Drukuj

Politycznie było to absurdalne. Gdy w pewnej telewizji rozgrywał się mecz między kandydatami do prezydentury w legnickiej kawiarni teatralnej grano ostro, a do tego na politycznej sześciostrunowej gitarze. Niedawny kandydat do legnickiej prezydentury Jarosław Rabczenko dawał radę. Co by nie powiedzieć - były brawa!


Zaskoczenie pierwsze. O tej wieczornej porze, tego dnia,  wszyscy powinni siedzieć przed telewizorami i napawać się, kto kogo. Kto wygra medialną potyczkę. Nie mam złudzeń, że dziennikarskich pytań o to, kto jest lepszym kandydatem do prezydentury nie było, bo akurat te pytania są zbyt prawdziwe i zbyt trudne. Zaskoczenie było pouczające i Kukizowe. Legnicka kawiarnia teatralna była pełna.

Zaskoczenie drugie. Jarosław Rabczenko to nie tylko nazwisko młodziaka z peowską legitymacją, który jesienią ubiegłego roku rzucił wyzwanie zaskorupiałej legnickiej władzy ratuszowej. Z gitarą widziałem go po raz pierwszy. Podobało mi się radosne wykonanie „The best”  Tiny Turner, które ludzie mojego pokolenia pamiętają. Były też inne kawałki, ale ich nie pamiętałem.

- Dałem radę! Cieszy mnie to, że udało się skrzyknąć kolegów do wspólnego grania, choć przyznam, że już zapomniałem, kiedy ostatni raz tak było – mówił Rabczenko.  Mnie żal było, że była moc, ale nie było „Brathers in arms” według Dire Straits i Marka Knopflera. Wiem, że tego politycznego wieczoru była moc i dali by radę.

Grzegorz Żurawiński