Na ulicy Roosevelta jest teraz Berlin i walczą ze sobą  Rosjanie i Niemcy. W Legnicy dobiegają finału plenerowe zdjęcia do niemieckiego filmu „Anonyma. Eine Frau in Berlin” w reżyserii Maxa Färberböcka. Kulisy codziennego życia w zamkniętym przez filmowców sektorze miasta opisuje Zygmunt Mułek w Panoramie Legnickiej.

Rafał ma już dość tej wojny. Stracił apetyt. Stał się nerwowy. Gdy słyszy strzały chowa się do szafy. Albo zakopuje się w stercie swetrów. Gdy żołnierze się nie biją i wszędzie panuje cisza, Rafał snuje się po mieszkaniu z głową przy podłodze. Jak ktoś głośniej coś powie, momentalnie przywiera do dywanu

Rafał ma 9 kocich lat, co przeliczając na życie ludzkie daje 52 lata. Kocur przed wojną był zadowolonym z życia zwierzakiem. Całymi godzinami siedział na balkonie. Gapił się na ptaki i koty łażące po ulicy lub wylegujące się w ogródkach.
Gdy przyszła wojna ptaki odleciały. Koty też gdzieś przepadły, a Rafał nawet nie podchodzi do balkonu.

Kot ofiarą wojny

- W naszym domu to największa ofiara tej wojny - smuci się właścicielka kota Anna Wiśniewska. - My też cierpimy, ale rozumiemy co się tu dzieje. Rafał zgłupiał od tego wszystkiego. Ania ma piękne, duże mieszkanie w poniemieckiej kamienicy przy ul. Roosvelta. Krótko przed wojną fachowcy skończyli remont. Też przez kilka tygodni żyli z rodziną w bojowych warunkach. A potem nagle wielkie ciężarówki zaczęły zwozić gruz i wysypywały go wprost na ulicę i chodniki.

Robotnicy rozebrali ogródki przed kamienicami. Zbudowali ze styropianu rozwalony bombami dom. Zamalowali szarą farbą balkony. Powstawiali siatki maskujące do okien. Z balkonów kazali zdjąć kwiaty. Poprzenosili anteny satelitarne na dach. Ogrodzili cały plan zdjęciowy wysokim płotem. Ochroniarze pilnują, by nikt nie wchodził tam podczas kręcenia zdjęć. Mieszkańcy parkują samochody kilkaset metrów dalej.

- Żyjemy jak w getcie - mówi z rezygnacją Ania. - Nawet koleżanka nie mogła do mnie przyjść, bo ochroniarze jej nie wpuścili. Ale najgorszy jest kurz. Przez cały czas w mieszkaniu unosi się pył. Siada na meblach, ubraniach. Cały czas trzeba sprzątać.

Generał się uśmiechnął

Zasłonięte przez filmowców siatką okna mają tę zaletę, że nie przepuszczą much i komarów. Niestety, nie przepuszczają też słońca. Ludzie w mieszkaniach żyją w świetle żarówek. Za te dodatkowe zużyte kilowaty zapłaci producent filmu. Zbierali już rachunki za poprzednie miesiące. Porównają je z należnościami za maj i różnicę wyrównają.

- W mieszkaniu mam dużo okien, wszystkie są czarne od kurzu, czy po wojnie filmowcy mi je wymyją? - zastanawia się Ania. - Już nigdy nie chciałabym przeżyć takiego kataklizmu.
Po chwili jednak Ania się uśmiecha: - Każdy lubi ponarzekać.- Ale przecież jesteśmy dorośli i zgodziliśmy się, żeby na naszej ulicy kręcili film. Jeżeli się popatrzy na to z innej strony, to przeżywamy niezłą przygodę.Czasami jest śmiesznie, czasami strasznie.

Ania wspomina pierwszy dzień wojny. Przed jej oknami spacerowali generałowie niemieccy i rosyjscy. - Jeden pomachał mi ręką i się uśmiechnął - wspomina Ania. - Ja w życiu tylu generałów nie widziałam.

Piekarz się cieszy


We wtorek wojska broniące Berlina kapitulowały. Gdy reżyser ogłosił przerwę obiadową pani Maria, mieszkająca w kamienicy na parterze, mogła otworzyć okno. - O widzi pan, wybili mi szyby - śmieje się. - Pozwoliłam im, bo mnie prosili. Obiecali, że wstawią nowe.

Urodziła się kilka miesięcy po zakończeniu prawdziwej wojny. Z dzieciństwa pamięta wypalone domy. - Strasznie się ściany nagrzały, ciężko w mieszkaniu wysiedzieć - wzdycha pani Maria. - Jak jadą czołgi cały dom drży. Do mieszkania wdzierają się tumany kurzu. Tylko sprzątam i sprzątam.
Pani Maria nie ma pretensji, że jej piękna ulica jest jednym wielkim gruzowiskiem. -Teraz wiem jak żyli ludzie podczas prawdziwej wojny - mówi kobieta. - Na naszej wojnie na niby żyje się ciężko. Prawdziwy koszmar musieli przezywać ludzie siedzący w piwnicach podczas tej prawdziwej.

Po chwili kobieta wraca do życia realnego. Pokazuje na gruz leżący pod oknami. Tu był ogródek z kwiatkami. Ogrodzony metalowym płotem. - Gdybym wiedziała, że będzie wojna nie sadziłabym kwiatów - kręci głową pani Maria. - Zniszczyli naszą ulicę. Ale obiecali, że ją odbudują i będzie wyglądała nawet ładniej. Gdy patrzę na te ruiny nie chce mi się w to uwierzyć.

Beniamin Dworak z radością zaciera ręce. Dla niego wojna to świetny interes. Jest właścicielem piekarni. Chleb piecze na Roosvelta. Ale sklep przy tej ulicy filmowcy przerobili na gorseciarnię. Więc tu pieczywa nie sprzedaje.
- Szybko się dogadaliśmy - cieszy się piekarz. - Filmowcy przyszli do mnie zapytali się ile stracę, gdy sklep będzie zamknięty. Powiedziałem bardzo konkretną kwotę. Myślałem, że się nie zgodzą, ale nawet nie dyskutowali.

Przygoda pana Władysława

Ile pan Beniamin dostał od filmowców jest jego tajemnicą. Zamiast o pieniądzach woli mówić o doznaniach artystycznych. - Przenieśliśmy się o całą epokę - mówi piekarz. - Pierwszy raz widzę w życiu, że można tak zmienić ulicę. To wielkie przeżycie móc w czymś takim uczestniczyć. I warto trochę pocierpieć.

Inni właściciele sklepów też dostaną solidną rekompensatę. Mówi się nieoficjalnie, że zapłacą im za każdy dzień zamknięcia tyle, ile wyniósł najlepszy dzienny utarg. Władysław Hrycelak ma prawie dwa metry wzrostu. Mocno zbudowany. Na tej wojnie jest starszym lejtnantem NKWD, okrytej ponurą sławą sowieckiej bezpieki. Pan Władysław to znana w Legnicy postać. To właśnie on, gdy wojska rosyjskie wyjechały z miasta, sprzedawał pozostały po nich majątek. Po jego słynny młotek szły generalskie wille, pałacyki, mieszkania. Teraz pan Władysław jest statecznym pracownikiem w KGHM Polska Miedź S.A.

- Chciałem przeżyć przygodę i dlatego poszedłem na casting - zwierza się pan Władysław.- Ale tylko na trzy dni zaciągnąłem się do wojska, bo na więcej szkoda mi urlopu.
Jak jest na wojnie? - Całkiem nieźle - cieszy się starszy lejtnant Hrycelak. - Dostajemy wodę, kawę. Na obiad zupa pomidorowa, schabowy. Przygoda zaliczona.

Wszystko posprzątamy


Do sowieckiego wojska zaciągnęło się też trzech braci Rodaków: Mateusz, Bartek i  Łukasz. Biegają z karabinami po ulicy. Strzelają. Mają też talent muzyczny i załapali się do grupy, która śpiewa hymn radziecki. - Pierwszego dnia jeden ze statystów padł na ziemię i dostał drgawek - mówi Mateusz. - Wszyscy zaczęli bić mu brawo, bo myśleli, że tak świetnie gra. Był to jednak atak epilepsji i karetka zawiozła go do szpitala.

- Na planie jest jak na wojnie - dodaje Bartek. - Gdy mamy przerwę śpimy w bramach, bo jest bardzo gorąco. W nich jemy obiady. Ale to piękna przygoda.
Wojna na Roosvelta zakończy się 30 czerwca. - Przez tydzień wszystko uprzątniemy zapewnia Andrzej Haliński, szef scenografów.

Pan Andrzej w zawodzie pracuje od 35 lat. Robił dekoracje do "Wesela" Andrzeja Wajdy, "Sanatorium pod Klepsydrą" Wojciecha Hasa i wielu wielu innych filmów. To właśnie on ze swoimi ludźmi rujnował ulicę Roosvelta. - Kosztowało to mnóstwo czasu i pieniędzy - mówi scenograf.

- Podziwiam mieszkańców, którzy są bardzo cierpliwi i się nie skarżą. Słuchają naszych próśb, by nie wychodzili na balkony, gdy kręcimy zdjęcia, nie wychodzą na plan. Zapewniam, że przywrócimy wszystko do stanu pierwotnego. Mamy wyspecjalizowana brygadę. W Wrocławiu zajęło nam to dwa dni.

(Zygmunt Mułek, ”Ptaki odleciały, koty powariowały”, Panorama Legnicka, 26.06.2007)