Telewizyjna Jedynka rozpoczyna emisję zapowiadanego już od dawna serialu kryminalnego zatytułowanego „Mrok”. Rolę komisarza Grosza gra w nim aktor Teatru Modrzejewskiej Przemysław Bluszcz. Start serialu stał się okazją do wywiadu, którego legnicki aktor udzielił wysokonakładowemu ilustrowanemu tygodnikowi telewizyjnemu „Teletydzień”.

- W głównej serialowej roli pojawia się Pan w wieku 35 lat. Dlaczego tak późno?
- Pewnie dlatego, że nie wyglądam tak pięknie jak Maciej Zakościelny. A poważnie mówiąc, to z Legnicy do Warszawy jest bardzo długa droga. Ze stolicy do mojego rodzinnego miasta również. Być może cała ta sytuacja wynika także z tego, że nigdy nie miałem „ciśnienia” na telewizję. Nie brałem udziału w castingach, po prostu nie kręciło mnie to. Od wielu lat gram w teatrze w Legnicy i nie narzekam. W teatrze czuję się bezpiecznie i cieszy mnie bardzo fakt, że zawsze mogę do niego uciec.

- Zdecydował się Pan jednak wcielić w komisarza Grosza.
- Spodobał mi się scenariusz, zupełnie inny od większości kryminalnych produkcji, które oglądamy teraz w telewizji. Są to na ogół brutalne historie o zgorzkniałych gliniarzach twardzielach, którym nie powiodło się w życiu osobistym. I jeszcze na dodatek mają przetrącony kręgosłup moralny. W „Mroku” mało jest widowiskowych policyjnych akcji i strzelaniny. Niewiele jest też wulgaryzmów. Historia skupia się na zagadkach kryminalnych, także na psychologicznym aspekcie występujących tam postaci. Jest tu też pewne podobieństwo do francuskich filmów kryminalnych z lat 60. Ich fanem jest reżyser Jacek Borcuch.

- Niektórzy twierdzą, że będzie Pan właśnie nowym Lino Venturą, który wcielał się w role bezlitosnych gangsterów w tego typu filmach.
- Jeszcze nie słyszałem takiego porównania. Ale cały czas ostro zmagam się z postacią detektywa Grosza, staram się z nim zaprzyjaźnić – i jeszcze nie do końca to mi się udaje. To osoba dość skomplikowana i często wyobrażam go sobie w różnych sytuacjach. Nie jest to łatwe, tym bardziej że moim przełożonym jest komendant Strumiłło, znany z głośnego serialu „07 zgłoś się” porucznik Borewicz. Oczywiście żartuję, bo Bronisław Cieślak to bardzo sympatyczny facet.

- Polubił już Pan swojego nowego bohatera?
- Nie ukrywam, że ta postać jest mi w jakiś sposób bliska. To indywidualista: ma swoje ulubione lektury, słucha określonego rodzaju muzyki. I ma bardzo konkretne zasady, których nigdy nie złamie. W jakiś sposób mój bohater ma coś z Harrego Angela, którego grał Mickey Rourke w filmie Alana Parkera, ale też z Herkulesa Poirot, bohatera powieści kryminalnych Agaty Christie. Grosz jest zdystansowany do świata, nieco cynicznie patrzy na pewne sprawy. Z drugiej strony pragnie, jakkolwiek to brzmi, sprawiedliwości. Można powiedzieć, że to taki odstający od realiów współczesny Don Kichot.

- A kto z telewizyjnych znanych detektywów wywarł na Pana największy wpływ?
- Gdy wypadały mi zęby mleczne, w telewizji pokazywano Kojaka i Columbio. Później całą młodość spędziłem na czytaniu książek. Moim ulubionym literackim bohaterem był między innymi Philips Marlowe, detektyw z opowieści Raymonda Handlera. Chciałem nawet kiedyś wyreżyserować adaptację „Długiego pożegnania”. To jedno z mich niezrealizowanych marzeń. Kto wie, może kiedyś się spełni?

- Nie obawia się Pan, że po emisji serialu życie Pana wyraźnie się zmieni?
- Myślę, że szum medialny na pewno mi nie zaszkodzi. Mogę grać wiele rzeczy i nadal zadziwiać ludzi. Zapewniam. Ostatecznie mogę przecież pracować na farmie kurczaków. Piętnaście lat temu tak właśnie zarabiałem na chleb.

(Krass, „Mogę zadziwiać ludzi”, Teletydzień, 20.11.2006)