Drukuj
- Po raz pierwszy czuję się spełniony, co rzadko mi się zdarza, bo najczęściej czuję pewien niedosyt. Sukcesy przedstawień i osób realizujących spektakle dają dużą satysfakcję. W czerwcu graliśmy w kultowej Legnicy, dziewięć razy zagraliśmy trzy tytuły. Wysyłałem wtedy triumfalnego sms-a "Legnica zdobyta" – Andrzej Buck, dyrektor Lubuskiego Teatru podsumowuje swój ostatni sezon na antenie Akademickiego Radia Index w Zielonej Górze.



- Już od kilku sezonów teatr nie pracuje przez klasyczne dziesięć miesięcy. Podobnie będzie również podczas tych wakacji, gdy odbywają się spotkania z monodramem, cykl dla dzieci pt. "Bajki, bajdy, banialuki" i Festiwal Off Teatr. W tym sezonie udało się zrobić jeszcze więcej niż uprzednio. Wyprodukowaliśmy różnorodne premiery w wiele konwencjach gatunkowych, pracowali różni reżyserzy. Po raz pierwszy czuję się spełniony, co rzadko mi się zdarza, bo najczęściej czuję pewien niedosyt. Sukcesy przedstawień i osób realizujących spektakle dają dużą satysfakcję. Postanowiłem w tym sezonie nie cofać się, powiedziałem sobie - no trudno, choć wiedziałem , że nie ma tylu pieniędzy. W teatrze pieniądze są też istotne, choć nie najważniejsze.

Wiedziałem, że pewne przedsięwzięcia są ryzykowne artystycznie, w naszym środowisku mogą być postrzegane bardzo kontrowersyjnie. Chciałem na przykład, żeby reżyser Leszek Mądzik, światowy człowiek teatru, popracował w niekonwencjonalnym zdarzeniu artystycznym. Było warto. Ostatnio przedstawienie zdobyło statuetkę na festiwalu sakralnym w Częstochowie. Zdobyło też statuetkę Leona za najlepszą premierę przyznawaną przez studentów i pracowników naukowych Uniwersytetu Zielonogórskiego.
 
Przedstawienie Mądzika "Strumień" zmieniło sposób myślenia zespołu artystycznego. Aktor musiał zaufać reżyserowi. To było wspaniałe przedsięwzięcie. Zmierzyliśmy się z tak poważnym pomysłem, jakim był spektakl muzyczny wyreżyserowany przez Jerzego Satanowskiego. Trudno mierzyć się z żywą legendą, jaką był Marek Grechuta.

 
- Tak, część krytyki sugerowała, że były to działania z tego właśnie powodu. To nieprawda. Z Jerzym Satanowskim rok wcześniej rozmawialiśmy o realizacji. To jest takiej klasy reżyser, że wcześnie ustala plany artystyczne. Jeśli natomiast ktoś chce mówić, że jest to hołd złożony wielkiemu artyści, to proszę bardzo, bo jest to ukłon w kierunku kompozycji, tekstów piosenek, ale także twórczości poetyckiej uprawianej przez Grechutę. To też było duże wyzwanie, bo spektakl był śpiewany. Chodziło o spektakl, a nie koncert. Chciałem, żeby część zespołu doświadczyła charyzmy, jaką ma Jerzy Satanowski, i tej umiejętności, którą posiada - potrafi odkryć umiejętność śpiewania piosenki aktorskiej. Potem było zderzenie z Jackiem Głombem i Piotrem Waligórskim z Łaźni Nowej


- Te nazwiska rzeczywiście nie schodzą z głównych stron. Martwi mnie jako człowieka z doświadczeniem nauczyciela akademickiego, że zapraszając znanych twórców - oczywiste nazwiska w polskim teatrze - muszę przekonywać, że to jest ktoś ważny artystycznie... Nowe spektakle otwierają nam drogę do dużych miast, na duże sceny, do festiwali i do nagród. Dwa tytuły zakwalifikowały się do finału XIII Ogólnopolskiego Konkursu na wystawienie polskiej sztuki współczesnej - "Zabijanie Gomułki" w reżyserii Jacka Głomba i w kategorii tekstów dramatycznych "Pokropek", napisany specjalnie na moje zamówienie przez Ireneusza Kozioła. Tekst kontrowersyjny, co prawda, ale już drukowany w "Dialogu"; ludzie teatru wiedzą, jaka to jest rekomendacja.


- Jestem zwolennikiem konfrontacji, choć część zespołu uważa, że jest to zabieranie widza. Nie zgadzam się z tym, zwłaszcza, że w czasie, gdy trwają przeglądy, nasz teatr odbywa przeróżne peregrynacje. Ostatnio też bardzo dużo jeździmy na festiwale. Byliśmy np. na Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie "Sąsiedzi". Festiwalu Komedii "Talia" w Tarnowie, braliśmy udział w krakowskim festiwalu sztuki lalkowej. W czerwcu graliśmy w kultowej Legnicy, dziewięć razy zagraliśmy trzy tytuły. Wysyłałem wtedy triumfalnego smsa "Legnica zdobyta".

Dwa nasze zielonogórskie festiwale zaczęły być istotne w Polsce. Projekty zostały wsparte przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Mam na myśli Przegląd Współczesnego Dramatu, który od tego sezonu ma tytuł "Rewizje.pl", dorobił się formuły, a także stałych bywalców, widzów. Najciekawsze teatry chcą u nas wystawiać i wcześniej zgłaszają swoje tytuły. Druga impreza to młody, ma w tym roku dopiero drugą edycję - II letni Festiwal Off Teatr o formule "Nowe Terytoria". Myślę, że finał Festiwalu będzie bogatszy w stosunku do tego, co podajemy w naszych informacjach. Otwarte są oczywiście kwestie finansowe. Oprócz zjawiska offowego w teatrze chcemy pokazać, jak reżyserzy, szczególnie młodzi twórcy, uciekają z typowej pudełkowej sceny w przestrzeń pozateatralną; przestrzeń postindustrialną.

Gdy reżyser Jacek Głomb potrzebował przestrzeni dla "Zabijania Gomułki", jest to, przypomnę, adaptacja wyjątkowo niescenicznej prozy Jerzego Pilcha pt. "Tysiąc spokojnych miast", bałem się, że nie znajdę nic ciekawego. Tymczasem ktoś czuwał nad tym. Udało się. Sobie muszę przypisać autorstwo Sceny na strychu, bo choć nie jestem zielonogórzaninem, poczułem wartość tego miejsca. Scena na strychu, czyli Fabryczna 3 b to miejsce fenomenalne.


- Udane wykorzystanie przestrzeni spowodowało, że urząd miasta, który dysponuje budynkiem, zgodził się wynajmować scenę teatrowi do jesieni; już bez większych zabiegów. Ale pozwolono też tam robić Off Teatr. Wracając do konfrontacji teatralnych - podczas Winobraniowych Spotkań Teatralnych - na początku kolejnego sezonu odbędzie się dziesiąta edycja zmagań z farsą, komedią i musicalem - będziemy mogli przeróżne dodatkowe rzeczy robić właśnie na Scenie na strychu.

Ze względu na udział czterech naszych przedstawień w Konkursie na wystawienie polskiej sztuki współczesnej - czyli oprócz "Zabijania Gomułki", "Strumienia" i "Pokropka", o których wspomniałem, a także "Nieprzytomnie" Pawła Demirskiego w reżyserii Piotra Waligórskiego - dzięki zgłoszeniu tych czterech tytułów cała czołowa polska krytyka - czyli panowie Sieradzki, Majcherek, Drewniak i inni - zobaczyła te przedstawienia. I zaczęła o nich pisać.


- Mówi się już od dawna, tylko my w środowisku próbujemy sobie udowadniać, że się nie mówi. "Zabijanie Gomułki" będzie grane w Teatrze Narodowym w Warszawie między 11 a 16 września. "Nieprzytomnie" graliśmy w krakowskim Teatrze Łaźnia. Gdy jesteśmy przy wyjazdach, to w tym sezonie zrealizowałem swoje marzenie, by nasz teatr gościnie, to jest za pieniądze, zagrał w Teatrze Witkacego w Zakopanem. I to się zdarzyło. Andrzej Dziuk zaprosił nas i wystawiliśmy "A wszystko to Ty" według Grechuty. Z tym pobytem wiąże się mnóstwo anegdot, w Zakopanem był też nadkomplet.

Jeszcze o jednym festiwalu warto wspomnieć - o Powinobraniowych Spotkaniach Teatralnych, które swoją formułę mają od czterech lat. Zapoznają nas z dramatem niemieckim, irlandzkim, rosyjskim. Gdyby ostatnią edycję Spotkań poświęconą dramatowi niemieckiemu i austriackiemu, finansowo wspartą przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej, zrobić w Poznaniu czy Wrocławiu, w tej chwili odcinałbym kupony. Tymczasem tutaj strasznie trzeba było się zmagać, by przekonać publiczność, że warto... Na szczęście, dużo pomogły nam media. Ten sezon jest przełomem. Recenzje krytyczne w mediach są bardzo ważne, ale też istotne, by do momentu premiery mówić o powstającym spektaklu. Jeżeli trzeba mówić o Łukoszu, wyjaśniać, kto to jest Zelenka, tłumaczyć, kim jest McDonagh, to należy to robić. Bo są to nazwiska z najnowszych tendencji w teatrze.

Niezmiennie pomaga nam Radio Index; zaczęło się od słynnego zakładu z redaktorem naczelnym Grzegorzem Chwalibogiem o dwie beczki piwa, że studenci nie przyjdą na premierę studencką. Wracaliśmy do tego zwyczaju - za czasów Rysia Żuromskiego były premiery dla środowiska studenckiego, podobnie jak w innych dużych ośrodkach.
Można powiedzieć, że Lubuski Teatr znalazł się w czołówce tych ambitnych polskich teatrów, z których scen mówi się językiem zrozumiałym o sprawach istotnych, mówi się różnym językiem.


- Odpowiem prowokacyjnie. Studenci to dla mnie wielcy nieobecni. Dużo się zdarzyło - mamy premiery studenckie, mamy fantastyczną współpracę z parlamentem studenckim, który pomaga nam obniżyć ceny biletów, dopłaca do premier, także do ambitniejszych propozycji festiwalowych. One są potwornie drogie, a dzięki temu możemy zaoferować bilety za 5, 8 złotych. Studenci są, młodzi ludzie są w teatrze. W tym sezonie zdarzyło się, że grupa studentów wolontariuszy była przy "Rewizjach". Studenci sami prowadzili fantastyczne spotkania w salonie artystycznym Stańczyk, m.in. z reżyserem Michałem Zadarą, piękne spotkanie z Przemysławem Wojcieszkiem.

Na spotkaniu po "Darkroomie" młodzi ludzie byli bezlitośni - bo był to spektakl uciekający od typowego myślenia Wojcieszka, trochę komercyjnie zrobiony w teatrze Polonia u Krysi Jandy. Chcę pokazać, jak się współcześnie myśli, z jednej strony "Osobisty Jezus", który jak nasze "Zabijanie" znalazł się pośród 11 spektakli w finale Konkursu, z drugiej "Darkroom"... Wojcieszek, który jest bardzo młody, bywa skory do kompromisu. Artysta przyjechał i można go było zapytać, dlaczego tak myśli. Do dialogu służy Scena Młodych Reżyserów i Nowej Dramaturgii. Nie mówimy, że tutaj była prapremiera "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Zelenki, tutaj drugie w kraju przedstawienie "Koronacji" Modzelewskiego, prapremiera polska "Czaszki z Connemara" MacDonagha; tu pracowało kilku młodych reżyserów - Ewelina Piotrowiak, Małgosia Siuda, Bogdan Kokotek; Gosia Bogajewska po dwóch, trzech latach została dyrektorem artystycznym teatru w Jeleniej Górze.

Teatr ma w tej chwili cztery sceny plus dwie sceny w przestrzeni pozateatralnej, ma miejsce do rozmowy, chodzi więc o to by studenci, czy w ogóle ludzie młodzi to wykorzystali. Czasem słyszę złośliwe uwagi, że do Lubuskiego nie ma na co chodzić, ale tak mówią ci - zdarzają się wśród malkontentów nawet nauczyciele akademiccy - którzy po prostu nie chodzą. Proszę - przyprowadź studentów do teatru na te "złe" przedstawienia, a potem omawiaj je na zajęciach o teatrze, dyskutuj, wskazuj, co było złe. Bo przecież gdzieś tego teatru trzeba się uczyć. Nie ma ważniejszego wydarzenia artystycznego w ciągu ostatnich dziewięciu lat, które nie byłoby pokazane w Zielonej Górze. Upominam się o obecność w teatrze nauczycieli, wykładowców.

Teatr jest snobizmem; pozytywnym snobizmem. Tak uważam jako teatrolog badający obyczaj. Zawsze do teatru przychodziło się ze względu na środowisko, ważny był spektakl, a niektórzy przychodzili, bo warto się pokazać. Pamiętam jak Wiesiek Komasa robił "O beri-beri" na podstawie "Matki" Witkacego i pojechaliśmy do innego miasta, graliśmy dla młodych ludzi. To było jedno z najlepszych przedstawień, jakie odbyło się za mojej kadencji. Przedstawienie się skończyło, nagle jeden z młodych ludzi spoza tradycyjnego kręgu odbiorców teatralnych, odezwał się: Wiesz co, nic nie rozumiem, nic nie rozumiem, ale to było fajne... i tu użył niecenzuralnego słowa. Pamiętam jedną z Nocy Poetów, na którą zaprosiłem Maleńczuka, wtedy kontestatora. Przyszło mnóstwo różnych ludzi, wywiesiłem fotogramy z przedstawień, wszyscy oglądali i pytali - może tutaj warto przyjść?


- Myślę, że moda na chodzenie do teatru istnieje. W tym roku jest dobra współpraca z Radiem Index, Radiem Zachód, Gazetą Lubuską, ale dobrze, gdyby na premierze, oprócz studentów i rektora Osękowskiego, byli ludzie z instytutu polonistyki, socjologii, filozofii, animacji itd. Potem jest szansa na rozmowę i wcale nie trzeba oszczędzać realizatorów. Jeżeli np. jest Łazarkiewicz, to można porozmawiać o kinie.


- Filozofią mojej pracy jest duży repertuar. Mamy trzydzieści tytułów w repertuarze, w tym sztuki dla młodego widza. Zrealizowaliśmy tryptyk szekspirowski z "Poskromieniem złośnicy", "Makbetem" i "Królem Learem". Klasyczne tytuły robili w naszym teatrze różni wiekowo reżyserzy. Inscenizację Moliera, czyli słynnego "Harpagona" na podstawie "Skąpca" - w zeszłym sezonie było to wydarzenie artystyczne - zrobił Tomek Man.

Cały czas gramy w Polsce "Moralność pani Dulskiej" z Anią Seniuk w roli głównej. Jesteśmy po setnym przedstawieniu. W repertuarze jest "Ożenek" Gogola, w którym Ania gra Fiokłę. Z tym spektaklem też jeździmy po kraju i wracamy na własną scenę. Jest też "Łgarz" Goldoniego. W pewnym momencie wielu ludzi średniego i starszego pokolenia mówiło: zrób coś w konwencji gatunku, czyli według zasad komedii dell'arte. Nie było żadnych pokus, żeby Goldoniego uwspółcześniać, uaktualniać. Jak mówi Ingarden, utwór, jeśli żyje, sam się aktualizuje.

Wcześniej z klasyki był Witkacy, Gombrowicz i jego "Iwona, księżniczka Burgunda". Ta klasyka jest, ale jako jeden z segmentów. Nie zdążyliśmy zrobić Czechowa. W nowym sezonie powinny pojawić się takie nazwiska reżyserów młodego pokolenia jak Paweł Szkotak, Michał Zadara, Przemysław Wojcieszek, Iwona Kempa, którą jestem zachwycony, Maja Kleczewska. Jeśli młodzi reżyserzy robią klasykę, to myślą po swojemu. Zobaczmy, co ostatnio Zadara zrobił z powieścią Molnara "Chłopcy z placu Broni", albo co zrobił z "Kartoteką"... do której się modliłem.


- Widzieli! Przypomnijmy, że wszystko odbywało się wśród widzów, którzy mimo tego, a może właśnie dzięki temu - dobrze się czuli na tym spektaklu. Zastanawiałem się, ile w tej "Kartotece" zostało Różewicza... Przyznam się, że dopiero dziesięć lat temu zrozumiałem Gombrowicza. Przedtem mogłem o nim mówić, sam go uczyłem, ale dopiero niedawno zrozumiałem sposób jego myślenia. I tego w teatrze trzeba uczyć, teatr nie jest dla fachowców. Teatr jest po to, by budził emocje, by prowadził dialog, a każdy z nas może te emocje inaczej formułować. Tego oczekuję m.in. od reżyserów.


- Tych marzeń jest wiele. Przede wszystkim chciałbym robić dobry teatr. Po tym sezonie nauczyłem się nie cofać przed podjęciem ryzyka. Uważam, że mam intuicję w teatrze, dlatego nigdy nie mieliśmy totalnej klapy. Intuicja daje szansę na kontakt z niebanalnymi ludźmi, których tutaj udaje się pozyskać. Najbanalniej - chciałbym pozostać w teatrze.

(Joanna Curzytek-Kapica, "Teatr jest po to, by budził emocje", Akademickie Radio Index, zapis za e-teatr, 17.07.2007)