ludzie z wioski, przekonani, że Maryja właśnie tam przebywa po Wniebowzięciu, postanawiają to udowodnić, następnie zawiadomić Amerykanów i tym samym uratować Madonnę i przeciwstawić się ateizmowi, do którego mogłaby doprowadzić rosyjska ekspedycja. W surowej, zimnej, betonowej i niezwykle klimatycznej przestrzeni Sceny na Nowym Świecie siedziałam urzeczona i oczarowana. Ta historia (z genialną kreacją Grzegorza Wojdona, ale oczywiście i całej teatralnej ekipy) nie jest opowiadana przez aktorów – ona się po prostu tam wydarza. Sam Rolf Bauerdick, który w tym dniu również był obecny na widowni, na spotkaniu po spektaklu mówił, że jest zachwycony aktorskimi kreacjami i atmosferą, którą udało się Lechowi Raczakowi i pozostały twórcom oddać w tym przedstawieniu.

Po spektaklu zagadujemy do Piotra Cieplaka. Po drodze opowiada nam jeszcze o tej wyprawie rowerowej i o tym, że ten wielki rowerowy wyczyn był jednorazowy, bo największą jego pasją jest obecnie ogród – zna wszystkie łacińskie nazwy drzew. Ale przede wszystkim rozmawiamy o tym fantastycznym legnickim zespole aktorskim. Bo jeśli ktoś mówi o zespole aktorskim, który tworzy jeden zgrany, świetnie dobrany teatralny organizm, lubiący się, rozumiejący i potrafiący współpracować, to jest to właśnie Drużyna Modrzejewskiej. „Drużyna” – oni już mają dosyć tego słowa, stwierdza Piotr Cieplak, bo wszyscy tak o nich mówią i piszą. Ale taka jest prawda. Cały zespół to tylko osiemnaście osób, więc każdy gra w wielu spektaklach. Aktorzy, o których rozmawiamy po drodze, co jakiś czas nas mijają, pędząc na rowerach lub biegiem ze Sceny na Nowym Świecie, bo już za chwilę rozpoczynają kolejne przedstawienie na Scenie Gadzickiego. Zaczepiają tylko pospiesznie Cieplaka. „O! O wilku mowa! Obgadujemy was!” – śmiejemy się do przebiegających obok Rafała Cielucha i Joanny Gonschorek, a Piotr Cieplak z radością wskazuje nazwę bardzo długiej ulicy, którą przez cały czas szliśmy „Chwalę was już całą Złotoryjską i nie mogę się was nachwalić!”. Lekko skrępowani uśmiechają się tylko skromnie i lecą dalej, bo już jesteśmy blisko teatru. W tym zespole nie ma gwiazdorstwa. Jakikolwiek przejaw gwiazdorzenia jest natychmiast zwalczany. I dobrze, bo na zespołowości zyskują spektakle. Przez te trzy majowe dni zespół zagrał aż pięć przedstawień. Rozmawiałam potem z koleżankami z uczelni, z którymi przyjechałam do Legnicy, o tym, że aktorzy wzbudzają niesamowitą sympatię. Nie mogłyśmy się doczekać kolejnych spektakli, tego, że znów będziemy mogły zobaczyć legnickich aktorów razem na scenie. Mimo że właściwie nie znamy ich osobiście, czujemy z nimi jakąś więź.

„Konferencja ptaków”, czyli pełen metafor i zaskakujących morałów spektakl drogi w reżyserii Ondreja Spišáka. Sztukę napisał Peter Brook – legenda współczesnego teatru – wraz z jednym z najlepszych scenarzystów XX wieku, Jeanem-Claudem Carrièrem (współtwórcą takich filmów jak „Dyskretny urok burżuazji” Luisa Buñuela, „Blaszany bębenek” Volkera Schlöndorffa czy „Danton” Andrzeja Wajdy). To spektakl, który zrozumie i poczuje widz w każdym zakątku Ziemi. Zespół Brooka grał „Konferencję ptaków” w wioskach Afryki, w indiańskich rezerwatach w USA, przed publiką niezwykle różnorodną. To przedstawienie o poszukiwaniu siebie, sensu życia, o pokonywaniu przeciwności losu. Opowieść niezwykle uniwersalna, przedstawiona przez zmetaforyzowaną historię o ptakach, które pewnego dnia pod przewodnictwem Dudka (Rafał Cieluch) zebrały się na konferencji. Wyruszają w trudną podróż w poszukiwaniu tajemniczego, wielkiego Simorga. Scenografia jest tu właściwie zrobiona z niczego – z papieru, materiałów, kamieni, a tworzy niezwykły wizualnie obraz. Aktorzy ubrani w czarne kostiumy wytwarzają melodie i dźwięki za pomocą prostych rurek w różnych rozmiarach. Towarzyszy im muzyka grana na żywo przez wiolonczelistę i flecistkę. Wszystko jest tu piękne w swej prostocie.

Teatr Modrzejewskiej jest mistrzowski muzycznie: muzyka niemal we wszystkich spektaklach grana jest na żywo (magiczna np. w przedstawieniu „Madonna, Księżyc i pies” za sprawą skrzypaczki i akordeonisty). Aktorzy świetnie śpiewają, co udowodniają m.in. w „Konferencji ptaków” czy wspaniałej „Komedii obozowej”, która jest właściwie musicalem w najlepszym tego słowa znaczeniu.


Ostatni dzień festiwalu rozpoczęła debata podsumowująca projekt Teatr Opowieści, prowadzona przez krytyka teatralnego Łukasza Drewniaka z udziałem reżyserów, którzy współtworzyli to fantastyczne przedsięwzięcie. Zaraz po niej na Scenie na Nowym Świecie obejrzeliśmy „Drogę śliską od traw. Jak to diabeł wsią się przeszedł” – przedstawienie aktorsko-reżysersko-dramaturgicznego duetu Katarzyny Dworak-Wolak i Pawła Wolaka. I znów była to prosta i niezwykła opowieść o małej społeczności, przegranej walce o utrzymanie dobra i wyplenienie zła, o ludziach i ich słabościach. Bardzo emocjonalna historia wydaje się na poły nierealna, oniryczna i baśniowa, na poły boleśnie realistyczna i prawdziwa.

Maraton zakończyła wspomniana już wcześniej „Komedia obozowa” wyreżyserowana przez Łukasza Czuja. Tekst autorstwa Roya Kifta, który zachwycony legnicką realizacją swojego scenariusza po spektaklu zapytał nas o wrażenia, równie jak my oczarowany. Widownię ustawiono bezpośrednio na dużej Scenie Gadzickiego. Publiczność dotarła tam przez – zawsze wzbudzające ciekawość i emocje – tajemnicze korytarze i kulisy teatru. Nad sceną na antresoli zespół muzyczny. Scenografia to drewniane ławki i ciasno stłoczone jedna nad drugą prycze. Obóz Theresienstadt. Reżyser i aktor Kurt Gerron prowadzi w Terezinie kabaret cieszący się dużym powodzeniem. Któregoś dnia otrzymuje od komendanta obozu propozycję nakręcenia propagandowego filmu o tym, jak w Terezinie dobrze żyje się Żydom. Staje teraz przed ogromnym dylematem moralnym, ale wmawia sobie i innym, że ten film może być dla nich jedynym ratunkiem. W tej przedstawionej teatrem autentycznej historii tragedia miesza się z komedią i groteską, śmiech z płaczem. Temu doskonałemu przedstawieniu towarzyszą piosenki i świetna muzyka.

Wychodzę z kawiarni Ratuszowej. Trwa bankiet, aktorzy i realizatorzy świętują wspaniały sukces. Jest przyjemna majowa noc. Niemal zupełnie pusty Rynek. Prawie kompletna cisza. Ciągnę za sobą niewielką walizkę, której stukot kół – mam wrażenie – budzi wszystkich legniczan. Malutkie kamieniczki przylegające do teatru wyglądają absurdalnie jak scenografia wyjęta z kontekstu jakiegoś spektaklu. Jest chłodno i jakoś smutno, i pusto po zakończonym Maratonie. Ale kto tylko może – niech jak najczęściej jeździ do Legnicy i zamiast piwa przy grillu popije w zamyśleniu herbatę w Caffe Modjeska, popatrując na wiszące tam plakaty dawnych przedstawień. Cytując zakończenie „Manifestu kontrrewolucyjnego”, pod którym mogłabym się podpisać z całkowitym przekonaniem: „Niezblazowani widzowie z całej Polski, łączcie się!”.

(Karolina Przystupa, „Teatr Opowieści”, http://szuflada.net, 26.07.2015)