Drukuj
- Bardzo nie lubię festiwali, ponieważ uważam, że one zabijają teatr, w tym sensie, że jest ich strasznie dużo. W Polsce jest więcej festiwali niż dni w roku - mówi juror gliwickiego konkursu "Inspiracje" i dyrektor legnickiego Teatru im. Modrzejewskiej Jacek Głomb w wywiadzie dla Marty Odziomek z Ad Spectatores.


Rozmowa z Jackiem Głombem - jurorem Konkursu "Inspiracje", dyrektorem legnickiego Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, reżyserem i twórcą jedynego w swoim rodzaju teatru promiejskiego.

A.S.: Pański teatr, jak sam Pan go nazwał, jest teatrem "promiejskim". Inni ochrzcili go mianem "teatru w miejscach postindustrialnych". Proszę mi powiedzieć, skąd wziął Pan pomysł, żeby robić teatr w takich dziwnych, nieteatralnych miejscach Legnicy. Skąd taka inspiracja?

J.G.: Inspiracja, by stworzyć taki typ teatru niewątpliwie wynikła ze struktury miasta, jakim jest Legnica. To pod tym względem absolutny skarbiec takich miejsc - dziwnych, nie zapoznanych zdegradowanych i pękniętych. Struktura ta wynikła z historii tego miasta - niemieckiej, radzieckiej, i w końcu polskiej. Jest to historia przenikania się i wzajemnego budowania na gruzach. Myślę, że ten pomysł tak naprawdę właśnie z tego wyszedł. A także z niechęci do pluszów, kotar i aksamitów, czyli do tego blichtru teatralnego, który teatr, moim zdaniem, zabija, i który powoduje, że nikt normalny nie chce tam chodzić i wszyscy sądzą, że to jest sztuczne. Wraz z zespołem wierzymy w teatr powstający w pocie, kurzu i znoju. Teatr, w którym jest coś, co nazywa się prawdą teatralną.

A.S.: A jak to jest, kiedy tworzy Pan spektakl? Czy znajduje Pan jakieś miejsce i potem myśli Pan, jaką sztukę tam zrealizować, czy do sztuki dostosowuje Pan miejsce?

J.G.: Najpierw oczywiście jest sztuka, a potem miejsce. Inaczej to byłaby paranoja; gdybym wynajdywał miejsca, a potem myślał, co w nich zrobię. Chociaż czasem bywały odstępstwa, kiedy na przykład uroda miejsca wywoływała pomysł na spektakl, który był konsekwencją owej urody. Z reguły jest tak, że jest pewna opowieść o świecie, pomysł na projekt. Jest świat i do niego dostosowujemy miejsce, które już mamy, bo w Legnicy mamy kilkanaście takich miejsc, w których gramy spektakle, albo szukamy nowego, jak na przykład w przypadku legnickiego festiwalu, który odbędzie się we wrześniu. W takiej ideologii, jaką my wyznajemy, musi być zawsze ta kolejność zachowana. Oczywiście zawsze zdarza się jakieś odstępstwo, jakiś wyjątek, który potwierdza regułę. Natomiast w 95 procentach jest tak, że jest świat i do niego dostosowujemy miejsce.

A.S.: Wspomniał Pan o festiwalu, którego jest Pan pomysłodawcą i organizatorem. Będzie to pierwsza edycja międzynarodowego festiwalu o wdzięcznym tytule "Miasto", który rozegra się w Legnicy. Może Pan przybliżyć jego ideę?

J.G.: Ja bardzo nie lubię festiwali, ponieważ uważam, że one zabijają teatr, w tym sensie, że jest ich strasznie dużo. W Polsce jest więcej festiwali niż dni w roku, co powoduje taką sytuację, że nikt inaczej już ze spektaklami nie jeździ, tylko na festiwale. Marzy mi się takie wędrowanie, jakie uprawiał Wojciech Bogusławski. Mianowicie, że jeździ się ze spektaklami po prostu, a nie z tym całym blichtrem i nadęciem. No, ale tak niestety jest. Długo broniłem się przed festiwalem, ponieważ uważałem, że festiwale robią teatry średnie, które się w ten sposób dowartościowują. Ja nie potrzebuje się dowartościowywać, bo jestem już wystarczająco dowartościowany. Więc broniłem się długo. Ale z drugiej strony, festiwal ma wiele plusów. Przede wszystkim motywuje ludzi - i nas, pracowników teatru, i widownię, do innego myślenia o teatrze. Po drugie, nie ukrywam, że można przy okazji robienia festiwalu dużo łatwiej zdobyć środki finansowe, na przykład te przeklęte fundusze unijne. Wymyśliłem więc taki festiwal w geście dzielenia się z innymi. Miejsca, które nas rozsławiły oddajemy innym i mówimy: "Proszę bardzo, zagrajcie tam, wymyślcie projekt na to miejsce". I tu się zbiegliśmy z myśleniem organizatorów Gliwickich Spotkań Teatralnych (konkurs "Inspiracje"), gdzie jest idea, że spektakl odbywa się w dziwnych miejscach, że jest miejsce dane grupie, które ma ją inspirować do projektu. I nasz festiwal też taki ma być. Będzie więc festiwalem premier - wszystkie spektakle, które do nas przyjadą będą prapremierami, co oczywiście jest obarczone pewnym ryzykiem, z czego zdaję sobie sprawę. Ale ja nie lubię festiwali, na które się przyjeżdża i wyjeżdża, i jeszcze dostaje się jakąś nagrodę. Wolę festiwale bliższe prawdzie i taki będzie nasz legnicki festiwal.

A.S.: Pan również przygotowuje spektakl premierowy w ramach festiwalu "Miasto". Może zdradzi Pan kilka słów na ten temat. Spektakl będzie dotyczył m.in. problematyki Łemków . Dlaczego chce Pan zrobić spektakl o tej mniejszości narodowej?

J.G.: Robimy taki projekt, do którego jesteśmy zobowiązani. Robiąc festiwal "Miasto" nie możemy opowiadać o sierotce Marysi, tylko musimy mówić o czymś miejskim. "Ballada o Zakaczawiu", czy "Wschody i zachody miasta" w jakiś sposób wyczerpały już nasze tematy, ale jeden temat ciągle leży na ulicy - temat ukraińsko-łemkowski, istotny dla tego miasta. W Legnicy jest jedno z nielicznych liceów ukraińskich w Polsce. Łemkowie mają w Legnicy swoją stolicę. Tam znajduje się Oddział Główny Stowarzyszenia Łemków w Polsce. I pomyśleliśmy z Robertem Urbańskim, dramaturgiem naszego teatru, by sięgnąć po ten temat, by opowiedzieć jeszcze raz o Legnicy, ale w innym kontekście - niebezpiecznym, bo strasznie upolitycznionym, zideologizowanym. Nie sądziłem, że ten temat wywołuje takie emocje, gdyż żyję z dala od gazet i TVN 24. Ale to chyba dobrze, kiedy sztuka wywołuje emocje jeszcze przed powstaniem. To jej dobrze wróży.

A.S.: W taki razie, nowemu projektowi życzę powodzenia, a Panu dziękuję za rozmowę.

("Nie lubię festiwali"-  z Jackiem Głombem rozmawiała Marta Odziomek, Ad Spectatores, 21.05 2007)