Drukuj
Spektakl powstał na podstawie powieści "Tysiąc spokojnych miast" Jerzego Pilcha. Proza, błądząca gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a pijackim omamem, niejednokrotnie uderza w pogodnie ironiczny ton. Ten klimat doskonale uchwycił reżyser, Jacek Głomb. O "Zabijaniu Gomułki" w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze pisze Anna Agnieszka Wójcik.


Jest rok 1963, pierwszy sekretarz PZPR, Władysław Gomułka, spokojnie sprawuje władzę, nieświadom powolnych, lecz bezlitosnych ruchów koła historii. Przedstawienie wystawiono w dawnym magazynie przy ulicy Fabrycznej. Widzowie przechodzą przez zanurzony w półmroku korytarz, niczym przez bramę czasu, do pokoju-jadalni, który na następne półtorej godziny staje się centrum Polski z lat sześćdziesiątych.

Ogromną rolę odgrywa scenografia. Jeszcze do niedawna peerelowskie dewocjonalia kojarzyły się wyłącznie negatywnie. Wraz ze zmianą ustroju politycznego odrzuciliśmy wszelkie jego kulturowe przejawy. Emocje jednak powoli opadły, wymarzona wolność okazała się nie tak idylliczna, jak oczekiwano, z czasem nabraliśmy dystansu. Meble, serwety, pięciozłotówka z rybakiem, ogromne radio, stół zastawiony słoikami z kompotem, ubrania, a nawet "Trybuna Ludu", którą należało czytać "pomiędzy wierszami", budzą w starszych widzach nostalgię i przywołują na twarz łagodny uśmiech, młodszym kojarzą się głównie z tak kultowymi filmami jak "Rejs", "Miś" czy serialem "Alternatywy 4".

Spektakl powstał na podstawie powieści "Tysiąc spokojnych miast" Jerzego Pilcha. Proza błądząca gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a pijackim omamem, niejednokrotnie uderza w pogodnie ironiczny ton. Ten klimat doskonale uchwycił reżyser, Jacek Głomb. W świat niewielkiej ewangelickiej społeczności wprowadza nas swymi wspomnieniami Jerzyk, w którego z całym swym chłopięcym urokiem wcielił się Wojciech Brawer. Bohater przeżywa na naszych oczach kolejne etapy wtajemniczenia w świat dorosłych.

Pierwszą, śmiertelnie poważną miłość do znacznie od siebie starszej kobiety, w tej roli Marta Frąckowiak. Jednoczesne, całkiem jeszcze dziecięce zafascynowanie rówieśnicą. Z grymasem obrzydzenia i tylko dzięki potrzebie udowodnienia swej dorosłości wypija pierwszy kieliszek wódki. Wszystko, co robi z ogromnym zaangażowaniem i śmiertelną powagą, z perspektywy czasu wygląda komicznie, ale tworzy ten nieodparty urok dzieciństwa, kiedy świat pełen jest nieograniczonych możliwości.
 
Istotną rolę w ówczesnym życiu bohatera odegrał znajomy rodziców, Pan Trąba. Nadużywający alkoholu, żyjący może nie tyle poza obrębem społeczeństwa, ale gdzieś na jego krańcach, marzyciel i bajarz, mistrzowsko zagrany przez Wojciecha (Zbigniewa – red. serwisu @kt) Walerysia. Trąba z emfazą i ogromnym zaangażowaniem snuje opowieści tak barwne, że wszyscy słuchają go z zapartym tchem, zapominając na kilka chwil o szarej, uciążliwej rzeczywistości. Nic dziwnego, że dają się porwać również wizji zabicia Gomułki, choć nie od razu pomysł ten traktują poważnie. Musi kilkakrotnie powrócić w rozmowach, napomknieniach, by nabrać ciała, rysów realności.

Plan zabicia pierwszego sekretarza z kuszy, kiedy pojawi się w oknie, z pewnością nie jest genialny. Komiczna próba jego realizacji kończy się oczywiście fiaskiem. W innym jednak, niż polityczny, aspekcie bohaterowie odnoszą prawdziwe zwycięstwo. Zwycięstwo ducha nad materią, wolnej myśli ludzkiej nad bezdusznymi mechanizmami historyczno-przyrodniczymi i marzeń nad prozą szarej rzeczywistości.

Marząc dotykamy innego świata, i choć jest całkiem nierealny, z niego właśnie czerpiemy siłę nie tylko pozwalającą przetrwać najtrudniejsze okresy, ale również podjąć któregoś dnia prawdziwą walkę.

(Anna Agnieszka Wójcik, "Lecznicza siła marzeń", Miesięcznik Puls nr 6/2007)