Drukuj
„Osobisty Jezus” Przemysława Wojcieszka i legnickiego Teatru Modrzejewskiej to pewny kandydat do głównej nagrody II Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni – twierdzi na kilka godzin przed ogłoszeniem wyników konkursu krytyk Gazety Wyborczej-Trójmiasto Mirosław Baran. Czy ma rację? Wyniki poznamy około północy.


Mocno zawiedzie się ten, kto po spektaklach II Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port spodziewa się tematów z pierwszych stron gazet, aktualnych historycznych czy politycznych rozliczeń.

Współczesną problematykę wprost podejmuje tylko "Spalenie matki" Pawła Sali gdańskiego Wybrzeża (reż. Michał Kotański). Głównym bohaterem tego - niestety nieudanego - widowiska jest outsider Karol, gej tańczący w nocnym klubie. Z determinacją walczy on o prawo do wyrażania siebie takim, jaki jest; walczy z ojcem, szefową jego chłopaka, a nawet z samym partnerem. Reżyser nie wychodzi niestety poza stereotypy i wyświechtane banały, każe swojemu bohaterami dyskutować nie z ludźmi z krwi i kości, ale postaciami wyciętymi z papieru.

Motyw, który pojawia się w kilku konkursowych widowiskach - nie zawsze jako główny temat - to życie na prowincji i tęsknota za "wielkim światem"; Warszawą, Wrocławiem czy Stanami Zjednoczonymi. Na wsi osadzona jest akcja "Osobistego Jezusa" Przemysława Wojcieszka (moim zdaniem pewnego kandydata do głównej nagrody R@Portu) - to właśnie w rodzinne strony powraca Rysiek (bardzo dobry Przemysław Bluszcz) po wyjściu z więzienia. Okazuje się, że jego brat sprzedaje rodzinne gospodarstwo, by ziścić swój (i swojej żony) sen o Warszawie. Nie zraża go nawet nieudana próba pracy we Wrocławiu ("choć sprzedawałem komórki, sam nie miałem własnej" - mówi). Jednak w spektaklu Wojcieszka temat ten stanowi jedynie tło, na którym reżyser buduje opowieść o wierze, winie, przebaczaniu oraz miłości; opowieść zdecydowanie bardziej uniwersalną, niż z rozmysłem osadzoną "tu i teraz".

W mały miasteczku, typowym dla "Polski B", toczy się akacja "Bomby" Macieja Kowalewskiego. Poznajemy grupę jego mieszkańców - proboszcza, lokalnego biznesmena, który jest właścicielem zlikwidowanej fabryki, jego żonę i kochankę, rozwiedzione małżeństwo i młodzież, która marzy o Ameryce. Całość jest nieszczególnie wyrafinowaną, acz przezabawną komedią. Twórcy widowiska wielokrotnie, z rozmysłem i dużym wyrachowaniem, przekraczają granice dobrego smaku. Bezlitośnie znęcają się nad typowo polskimi cechami: sentymentem do żołnierza-piłsudczykiem, "przaśną" religijnością, pociągiem do tanich win i ślepą miłością do Ameryki. Spektakl ogląda się z ogromną przyjemnością, jednak, jeżeli zamysłem twórców widowiska było przedstawienie w tej konkretnej małomiasteczkowej społeczności Polski w pigułce, to trudno się z takim obrazem zgodzić.

Tęsknota za Warszawą - z punktu widzenia prowincji "ziemią obiecaną" - pojawia się także w innej komedii: błyskotliwej "Koronacji" Marka Modzelewskiego. Jednak jest to zaledwie wątek poboczny; cały spektakl opiera się na kapitalnym pomyśle stworzenia z ego głównego bohatera Maćka osobnej postaci, którą tylko on widzi i słyszy. To właśnie Król (świetny Robert Więckiewicz) wypowiada na głos wszelkie pragnienia i marzenia Maćka, jednocześnie karcąc go, gdy próbuje sam się oszukiwać. "Koronacja" to zapis drogi bohatera, który postanawia w wieku 35 lat zmienić swoje życie: rozstać się z żoną, z którą się nie rozumie, rzucić pracę w pogotowiu i zająć się fotografią - swoją prawdziwą pasją.

Wyniki II Festiwalu ogłoszone zostaną w nocy z niedzieli na poniedziałek.

(Mirosław Baran, „Polska B na scenie”, Gazeta Wyborcza-Trójmiasto, e-wersja tekstu z 20.05.2007)