Drukuj
Niezmordowany Kasjo z legnickiej załogi „Speranzy” nadesłał kolejny list, który jest powodem naszej nieskrywanej zazdrości. Tym razem z Los Angeles, które właśnie opuściła teatralna drużyna Jacka Głomba odlatując na występy do Chicago. To końcowy przystanek amerykańskiej podróży artystycznej legnickiego teatru. W piątek pierwszy z trzech spektakli "Otella" w chicagowskim Chopin Theatre.


Pierwszy wieczór w Los Angeles był prawie wszystkim, z czym może się to miasto kojarzyć. Wróciwszy z wizyty w Arden (dom Heleny Modrzejewskiej w Santiago Canyon, dziś muzeum aktorki – red.) i Arden 2 (nazwa organizacji, która wspiera amerykańską podróż teatru – red.), Desdemona, Tunio i ja postanowiliśmy się przejść po Downtown, gdzie był nasz hotel. Okazało się jednak, że Tunio - gruba ryba naszych wypadów - załatwił samochód i kierowcę-przewodnika. Bryan, doktor filozofii i dramaturg, miał ambicję udowodnienia nam, że L.A. jest najbardziej niepowtarzalnym i szałowym miejscem na świecie.

Ruszyliśmy. Tunio na przednim siedzeniu, zaopatrzony w kamerę, Desde i ja z tyłu, oddzieleni fotelikiem dziecięcym, tak bardzo kontrastującym z szaleństwem, które miało nas spotkać. Pierwszy przystanek - Drezno (Dresden). Fantastyczna knajpa z lat 30-tych, jak powiedział Bryan: "klasyczne L.A." w stylu art deco. Przed wejściem kazał schować kamerę i aparat, ponieważ nie przystoi takim gwiazdom jak my robić zdjęć innym celebrities, mogących akurat siedzieć w środku i sączyć drinka.

Wnętrze olśniewające. Podobnie klimat knajpy. Obite korkiem ściany baru z ciemnym drewnem boksów i stolików, białą skórą sali jadalnej, cudownymi ornamentami na szybach oddzielających te dwa pomieszczenia, służyły swojego czasu jako scenografia do filmu "Swingers". Słuchając jazzującej grupy trzech muzyków można było spokojnie przenieść się do czasów, kiedy klasę L.A. wyznaczały takie gwiazdy jak Marylin Monroe, Greta Garbo, czy Humphrey Bogart. Ale… to by było na tyle. Nasze stopy już chciały potańczyć, więc dopiwszy piwo rzuciliśmy się do starej Toyoty Bryana, zaśmiewając się do łez z desperackiej chęci zrobienia kariery przez Paris Hilton, która akurat niedaleko jadła kolację.

Przyszła wreszcie kolej na Sunset Boulevard. Ulica nadziei każdej wschodzącej gwiazdki filmowej. Jestem przekonany, że każdy aktor powinien zrobić przynajmniej jeden krok tą ulicą, aby przekonać się, czy należy do tego świata. Kolorowe neony, kluby go- go, szaleństwo wszystkich zmysłów…

W recepcji The Standard Hotel w przeszklonej gablocie śpi skośnooka dziewczyna - jak Śpiąca Królewna. Wszystko sterylne w hyper stylu, delikatnie nawiązującym do plastikowych lat 60-tych. Wystarczyło jednak przemierzyć kilka korytarzy, aby zrobiło się ciemniej i głośniej. Klub hotelowy pogrążony w fioletowym świetle szklanych żyrandoli, wypełniony kanapami i podwieszanymi do szklanego sufitu leżankami krył w sobie bogatych ludzi w przedziale wiekowym bardziej Desde i Kasja niż Tunia i Bryana. Dlatego też, to my - zdaje się - bawiliśmy się dużo lepiej, tańcząc przybrudzone tańce i - jako nowe twarze, które pewnie trzeba poznać - wzbudzaliśmy zainteresowanie. Do tego stopnia, że zarówno Desde, jak i mnie dopadały postaci, chcąc zatańczyć jeszcze brudniej, jeszcze bardziej zmysłowo. Tylko śmiech nam pozostał (nam jednakowoż odrobina zazdrości… - red.). A potem, jak Kopciuszek, cała nasza czwóreczka wymknęła się do hotelu parędziesiąt metrów dalej.

Przerywam, bo pędzimy na samolot do Chicago…
Pozdrawiam zdyszany z Bulwaru Zachodzącego Słońca.
Kasjo



Od redaktora:

Kasjo – Paweł Palcat
Desdemona – Ewa Galusińska
Tunio - Jacek Fedorowicz „Tuńczyk” (muzyk „Kormoranów”)
Bryan – filozof i dramaturg, tybylec