Drukuj
Na 19 września zaplanowano premierę drugiej płyty Marii Peszek. - "Maria Awaria" miała być przystępniejsza niż "Miasto Mania", chciałam, żeby to był eksperyment, w którym piękna muzyka zestawiona jest z drażniącymi, bezwstydnymi tekstami – mówi artystka w rozmowie z Łukaszem Kamińskim. Dwa dni później, 21 września aktorka wystąpi na żywo w Legnicy na koncercie promującym II Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Miasto”.

"Maria Awaria" to jej drugi już projekt artystyczny. Pierwszy - "Miasto Mania" - składający się z płyty oraz wydarzenia teatralno-muzycznego, które Maria nazywała "teledyskiem na żywo", odniósł spektakularny sukces. Maria Peszek zagrała 120 koncertów, w Polsce i zagranicą, wystąpiła w prawie stu spektaklach. Płyta natomiast pokryła się platyną, kupiło ją ponad 40 tys. fanów. Za "Miasto Manię" artystka otrzymała m.in. Wdechę "Gazety Co Jest Grane", została też laureatką Fenomenu "Przekroju".

Listopad 2007 r. Uliczkami Mokotowa Maria Peszek niespiesznie idzie do studia nagrywać swoją drugą płytę. Uzbrojona jest w ołówek, notesik oraz dyktafon. Gdy prześladuje ją jakieś słowo, natychmiast je zapisuje. Gdy atakuje melodia, śpiewa ją i nagrywa. Tak powstaje "Maria Awaria", druga płyta Marii Peszek - aktorki, wokalistki, performerki.

Łukasz Kamiński: Jak wyglądała praca nad "Marią Awarią"?
Maria Peszek: - Ryszard Kapuściński powiedział kiedyś, że najważniejsze jest pierwsze zdanie, że nie wolno go się bać, że może brzmieć idiotycznie, ale i tak pociągnie za sobą pozostałe. Przyswoiłam to na swoje potrzeby, dostosowałam do siebie i stosuję. Mam taki sposób pracy, że zawsze spisuję pomysły, które za mną chodzą, dręczą i męczą. Często z nich powstaje pierwszy tekst, roboczy tytuł płyty.

A jaki był roboczy tytuł "Marii Awarii"?
- "Hedonia", czyli wszystko to, co wiąże się z przyjemnościami, z ciałem, z byciem tu i teraz. Wiesz, nie bez znaczenia był fakt, że pracę nad płytą rozpoczęłam w IV RP, która była dla mnie zaprzeczeniem przyjemności. To był czas ciągłego poczucia winy. Wstydu i żałoby narodowej, smuty i pokuty. Żyliśmy w rzeczywistości opresyjnej dla niezależnego myślenia, dla inności w ogóle.

Cierpiący artysta, to twórczy artysta.
- Trochę tak. Ja nie mam problemu z nadmiarem spokoju, ja generuję awarie.

Co kryje się za "Hedonią"?
- Seks oczywiście. Ale nie tylko, bo to przecież jedna dziesiąta cielesnych przyjemności. "Hedonia" to też np. jedzenie, o którym na płycie miało być kilka piosenek, ale w ostatecznej wersji na nią nie trafiły.

A jaki był twój pomysł na muzykę?

- Art-pop, jak ja to nazywam. W warstwie muzycznej "Maria Awaria" miała być przystępniejsza niż "Miasto Mania", chciałam, żeby to był eksperyment, w którym piękna muzyka zestawiona jest z drażniącymi, bezwstydnymi tekstami.

I dlatego do współpracy wybrałaś Smolika?

- Także dlatego, choć niektórzy mądrale nie wierzyli w tę współpracę, mówiąc, że ja jestem drapieżna, a on zbyt gładki. Takie słowa są oczywiście bardzo prowincjonalne i powierzchowne, bo Andrzej Smolik ma sto tysięcy różnych twarzy i stron. Gra np. w bardzo awangardowym zespole Ptaki Przyrody, o którym niestety niewiele osób słyszało. Choć początkowo płyta miała być szybka, taneczna, to na brzmieniu zaważyło to, że Andrzej jest osobą dość mroczną, elegancką, a ja beznadziejnie sentymentalna i liryczna. Muzyka wyszła więc spokojna, ale za to z gangsterskimi odniesieniami...

Część płyty nagrałaś też z klawiszowcem Michałem "Foxem" Królem, z którym grasz od dawna.

- Tak, znamy się długo i doskonale się rozumiemy. Gdy przychodziłam do "Foxa" nuciłam mu melodię, a on grał na ukochanym przeze mnie wurlitzerze [kultowy instrument klawiszowy]. Z tych spotkań wychodziły najczęściej gotowe utwory niewymagające prawie żadnych poprawek. A jeśli miałam jakieś wątpliwości, to wyrażałam je w opisowy dość sposób. Pracując nad piosenką "Miś", mówiłam, że chcę, żeby była arktyczna, polarna, ale też sensualna, ze śniegiem w tle.

A jak porozumiewałaś się ze Smolikiem?

- Przy pomocy filmów. Mówiłam np.: "Zróbmy z tego takiego Tarantino" albo: "To powinno zabrzmieć jak Truposz". Andrzej, podobnie jak ja, jest zapalonym kinomaniakiem, więc takie uwagi łapaliśmy w mig. Pewnie dzięki temu udało nam się uciec od patosu, sprawić, że "Maria Awaria" nie wyszła strasznie poważnie, bo muzyka, która jest w stu procentach serio, może okazać się śmiertelna.

* Premiera płyty "Maria Awaria" - już w najbliższy piątek 19 września.

(Łukasz Kamiński, "Maria, która generuje awarie", Gazeta Wyborcza-Stołeczna, 15.09.2008)