No, tak. Już raz tak było, gdy na stronie @ktu nie mogłem znaleźć zamieszczonego tam wcześniej tekstu. Odrobinę więcej wysiłku i staranności zalecił mi wówczas redaktor Żuraw w komentarzu do Chichotu Bułhakowa. Pisze Adam Kowalczyk.

Tym razem jest podobnie. Nie znalazłem, to znaczy – wyniki wyszukiwania nie zawierały tego, czego szukałem, mimo dochowania, jak się wydawałoby – staranności.
Ale co oznacza wysiłek i staranność w wypadku mojego felietonu zatytułowanego Miło?

Wyszukiwarka @ktu 
nie znalazła tekstu Leszka Pułki, który przywołałem, przy starannym, powtórzę: wydawało się, podaniu całego tytułu spektaklu (Wodewil Liegnitz albo ostatnia noc Republiki Weimarskiej), natomiast znalazła, gdy użyłem niestarannego tytułu skróconego (Wodewil Liegnitz).
Zapisane widoki ekranów wyszukiwania zachowam sobie jako nauczkę w tej sprawiechoć wciąż nie jest jasne, co miałaby oznaczać staranność?

Jednak nie o to głównie szło w tekście Miło.
Również nie o to, czy zapis w Facebooku jest bardziej, czy mniej prywatny albo czy jest/był związany, czy nie był/jest związany ze wspomnianą recenzją, co tak starannie wyłożył obecny redaktor @ktu.
Bo przecież jest oczywiste, że być nie mógł i nie może.
Sprostowania dołączone do tekstu Miło cytowanego w @kcie wyglądają jednak nie jak wykazywanie niestaranności podpisanego niżej i zaniechania należytego wysiłku, lecz na próbę przewekslowania moich, jednak – starań.
Może być, ostatecznie: usiłowań.
Po pierwsze – to tylko felieton, więc przysługuje tu, jak zwykle w tym formacie, nieco swobody. Związek zatem recenzji i notki z FB – odległych czasowo, formalnie i tematycznie może być taki sobie albo żaden. Jak tramwaju i ortalionu.
Po drugie, jeśliby wykrętów autora (czyli niżej podpisanego) i jego prób zwalania winy na wyszukiwarkę nie uznać za przekonujące, a uwagi o prywatności zapisów z Facebooka – wyśmiać po prostu, pozostaje zamanifestowana ocena nowej, powyborczej rzeczywistości.
Zauważmy dobrze – nie osoba laureatki stypendium.

To rzeczywistość jest bohaterem…

…felietonu zatytułowanego Miło (jak dobrze, że ten tytuł jest taki krótki, w odróżnieniu od tytułu spektaklu THM).
A dokładniej – kostium naciągany na tę rzeczywistość facebookowym komentarzem.
Kostium – przebranie.
Kamuflaż.
Albo parawan.
A jeszcze ściślej – rozpowszechnienie tej facebookowej notki za pomocą gazety teatralnej.
Nie, żeby nie było wolno. Oczywiście, że wolno.
Rzecz jednak nie w tym.
Tu, prawem felietonu, wrzuciłbym dygresję o tym, jak kiedyś Meryl Streep entuzjastycznie piszczała, w Cannes bodaj, na przypuszczenie, że wybory prezydenckie w USA miałby wygrać Barack Obama.
To, chyba podobnie do postu pani konsultantki z jej FB – było dosyć histerycznym wyrażeniem aprobaty dla kierunku, w jakim miałby zmienić się świat z chwilą objęcia urzędu przez Obamę.
Dla kształtu świata, no – może tylko kształtu najbliższego M. Streep świata po zainstalowaniu się nowego prezydenta w Białym Domu.
Jak wyszło – zobaczyliśmy i widzimy wciąż. I tu i tam.
Reset – i te rzeczy… .
Teraz cytat z gazety, prawdziwej papierowej i niekolorowej gazety Wszystko co najważniejsze: Na Zachodzie znajdujemy się w trudnym momencie cywilizacyjnym – a w Stanach Zjednoczonych bardzo to widać – kiedy nie można powiedzieć, co jest prawdą. Powinno się raczej mówić:”To jest twoja prawda, a to jest moja prawda”.
To Elizabeth Spalding w tekście zatytułowanym Komunistom udało się pomieszać nam pojęcia.
Wydaje się, że mamy oto właśnie i u nas taką sytuację, kiedy w stanie rozprzestrzeniającej się powszechnie atrofii zanika również zdolność rozróżniania, kiedy jest i kiedy nie jest miło.
Bo gdy zwycięzcy wyborów – kreatorzy tej rzeczywistości, w której ma być czy nawet już jest miło, twierdzą, że poprzednicy robili jeszcze gorzej, więc to ich samych uwalnia od przestrzegania prawa albo daleko posuniętej swobody w jego pojmowaniu i wykonywaniu w celu ustanowienia praworządności na nowo czy praworządności na nowo pojmowanej – to wieje grozą.
Grozą.
Choć niektórym zdaje się, że jest zupełnie inaczej.

Tamten entuzjazm Meryl Streep z Cannes wobec wizji prezydentury Baracka Obamy czy aktualna nadzwyczaj pozytywna ocena powyborczej rzeczywistości wyjęta z facebookowego konta pani konsultantki to właśnie przymiarki kostiumu upiększającego, kamuflującego rzeczywistość, jaka powoli wyłania się w wyniku zmian politycznych.
Wyobrażamy sobie, że angielscy policjanci pod nieobecność premiera buszują w kamieniczce numer dziesięć na Downing Street? Czy potrafimy wyobrazić sobie, że panowie policjanci podczas, gdy prezydent przebywa w Camp David, wchodzą sobie do Białego Domu?
Prawda, jak miło?

O tym właśnie był felieton.
Tytuł zaś niniejszego, co pewnie widać od razu, wypożyczyłem sobie z serialu Co ludzie powiedzą? Zawołanie Jak miło! (How nice!) pojawia się jako komentarz do sytuacji, w której miło wcale nie jest. Przeciwnie, jest niemiło, że hej!
Powolniak, choć jest kompletnym abnegatem, jest fantastycznie uwrażliwiony i rozpoznaje bezbłędnie zakłamanie swojej pretensjonalnej do bólu szwagierki – Hiacynty.
Która w życiu dba głównie o zachowanie pozorów (keeping up appearances) i w rezultacie – by wydawało się, że jest – miło.

(Adam Kowalczyk, „Jak miło!”, https://www.gazetapiastowska.pl/, 10.01.2024)