- Istota rzeczy polega na tym, by media były kreatywne, odpowiedzialne, obecne w życiu teatru. Zaistniejemy w świadomości odbiorcy krajowego, jeśli dziennikarze będą nas wspierać, nazwiska i autorów kontrowersyjnych, jak np. Demirskiego. Sięgamy po nie, aby zmierzyć się z tymi tekstami. To często jedyna szansa, by teatr mógł poszukać nowych wartości, nowych przestrzeni. Krytycy powinni nas utwierdzać i wspierać w tym trudnym nurcie działalności.. Szum medialny najlepiej służy sprawie - mówi Andrzej Buck, dyrektor Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze.

Czesław Markiewicz, Radio Zachód: - Na początek, pytanie zaczepne: jak się pracuje dyrektorowi artystycznemu dużego teatru w mieście bez... krytyki teatralnej?

Andrzej Buck, dyrektor LT: - Profesjonalna krytyka powinna wspierać spektakl aż do chwili premiery. Jeśli w Zielonej Górze powstaje dobra sztuka, a recenzenci tego nie dostrzegają, nie popierają, tylko pomijają milczeniem albo, co gorsza, dyskredytują, to Polska teatralna czerpie złą i fałszywą wiedzę na temat naszej pracy. Kompleks prowincji buduje specyficzną mentalność i przeświadczenie wśród dziennikarzy, że nic dobrego u nas powstać nie może. W Lubuskim Teatrze spektakle tworzą ludzie ze średniej i wyższej półki, którzy jeśli osiągną sukces w Polsce, osiągają go również w Zielonej Górze. Tymczasem brakuje kreatywnej recenzji. W Gorzowie środowisko identyfikuje się propozycją artystyczną swego teatru. Dziennikarze napędzają koniunkturę teatru w Legnicy. Nie wyklucza to funkcji oceniającej krytyki. Jeśli nie ma pośrednika w dialogu, czyli wyjaśnianiu, ocenianiu, tworzeniu standardów, samotny w swych ocenach pozostaje widz. Podam przykład - Lubuski Teatr jako jeden z głównych nurtów ma dramaturgię współczesną, począwszy od Frasera, McDonagha, przez Łukosza, Zelenkę, Modzelewskiego po Monoblock i Kozioła - to pośrednik w tym dialogu powinien uświadomić sobie rolę popularyzatorską. Jeśli recenzenci postulują, by w teatrze grano nie tylko farsę, to muszą pomóc wykreować wszystkie nowe zjawiska.

Mój zespół jest oburzony przypadkami recenzowania bez uczestnictwa w spektaklu. Moja irytacja wynika z tego, że jestem akademickim literaturoznawcą, dysponującym wiedzą teatrologiczną, prasoznawczą i dziennikarską. Profesor Kazimierz Wyka uczył mnie, iż krytyk "formułuje wzorce konkretyzacji", jest przewodnikiem. Swego czasu redaktor Jan J. Dębek w "Gazecie Lubuskiej" potrafił pisać recenzje, pomijając swoje sympatie i antypatie. Był rzetelny i przyzwoity. Nie godzę się z ignorancją i brakiem wiedzy kontekstowej, czyli teatrologicznej u piszących o teatrze.

Na szczęście w Zielonej Górze nasza publiczność z rozbawieniem przyjmuje niektóre prasowe anonse o teatrze i zadaje pytanie, czy oglądała ten sam spektakl. Jeden z piszących o teatrze nieustannie mija się z prawdą lub stosuje taktykę "pomijania". To żałosne. Na szczęście dotyczy to kilku "przekonanych", iż nie trzeba chodzić do teatru, aby pisać i formułować opinie. Ale jeśli w ten sposób leczą swój kompleks prowincji, to niech tam. Większość dziennikarzy to wielcy sympatycy Lubuskiego Teatru.

- Patrząc na premiery drugiej połowy aktualnego sezonu artystycznego, a tym samym na trzon programowy IX Przeglądu Współczesnego Dramatu, można powiedzieć, że "obowiązuje" nurt jakby zaangażowania politycznego.

- Ta opinia budzi moje głębokie zdziwienie. Polityka mnie nie interesuje. Chyba ze "Król Lear" jest polityczny. "Kopciuszek" może?

- Rozwińmy poprzednie pytanie, a raczej uściślijmy tezę "upolitycznienia". Po pierwsze: "Pokropek" już na etapie druku i prób czytanych wzbudził dyskusje, w Zielonej Górze podczas czytania i w "Dialogu"; po drugie "Zabijanie Gomułki", czyli już na poziomie zmiany tytułu mamy do czynienia z aluzją polityczną; po trzecie i najważniejsze, czy zmiana pierwotnego założenia w "Nieprzytomnie" - najpierw zamiast pastora miał być ksiądz, a w ostateczności jednak osoba świecka - nie jest sygnałem lęku przed "katolicką" krytyką?


- Jestem sprawcą powstania "Pokropka", sztuki osnutej wokół wydarzeń zielonogórskich 1960 roku, ale w tym przypadku najważniejsza jest dla mnie możliwość zmierzenia się z nową formą dramatu społecznego. Ważna jest nowa przestrzeń, nowa poetyka. Nie interesuje mnie osądzanie, kto był sprawcą. Ten spektakl - jak zauważa reżyser Piotr Łazarkiewicz upomina się o pamięć. O ludzi, którzy wystąpili przeciw władzy; upomina się o ludzką odwagę.

Pada pytanie o lęk przed krytyką. Wiele razy mówiłem, że dyrektor artystyczny , który ma tego typu lęki, nie powinien być dyrektorem artystycznym. Wymienione tytuły premier, czyli "Pokropek", "Nieprzytomnie", "Zabijanie Gomułki", wpisują się w pięć lat istnienia Sceny Młodych Reżyserów i Nowej Dramaturgii. Współcześni autorzy pokazują niejednoznaczne sytuacje egzystencjalne, moralne, polityczne i etyczne. Wyznaczają zupełnie nowe standardy, nowe modele. Nowy język, kolokwialny i wulgarny, jest znakiem teatralnym. "Zabijanie Gomułki" to nie dramat polityczny - tytuł jest mylący - to tylko pretekst, punkt wyjścia do pokazania absurdów polskiej rzeczywistości.

Nie dokonuję wyborów politycznych. Scenę teatralną traktuje jako element otwartości na nową estetykę, młodych dramaturgów, młodych reżyserów, którzy myślą, tak jak myślą i w sobie właściwy sposób reagują na przekazaną tradycję. Po to stworzyłem Scenę Młodych Reżyserów i Nowej Dramaturgii czy Off Teatr i Przegląd Współczesnego Dramatu. Po to są otwarte próby czytane.

- Podczas tegorocznego Przeglądu Współczesnego Dramatu same pierwszorzędne wydawałoby się nazwiska: Wojcieszek, Dziuk, Zadara, Babicki, Klimsza, Strzempka, Baranowski, no i nieśmiertelny Różewicz. Znakomici autorzy, reżyserzy , czy to jest aktualnie najważniejsze w dramaturgii polskiej, co można pokazać?

- Przegląd Współczesnego Dramatu odżegnuje się od polityki, jest ukłonem w kierunku mistrzów, reżyserów - Dziuka, Głomba, Łazarkiewicza, Strzempki, Waligórskiego, dramaturgów - Witkacego, Schulza, Różewicza i Mrożka. Gościem specjalnym będzie młody dramaturg Przemysław Wojcieszek, o którego przedstawieniach "Osobisty Jezus" i "Darkroom" trudno powiedzieć, że są polityczne, one są uniwersalne i dotykają sfery etycznej. Zakładaliśmy bardzo ambitny program. Część przedstawień z powodów technicznych i ogromnych kosztów nie ma szans na zaistnienie w Lubuskim Teatrze.

- Trzy miejscowe realizacje w duetach autorsko-reżyserskich: Paweł Demirski - Piotr Waligórski, Jerzy Pilch - Jacek Głomb, Ireneusz Kozioł - Piotr Łazarkiewicz; czy to będą hity Lubuskiego Teatru, co trzeba zrobić, żeby o tych spektaklach było głośno w Polsce?


- Lubuski Teatr jest znany w Polsce, gra, uczestniczy w festiwalach. Właśnie ruszamy ze "Strumieniem" Mądzika w Polskę. Zaczynamy w Lublinie. Intencją pracy znakomitych duetów jest mierzenie się artystyczne, a nie jednorazowe festiwalowe zaistnienie. Powracamy do problemu krytyki - istota rzeczy polega na tym, by media były kreatywne, odpowiedzialne, obecne w życiu teatru. Zaistniejemy w świadomości odbiorcy krajowego, jeśli dziennikarze będą nas wspierać - nazwiska i autorów kontrowersyjnych, jak np. Demirskiego. Sięgamy po nie, aby zmierzyć się z tymi tekstami. To często jedyna szansa, by teatr mógł poszukać nowych wartości, nowych przestrzeni, nowych znaków teatralnych, których wymaga klimat dramatu. To nie moda dyktuje warunki. My nie musimy zaistnieć - my istniejemy. Krytycy powinni nas utwierdzać i wspierać w tym trudnym nurcie działalności.

- Wiem, że Głomb i Waligórski obsadzili w swoich realizacjach główne role swoimi aktorami. Czy jest w tym jakieś drugie dno?


- Obsada jest tematem dyskusji pomiędzy reżyserem przedstawienia a dyrektorem artystycznym teatru. Obsada, jej ustalenie, to decyzja najważniejsza, to trzy czwarte pracy nad przygotowaniem inscenizacji - twierdził Zygmunt Hûbner. Świadczy o kierunku interpretacji tekstu. Dyrektor artystyczny broni reżysera przed schematyzmem. W dużych teatrach obowiązuje model następujący - obsada nie zależy od etatu, ale od przekonania, że dany aktor najlepiej wywiąże się z powierzonej roli. Według mnie, obsada każdego nowego spektaklu musi być przełamana nową osobowością, gdyż zmusza to do twórczych poszukiwań. Nie ma to nic wspólnego z brakiem zaufania. Jeśli w teatrze działają cztery sceny, co rusz rodzą się nowe pomysły. One z kolei wymagają nieszablonowego rozwiązania, przełamywania stereotypów, odświeżania myśli, a także zapraszania nowych ludzi do nowych ról. Wtedy propozycje teatru są nowe. Inne. Każdy kolejny spektakl musi być lepszy albo inny.

- Wróćmy na koniec do pierwszego pytania: czego dyrektor, pomysłodawca Przeglądu i trzech ważnych premier oczekuje od krytyki i publiczności?

- Czegóż jeszcze trzeba, gdy jest wszystko? To rzeczywiście prowokacyjne, ale nie bez odpowiedzi. Bo tak naprawdę - mamy dobre teksty, nawet specjalnie pisane przez własnego teatralnego dramaturga, Ireneusza Kozioła, mamy znakomitych reżyserów, ale ciągle upominałbym się o szum medialny, który najlepiej służy sprawie. Upomniałby się również o wielki potencjał tego miasta - o środowisko uniwersyteckie, wielkich nieobecnych! W Zielonej Górze studiuje 24 tysiące studentów, przyszłych filozofów, socjologów, filologów, pedagogów, inżynierów. Tłumnie przychodzą na premiery studenckie, ale ich obecność w życiu teatralnym jest wciąż niewystarczająca. Bardzo liczymy na ich młodość, ciekawość świata. To oni są adresatem spektakli i wciąż na nich czekamy. Liczę też na uczestnictwo "piszących o teatrze ze względu na zajmowanie etatu", iż zdobędą się na odwagę, by pojawić się w teatrze.

- Dziękuję.

(Czesław Markiewicz, "Teatrowi brakuje rzetelnej krytyki", Radio Zachód Puls,  źródło: e teatr, kwiecień 2007)