Drukuj
Z „Dziadów" reżyser Lech Raczak i legnicki zespół uczynili spektakl, który - zachowując proporcje - wzrusza sztuką aktorską na miarę inscenizacji Swinarskiego. To spektakl tak gęsty, zwarty i współczesny, że po plecach chodzą dreszcze. Kto nie zobaczy, ten trąba - ocenia Leszek Pułka w Dzienniku.

Raczak ułożył z dzieła Mickiewicza konstelację niezwykłych postaci, ludzi nasyconych egzystencją, ale też demonów opętanych egoizmem, bestii politycznych - ludzi groteskowych, przerażających, wściekłych, skundlonych, niekiedy bezradnych jak szczenięta, ale zawsze niezwykle intrygujących. Widzów z kolei oddalił od banału narodowej lektury. Wraz z Maciejem Rembarzem z przydługich obrzędów i romantycznych deklamacji ułożył niezwykle precyzyjny, trzymający w napięciu seans, psychologiczny trans, w którym obolałe życie miesza się z cynizmem politycznych salonów.

Żadnej tandety pogańskich guseł, mętnych egzorcyzmów więziennych. Żadnych błąkających się po więziennych korytarzach Rosjan i Polaków śniących o spiskach i powstaniach. Żadnego pisania kredą w kominie czy seansów spirytystycznych z upiorem nawiedzonego poety. Obrzęd z II części Raczak przekształcił w groteskowy pret-a-porter postaci skrojonych przez Izabelę Rybacką na miarę płócien Bruegla. Otuleni szmatami, owinięci mrokiem niczym kukły bohaterowie przedzierali się do prawd egzystencji.

Uznając, że współczesność określają ludzkie charaktery, Raczak rozpisał rolę Gustawa/Konrada na cztery osoby, co dało fantastyczny efekt wspólnoty. Jakub Kotyński, Dariusz Majchrzak, Łukasz Węgrzynowski i Robert Zawadzki to odmienna cielesność, odmienne frazowanie tekstu, kompletnie różne dochodzenie do istoty miłości czy - podczas świetnej „Wielkiej Improwizacji" - pytań o przywództwo polityczne. Niepokoje młodych spotkały się w przestrzeni uniezwyklonej. Godzina miłości, rozpaczy i przestrogi, kiedy opowiadają księdzu o swoich namiętnościach, skacząc po krzesłach zestawionych niczym tramwajowe ławeczki, niemal kwitując na oparciach tych krzeseł nad wąską kładką sceny, zapiera dech w piersiach. Jako mary nie mogą zstąpić na ziemię. Jako ludzie nie mogą uwolnić się od materii.

Podobnie jest w widzeniu księdza Piotra (Rafał Cieluch), kiedy przetaczają się przez scenę niczym manekiny. I jak świetnie w tej kluczowej scenie została wymówiona rozpacz polityczna. Kreacja Pawła Wolaka w roli Senatora przejdzie do teatralnej legendy. Raz jest kabotynem, tchórzem tańczącym dworskiego kontredansa, którego sny o potędze gryzą demony pychy i próżności. Za dnia to zręczny, cyniczny gracz polityczny, morderca bawiący się z Panią Rollison (Małgorzata Urbańska) niczym treser upodlonych głodem zwierząt. Jego riposty, polowanie na słowa i słówka obnaża instrumentalizm polityki.

To spektakl tak gęsty, zwarty i współczesny, że po plecach chodzą dreszcze. Kto nie zobaczy, ten trąba.

(Leszek Pułka, "Anioły, demony, ludzie", Dziennik Kultura-TV, 11.05.2007)