Drukuj
- Statystyki mnie nie interesują. Przecież piętnaście procent Polaków głosowało na Samoobronę! My mamy widza i mamy z nim o czym rozmawiać - mówi Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. W rozmowie z Kulturaonline.pl opowiada o planowanym na jesień I Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Miasto, nowym spektaklu "Łemko" i swojej wizji teatru.

Powiedział pan kiedyś, że teatr jak ognia unika współczesnych tematów, a przecież na wrześniowy Festiwal Miasto przygotowuje Pan spektakl "Łemko". Konflikty na tle narodowościowym są aktualnym problemem dzisiejszego świata.

- Ależ my jesteśmy teatrem współczesnym! Dlatego głównym napięciem w "Łemko" będzie nie Wołyń czy akcja "Wisła", ale relacja między tytułowym bohaterem - starym Orestem, a jego dziećmi, którym chce opowiedzieć dzieje swojego życia. Kłopot w tym, że z początku ta historia ich w ogóle nie obchodzi. To zresztą w ogóle problem mniejszości narodowych, które albo są nakierowanie na własny język i historię, albo asymilują się z większością, w tym wypadku polską. Oczywiście tekst Roberta Urbańskiego dotyka też przeszłości, ale najistotniejszym przesłaniem przedstawienia jest walka o tożsamość albo jej brak.

Jeden z banków w swojej reklamie wykorzystał dane z ankiety. Wynika z nich, że tylko jedenaście procent Polaków chodzi do teatru. Jak panu się udaje ściągnąć zawsze komplet publiczności?

- Statystyki mnie nie interesują. Przecież piętnaście procent Polaków głosowało na Samoobronę! My mamy widza i mamy z nim o czym rozmawiać. A to, że publiczności jest pewnie mniej niż na koncertach Bayer Full... Widzowie jednak cenią legnicką scenę, bo nie jesteśmy teatrem przeintelektualizowanym. Nie gramy Strindberga, nie zanurzamy się w głębie psychologiczne. Opowiadamy proste historie w szlachetnej formie. Mam ciągle młody zespół, więc młodzi grają dla młodych, a identyfikacja jest naturalna. Nazywam to przymierzem z widownią. Myśmy to przymierze odbudowali i żyjemy w nim.

W dzisiejszych czasach stawia się apartamentowce i wyburza stare budynki, a pan ratuje zapomniane miejsca, które "zagrają" na I Festiwalu Miasto we wrześniu.

- Jeden lubi Rubika, inny Kormorany. Ja jestem nakierowany na takie przestrzenie. Plastik mnie nie interesuje. Uważam, że istotą teatru jest prawda, kurz, pot i znój. Te zapomniane miejsca "wymuszają" takie myślenie.

Jak pan je wyszukuje?

- Część już znamy, bo w nich graliśmy, a o części powiadomili nas… mieszkańcy Legnicy. Wystosowaliśmy do nich apel, aby dali znać, jeśli znajdą coś ciekawego, co stoi puste i niszczeje. Pomogło Stowarzyszenie Przyjaciół Teatru Modrzejewskiej. W ten sposób dotarliśmy do bunkra sowieckiego i sali byłego teatru variétés, gdzie odbędzie się premiera spektaklu "Łemko".

Podobno, kiedy byliście w październiku ubiegłego roku na tournee w Stanach Zjednoczonych, też graliście w nietypowych przestrzeniach. Dla Amerykanów to coś nowego czy chleb powszedni?

- Tam sztuki wystawia się prawie wyłącznie w teatrze. A my w Los Angeles graliśmy w muzeum, dużej hali fabrycznej, którą zaadaptowaliśmy do potrzeb spektaklu. Mówiąc cynicznie, gdybym mógł przenieść zespół legnicki do Stanów, odnieślibyśmy wielki artystyczny sukces i… więcej zarabialibyśmy, bo takiego teatru w Ameryce nie ma. Przedstawienie "Łemko" zamierzam zresztą pokazać w Nowym Jorku, mekce ukraińsko-łemkowskiej.

Aż trudno uwierzyć, że w Stanach, ojczyźnie Living Theatre, granie poza teatrem jest nietypowe.

- Im trzeba otworzyć oczy na to, że np. fabryka może być sceną. W Ameryce przeważa mieszczańskie podejście do teatru. Ciągle są zanurzeni w teatrze XIX-wiecznym, gwiazdorskim. Takim, jaki preferowała nasza patronka Helena Modrzejewska - na scenę wychodziła gwiazda i towarzyszył jej dwór.

W Polsce jest pan prekursorem wyprowadzenia teatru w przestrzeń. Skąd się wzięła taka potrzeba?

- Pewnie stąd, że teatr jest strasznie pluszowo-aksamitny i jako dziecko lubiłem tam chodzić. A byłem "zmuszany", bo moja mama, nauczycielska polskiego, jest pasjonatką teatru i tę pasję chciała przenieść na swoich uczniów. Organizowała zbiorowe wyjścia do teatru. Nie miała co ze mną zrobić i zabierała ze sobą. No i oglądałem sztuczne brody i wąsy… Pewnego dnia, kiedy znowu powiedziałem, że coś mi się nie podoba, mama odpowiedziała: to rób sobie sam teatr. I tak trafiłem najpierw do Teatru Nie Teraz w moim rodzinnym Tarnowie , a potem już (to był przełom lat 80. i 90.) współtworzyłem tam offowe miejsce - Ośrodek Teatru "Warsztatowa". Mieliśmy "czarną salę" po byłym kolejowym domu kultury, gdzie powadziłem studencki Teatr Na Skraju. Wszystko robiliśmy sami – nosiliśmy podesty, ustawialiśmy scenografię… W takiej materii jest tajemnica. W plastiku i aluminium jej nie ma. A widzów uczyliśmy chodzenia w takie miejsca, narażając się także na krytyczne uwagi. W pierwszych latach mojej pracy w Legnicy pojawiła się nawet teza, że, grając w ruinach, ukrywam braki warsztatowe moich aktorów! Dopiero po "Balladzie o Zakaczawiu", kiedy za nami poszła reszta kraju - Jarzyna i inni reżyserzy - zaczęto mówić, że to fenomenalne. A granie poza teatrem to przecież nie mój wynalazek. Teatr narodził się w kościołach i na placach. Dopiero Włosi wymyślili manierę sceny pudełkowej.

Czuje się pan kreatorem życia teatralnego w Polsce? Wylansował pan choćby Przemka Wojcieszka.

- To moja pasja i do myślenia projektowego przywiązuję taką samą wagę, jak do swoich projektów, na które często nie mam czasu, bo muszę czasem być dyrektorem… Kreowanie przedkładam nad swoją reżyserię. Pewnie dlatego w naszym teatrze powstają świetne przedstawienia. Dlatego od lat pracuje z nami Paweł Kamza, pojawił się Wojcieszek, Lech Raczak zrobił świetne "Dziady".

A dlaczego najciekawsze teatry są teraz na prowincji, podczas gdy w dużych miastach sezon mija bez większych sensacji?

- Może dlatego, że ludzie na prowincji są mniej pazerni? Może dlatego, że jest mniej grup interesów? Może dlatego, że życie ma inny rytm, jest dalej od tzw. krytyki? Poza tym zawsze podkreślam, że działamy poligonowo. Ja w Legnicy sprawdzam spektakl i jadę z nim dalej. Kocham to miasto, ale wędrowanie i mierzenie się z rzeczywistością jest najważniejsze. Nam po prostu zależy, a mam wrażenie, że części moich kolegów po fachu - niekoniecznie.

***********************************************************

Jacek Głomb. Reżyser teatralny. Studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim i reżyserię na krakowskiej PWST, gdzie był na jednym roku z Krzysztofem Warlikowskim. Najpierw pracował w teatrach w rodzinnym Tarnowie. W 1994 został dyrektorem Teatru Dramatycznego w Legnicy (obecnie Teatr im. Heleny Modrzejewskiej).

Od kilku lat legnicka scena jest uważana za jedną z najlepszych w Polsce. Przyczyniły się do tego sukcesy przedstawień -  słynnej "Ballady o Zakaczawiu" (2000) w reżyserii samego Głomba oraz "Made in Poland" (2004) Przemysława Wojcieszka. Obydwa spektakle były wystawiane w nietypowych wnętrzach, co stało się wizytówką legnickiego teatru.

Konsekwencją tego pomysłu jest zorganizowanie Festiwalu Miasto, który rozpocznie się we wrześniu. Podczas pierwszej edycji wystąpią zespoły teatralne z Europy i Stanów Zjednoczonych. Imprezę zainauguruje spektakl "Łemko" w reżyserii Jacka Głomba.

(Magdalena Talik, „Jacek Głomb: Plastik mnie nie interesuje”, Kulturaonline.pl, 2.07.2007)