Drukuj
Gdy rzemieślnik zdolny i pracowity – sięga po mistrzostwo. Gdy jest aktorem, staje się zawodowcem i artystą. Tylko tak można skomentować środowy (22 listopada) występ na scenie Teatru Modrzejewskiej Bronisława Wrocławskiego, który legnickiej publiczności zaprezentował się w monodramie Erica Bogosiana „Seks, prochy i rock and roll”. Blisko dwugodzinny występ (bez przerwy!) zakończyła owacja na stojąco.

Legnicki występ odbywał się w ramach dolnośląskich prezentacji zakończonych dzień wcześniej wrocławskich WROSTJA, które łódzkiemu aktorowi przyniosły kolejne laury w bogatej kolekcji. Za zaprezentowane na Spotkaniach trzy monodramy Bogosiana ("Sex, prochy i rock and roll", "Obudź się i poczuj smak kawy", "Czołem wbijając gwoździe w podłogę" w reż. Jacka Orłowskiego) otrzymał Nagrodę Specjalną Prezydenta Wrocławia oraz Grand Prix Geras.

„Seks, prochy i rock and roll” to spektakl i popisowe aktorskie show w jednym, podczas którego Wrocławski doskonale czuje, uwodzi, a w konsekwencji współgra z publicznością, jak z partnerem scenicznym, a w efekcie prowadzi z nią misterny i nieprzerwany dialog. Ten monodram to klasyczny samograj, z jednym jednak zastrzeżeniem. Wymaga od odtwórcy ogromnych umiejętności nabytych podczas mozolnego doskonalenia aktorskiego warsztatu i kondycji maratończyka.

Podczas spektaklu aktor odtwarza typowe postaci współczesnej Ameryki (ale świadomie „polonizuje” postaci, poprzez wprowadzenie elementów naszej krajowej rzeczywistości, pełnymi garściami czerpiąc z kodów języka rodzimej reklamy telewizyjnej), szydząc konsekwentnie ze wszystkich: zarówno z nowobogackich, jak też z "ludzi ulicy": szpanerów i wydrwigroszy oraz zwykłych meneli (choć czasami pozujących na tandetnych filozofów), których niezaradność życiowa zmusza do wegetacji na dnie.

- Teatr nie uzdrawia świata, ale stawia pytania i Bogosian też takie stawia. Chociaż są one drażliwe, okrutne, także błyskotliwie ironiczne. To jest przedstawienie raczej i do śmiechu, i do płaczu. Ja bym wolał, aby było do płaczu, ale ono jest napisane w formie pułapek. Autor trochę żartuje sobie. Chciałbym wierzyć, że jednak chwyta także za gardło, w myśl gogolowskiego "Z czego się śmiejecie, z siebie się śmiejecie". To są takie obrazki z życia, przytoczone fragmenciki z zaobserwowanego świata ludzi bogatych, biednych, sfrustrowanych przez los, mających jakieś swoje fetysze – mówi Bogusław Wrocławski.

Imponuje sprawność aktora w błyskawicznych metamorfozach odtwarzanych postaci, precyzja ruchu i gestu, skala możliwości mimicznych, co umożliwia zasadnicze wręcz zmiany nastroju, tak spektaklu, jak i tego panującego na uwodzonej widowni. Spluwający gdzie popadnie narkoman wypraszający datki do plastykowego kubeczka jest w swoim monologu tragiczny i śmieszny, patetyczny i żałosny, pozostawiając widzów w dziwnym pomieszaniu emocji.
Ale na kontemplacje nie ma czasu! Następuje błyskawiczny zwrot i budząca żywiołowe wybuchy śmiechu scenka, w której mamy do czynienia ze świeżo upieczonym milionerem, pławiącym się w dobrodziejstwach luksusu. Ten znad grilla wygłasza bałamutne prawdy, które okażą się bredniami dyktowanymi jedynie strachem przed utratą stanu posiadania.

Zanim ochłoniemy ponownie zostaniemy zaskoczeni (śmiech, oklaski, odrobina zażenowania) przechwałkami erotomana i żigolaka, hojnie wyposażonego przez naturę, by chwilę później wysłuchać opowieści podstarzałego balangowicza i pozera, dla którego sensem życia jest narkotyczno-alkoholowa impreza. Jej kulminacja nastąpi w (amerykańskim? a może już polskim?) McDonaldzie, gdzie bohater z dwoma kolesiami zaatakuje grupkę szerokokarkich skinów, bo "czasami trzeba splunąć diabłu w oko, by wiedzieć, po co się żyje".

Jaka jest Ameryka Bogosiana, jaka Polska Wrocławskiego? Wszystko dzieli przedstawione postaci, jedno je jednak łączy: strach przed zrzuceniem maski i pozy, bo otoczenie jest wyłącznie źródłem zagrożeń, bo jutro może być tylko gorzej. To pesymistyczna wizja świata, dla której nie ma alternatywy. Pozostaje tylko ucieczka. Na przykład w seks, narkotyki i rock and roll.

Tempo spektaklu jest imponujące, a doświadczenie aktorskie Wrocławskiego pozwoliło mu ogrywać nawet mimowolnych aktorów przedstawienia, jakim stały się doskonale słyszalne dzwony i kuranty pobliskiej katedry, które trzykrotnie wpisały się w oprawę dźwiękową spektaklu. Worek nagród, który przyniósł łódzkiemu aktorowi ten monodram (legnickie przedstawienie było 502 z kolei!) dowodzi banalnej prawdy, że talent i ciężka praca prowadzą do scenicznego mistrzostwa. Brawa, brawa i jeszcze raz brawa!

Grzegorz Żurawiński

**************************************************************************************

Bronisław Wrocławski (1951)

Aktor teatrów łódzkich: Jaracza (1973-74, 1990- ), Powszechnego (1974-90). Od 1970 roku członek ZASP. Wykładowca PWSFTviT, od 1996 roku pełni funkcję dziekana wydziału aktorskiego tej uczelni.
Należy do coraz węższego grona aktorów, którzy traktują swój zawód jako powołanie. Choć kinematografia go nie rozpieszcza (znany jest przede wszystkim z "Vabank 2" Juliusza Machulskiego, "Ciała" Saramonowicza i Koneckiego, "Taty" Ślesickiego, serialu "Bank nie z tej ziemi" oraz "Miasteczka"), prawdziwym żywiołem dla niego stał się teatr i praca pedagogiczna w łódzkiej PWSFTViT. Od dziewięciu lat szczególne miejsce w jego aktorskich przedsięwzięciach zajmuje twórczość Erica Bogosiana.