Dawno. dawno temu, za górami za lasami, diabeł wsią się przeszedł. Co zobaczył? Stereotyp na stereotypie, mnóstwo uproszczeń i morał na koniec. Legnicka „Droga śliska od traw”, określana mianem „wiejskiej ballady” nawiązującej do bajki i moralitetu okazuje się niestety kompletnym niewypałem, dziwaczną i niedookreśloną gatunkowo hybrydą. Pisze Aleksandra Spilkowska.


Już sam wybór inspiracji formalnej wskazuje na powielanie pewnych kalek myślowych i artystycznych. Jeśli robimy spektakl o wsi, to obowiązuje konwencja „na ludowo”, co ma dodatkowy plus, ponieważ pozwala na zarysowanie grubą kreską podziału na oświeconych i uprzedzonych, dobrych i złych, bogatych i biednych. Problem w tym, że właściwie wszyscy bohaterowie „Drogi…” są nietolerancyjni, powierzchownie religijni, biedni. Pieniądze ma oczywiście tylko ksiądz, o czym dowiadujemy się z iskrzącej się licealnym humorem komediowej wstawki. Pewnie znajdziemy wszystkie te cechy i sytuacje na polskiej wsi. Ale czy wyłącznie takie?

Wydaje mi się, że Paweł Wolak i Katarzyna Dworak poszli po linii najmniejszego oporu, skutecznie utwierdzając i dodatkowo podkreślając stereotypowy obraz wsi jako miejsca na ziemi, gdzie diabeł mówi dobranoc, wszystkie postaci reprezentują sobą zaściankową mentalność, a poziom życia i technika przywodzą na myśl skanseny. Żeby dopełnić tego obrazka, bohaterowie noszą imiona takie jak Jasiek, Bogdan czy Maryśka. Jak słusznie zauważył w „Młodszym księgowym” Jacek Dehnel, zwłaszcza w młodszym pokoleniu łatwiej spotkać Andżelikę (i dotyczy to nie tylko wsi).

Tego rodzaju spojrzenie z góry pojawia się też na poziomie fabularnym. Mamy więc Jaśka (Paweł Wolak) i jego rodzinę: upośledzonego umysłowo brata, starych rodziców, których zamyka się na klucz w pokoju oraz siostrę, która w ukryciu spotyka się z sąsiadem, świadkiem Jehowy. Sceneria szybko się jednak zmienia i przenosimy się do kościoła, bo Jasiek jest ministrantem. Dialogi od początku przejmują część funkcji innych środków teatralnych, na przykład: „Służysz dzisiaj do mszy? Służę”. Proszę bardzo, jesteśmy w kościele. Podobne nie do końca uzasadnione albo po prostu źle zainscenizowane zmiany przestrzeni i czasu pojawiają się w trakcie całej sztuki, z kulminacją w momencie, gdy tracimy z oczu jakieś siedem lat, a orientujemy się o tym fakcie dopiero po około dziesięciu minutach.

Na chwilę przed wigilią do kościoła wpada Bogdan (Rafał Cieluch), lokalny agresywny pijak, wrócił właśnie z więzienia, gdzie siedział za znęcanie się nad żoną. „Boi się go cała wieś” – informują nas chórem członkowie małej wspólnoty. Gdybyśmy jeszcze mieli wątpliwości, co do roli mężczyzny w przedstawieniu, to wchodząc na scenę, aktor widowiskowo się potyka, odsyłając nas do początkowego wierszyka o diable, który wsią się przeszedł i potknął. Szkoda takich reżyserskich uproszczeń, tym bardziej, że obok kilku słabszych aktorsko kreacji widać było spory potencjał – na przykład u Grzegorza Wojdona, wcielającego się w Diabła czy Rafała Cielucha, który pomijając wspomniane wcześniej potknięcie, ma naprawdę dobre sceny, a jego kreacja mimo drętwoty całego spektaklu, wywołuje dreszcze i uczucie irracjonalnego niepokoju.

Oprócz przemocy rodzinnej (obecnej w pewnym sensie we wszystkich domach!) pojawia się też wątek nietolerancyjnej katolickiej religijności, która nie pozwala wspólnocie zaakceptować sąsiadów – świadków Jehowy. W tym kontekście dosyć instrumentalnie przywołani są także Żydzi, jako figura wiecznego obcego. Pojawia się tam mniej więcej tak łopatologiczny dialog: „A Żydzi jak pana Jezusa do krzyża przybili? Ale to nie Żydzi tylko Jehowy! Wszystko jedno – obcy, a obcy to źli!”. W ten sposób widz wie już wszystko, łącznie z tym, jaką lekcję na temat polskiej wsi ma z tak skonstruowanego obrazka wyciągnąć.

Trudno jest oprzeć się wrażeniu, że to zestawienie dwóch wiar nie jest przypadkowe, a twórcy stwierdzili po prostu, że będą bardziej oryginalni, jeśli wprowadzą na scenę świadków Jehowy. Inne wyznanie okaże się zresztą plamą niezmywalną nawet przez przejście na katolicyzm – teoretycznie zbrodnia nie ma związku z inną wiarą, ale w świetle wcześniejszych pogróżek o spaleniu im domu wydźwięk jest oczywisty. Jeszcze tylko groteskowa scena samosądu (tłum z widłami) i już czas na morał przewrotnie wypowiadany przez Diabła.

Wykorzystane przez artystów konwencje uzasadniają co prawda taką prostą konstrukcję przedstawienia, ale niewprawna reżyseria, „drewniane” aktorstwo i ułożone aż zbyt oczywiście metafory słowne i wizualne sprawiają, że „Droga…” zwyczajnie nuży, a w dodatku zamiast rozprawiać się ze stereotypami – tylko je utwierdza.

7 Międzynarodowy Festiwal Teatralny Boska Komedia;Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy; „Droga śliska od traw. Jak to diabeł wsią się przeszedł”; reżyseria: Paweł Wolak i Katarzyna Dworak; scenografia: Małgorzata Bulanda; ruch sceniczny: Leszek Bzdyl; muzyka: Kormorany, grafika: Małgorzata Nowak.

Obsada: Magda Biegańska (Sabinka), Katarzyna Dworak (Marysia), Joanna Gonschorek (Matka/Mega Baba), Zuza Motorniuk (Ola), Anita Poddębniak (Jehowa/Mega Baba), Magda Skiba (Mega Baba), Bartosz Bulanda (Damianek), Rafał Cieluch (Bogdan), Robert Gulaczyk (Ksiądz), Albert Pyśk (Pawełek), Grzegorz Wojdon (Diabeł), Paweł Wolak (Jasiek), Lech Wołczyk (Ojciec/Sołtys), Emilka Majana – Wolak. Premiera: 12 grudnia 2013

(Aleksandra Spilkowska „Gdzie diabeł mówi dobranoc („Droga śliska od traw. Jak to diabeł wsią się przeszedł”)”, www.teatralia.pl,  18.12.2014)