Moje serce mój lód Pawła Wolaka, reżyseria Paweł Wolak i Katarzyna Dworak (PiK), Akademia Sztuk Teatralnych w Krakowie filia we Wrocławiu. Spektakl recenzuje Kamil Bujny z portalu „Teatrologia”.

Czesław Miłosz w wydanym w 1953 roku Zniewolonym umyśle przedstawiał, głównie zachodniemu czytelnikowi, powody uwikłania intelektualistów w komunizm – znajdował je nie tylko w lęku czy strachu przed stalinowskim systemem, lecz także w ludzkiej naturze, w tym naturalnym dla człowieka pragnieniu przynależenia do większej wspólnoty i bycia przez nią akceptowanym. Trudno powiedzieć, czy eseje noblisty stanowiły dla Pawła Wolaka kontekst podczas pisania sztuki Moje serce mój lód, wystawionej przez niego i Katarzynę Dworak we wrocławskiej Akademii Sztuk Teatralnych, ale pomiędzy dwoma tekstami można znaleźć kilka podobieństw: oba pokazują bowiem, jak wyzbywamy się ideałów i idziemy na ustępstwa, rezygnując z tego, co najważniejsze – własnej niezależności i wolności.

W esejach Miłosza zniewalana była dusza, a u Wolaka zniewalane jest serce. Reżyserzy dyplomowego spektaklu skupiają się jednak nie na presjach ideologicznych czy wpływie Wielkiej Historii na życie pojedynczego człowieka, lecz na procesie dorastania dziecka. Główną bohaterką przedstawienia jest Kisa, grana przez aż cztery aktorki: Ninę Biel, Aleksandrę Sierpień, Kingę Stolc i Marię Stępień. Dziewczynkę poznajemy jeszcze przed jej urodzeniem – podczas sceny rozgrywającej się w brzuchu matki (Laura Pajor), w którym dziecko po raz pierwszy słyszy głos ojca (granego przez trzech aktorów – Damiana Kujawskiego, Piotra Soberę i Tomasza Wóltańskiego). Gdy Kisa pojawia się już na świecie, stajemy się świadkami najpierw jej dorastania, a później – dojrzewania. Oba te procesy ukazane są przez twórców jako czas nie tyle kształtowania się osobowości młodego człowieka i odkrywania przez niego własnych upodobań czy zdolności, ile powielania zaobserwowanych u rodziców – często niedobrych i szkodliwych – zachowań.

Kisa, choć jest jedynaczką, nie jest sama. Przez cały czas towarzyszy jej Serce (Oliwia Zalewa) – poznaje je w brzuchu matki, a później buduje z nim silną, wydaje się – trwałą, relację; Serce podpowiada jej, co robić, radzi, jak się zachowywać w trudnych lub nowych sytuacjach, sugeruje, komu ufać, a komu nie. Własne, choć coraz słabsze, serce ma również matka, a także ojciec. Z tym ostatnim jest jednak pewien problem: mężczyzna staje się coraz bardziej nieobecny, jest mniej czuły tak dla córki, jak dla żony. Powód? Zdaniem Kisy – zniewolone serce! Dziecko, chcąc zaradzić sytuacji, postanawia je ojcu w prezencie narysować, a ten, zamiast się ucieszyć, wpada w szał, urażony sugestią, jakoby jest dla rodziny nieczuły. W tym właśnie momencie postać dziewczynki przeżywa pierwsze duże rozczarowanie, przekonuje się, że światu daleko do ideału czy bajki; Kisa zapada się przez to w sobie i ucieka. Gdzie? Nie wiadomo. Przestrzeń, do której trafia, to na poły wyśniona, na poły piekielna kraina, miejsce, w którym można schować się przed ludźmi, ale do którego nie można uciec przed problemami. Wręcz przeciwnie: bohaterka hiperbolizuje tam wszystkie kłopoty, mnoży je. A i tak do tego tajemniczego nie-miejsca wraca, za każdym razem spotykając w nim przedziwne alegoryczne postaci – choćby ucieleśniającego średniowieczne wyobrażenie śmierci Skorpiona (Kujawski) czy Człowieka bez głowy (Wóltański).

Spektakl Wolaka i Dworak rozpięty jest między różnymi dychotomiami: powagą a komizmem, psychologiczną dokładnością w ukazywaniu emocji bohaterów a ich celowym upraszczaniem, światem widzianym oczami dorosłych a tym postrzeganym przez dzieci, intymnością a brutalnością, wnętrzem a zewnętrzem i wreszcie ideałami a realiami. Ta ostatnia opozycja wydaje się dla wrocławskiego widowiska najważniejsza, gdyż to wobec niej twórcy konstruują całą opowieść. Kisa – nie bez powodu grana przez aż cztery aktorki, stanowiąca swoistego everymana, postać ze wszech miar uniwersalną – jest przykładem bohatera, który ponosi sromotną porażkę, tym bardziej dotkliwą, gdyż dotyczącą nie tyle pomniejszego celu czy jakiejś konkretnej ambicji, ile całego – choć przecież tak krótkiego – życia. Trudno używać tak wielkich kwantyfikatorów, biorąc pod uwagę fakt, iż główna postać pod koniec widowiska liczy zaledwie osiemnaście lat, ale nie wiem, czy można inaczej; mówimy przecież o protagonistce, która, mimo usilnych starań, stała się tym, czym stać się nie chciała – osobą bez serca. Spektakl, poza tym, że ukazuje proces dorastania bohaterki, pokazuje jej walkę o ideały – o bycie innym człowiekiem niż jej niekochający się rodzice, o zachowanie dziecięcej niewinności i wrażliwości, o nieuleganie społecznym presjom. Kisa, przechodząc przez kolejne etapy dojrzewania i wpadając w kolejne pułapki dorosłości (takie jak narkotyki), zaprzecza jednak wyznawanym przez siebie wartościom. I nie dlatego, że tak chce, lecz dlatego, że nie potrafi inaczej – mimo pomocy Serca. Brak wsparcia ze strony rodziców, systemowa przemoc wobec wrażliwego dziecka, bycie nierozumianą i osamotnioną – wszystko to prowadzi do upadku. A może nie? Może nie da się inaczej? Może ceną osiągnięcia dorosłości jest porzucenie niegdysiejszych marzeń? Może popełniamy błąd, decydując się na życie na własnych zasadach? Wiele podobnych pytań zadajemy sobie, oglądając dyplomowe przedstawienie.

Moje serce mój lód prowadzone jest bardzo konsekwentnie i z dużą swobodą – na scenie nie widać żadnego przymusu, odtwarzania ustalonej na próbach struktury czy powielania wypracowanych wcześniej układów. Zwracam uwagę na to nie bez powodu, gdyż Wolak i Dworak podjęli dość ryzykowną decyzję o tym, by w postać Ojca i Kisy wcielało się po kilku aktorów i kilka aktorek jednocześnie. Mogło to nie wyjść widowisku na dobre, zwłaszcza że wszystkie postaci nie są całkowicie określone, przechodzą przemianę – Ojciec z młodego, pełnego życia chłopaka staje się obojętnym, nieczułym mężczyzną; matka, odtrącona przez ukochanego, popada w zgryzotę, zapomina, kim wcześniej była; Córka – z niewinnego, pełnego nadziei i optymizmu dziecka przemienia się w pogubioną, pokrzywdzoną przez los młodą kobietę. Tak się jednak nie stało – wszystko, co dzieje się na scenie, wydaje się na swoim miejscu, jest dla widza logiczne i zrozumiałe. Wierzymy zatem w prezentowaną historię, dajemy wiarę postaciom, gdyż nie są jednowymiarowe; jest w nich głębia, tajemnica, prowadzone są w oparciu o różne emocje: od radości po smutek, od miłości po nienawiść, od ekstazy po cierpienie. W ramach poszczególnych scen aktorzy płynnie przechodzą z jednego stanu w drugi, nawet wtedy, gdy przejmują po kimś innym daną rolę, również w trakcie trwającego już dialogu – rozpoczętego na przykład przez Stępień, a skończonego przez Stolc. Wszystkie te zmiany – emocjonalne i personalne – przeprowadzane są bardzo płynnie, bez cienia wysiłku; zupełnie tak, jakbyśmy oglądali spektakl, w którym pojawiają się wykonawcy z o wiele dłuższym i większym doświadczeniem niż studenci szkoły teatralnej. To wielki sukces całego zespołu, wynikający, jak mniemam, z głębokiego zrozumienia tekstu Wolaka i motywacji jego postaci. Każdy wypada tu bardzo wiarygodnie, niezależnie od tego, czy pojawia się na scenie w jednej z ról głównych, czy drugoplanowych (takich jak Kondi [Kujawski] czy Beny [Sobera]).

Dużą siłą przedstawienia jest właśnie galeria wyrazistych bohaterów, których postępowanie umotywowane jest zrozumiałą dla widza psychologią postaci. Właściwie nie ma tu roli, której by się nie zapamiętywało – z różnych względów. Trudno wyrzucić z pamięci wręcz fizycznie sportretowane cierpienie Kisy (to, w jaki sposób Biel, Sierpień, Stolc i Stępień ukazują samotność i odtrącenie bohaterki w różnych etapach jej życia zasługuje na duże wyróżnienie; pod względem ekspresji i interpretowania własnych emocji inaczej jest prowadzona Kisa-dziecko, a zupełnie inaczej Kisa-młoda kobieta; to dwie diametralnie inne, bardzo udane kreacje) czy ukazaną w geście, niedopowiedzeniu i obojętności depresję matki. Bardzo sugestywną postać tworzy również Wóltański. Jego Człowiek Bez Głowy to bohater z zupełnie innego porządku – właściwie nie wiemy skąd pochodzi; z wyobraźni? ze snu? z podziemnego świata umarłych? Przeraża, ale daje nadzieję – uzmysławia bowiem bohaterce, że jego los jest tym losem, którego za wszelką cenę należy próbować uniknąć. Nie wiedząc, kim chce być, co chce osiągnąć i gdzie chce pójść, patrzył z utęsknieniem w wiele stron jednocześnie – co chwilę w inną, na zmianę. W rezultacie „szyja się ukręciła”, a jego głowa odpadła i się zgubiła. Postać Wóltańskiego jest tyleż negatywna i tragiczna, co pozytywna – na drodze rozwoju głównej bohaterki staje się czymś w rodzaju przestrogi, żywego drogowskazu. Aktor z lekkością wpisuje tę dualność w rolę niegroźnego wariata, przyjaznego szaleńca i sympatycznego demiurga. To bardzo złożona, nieoczywista kreacja – chyba najbardziej intrygująca w całym, prawie dwugodzinnym, przedstawieniu.

W spektaklu zacierają się więc granice między światem prawdziwym a światem wewnętrznym głównej bohaterki w taki sposób, że jako odbiorcy współczujemy Kisie, że musi w nich obu egzystować. To bardzo przejmujące studium dorastania i dojrzewania człowieka (miejscami przypominające zdjętą już z afisza Pannę Nikt w reżyserii Pawła Passiniego z Wrocławskiego Teatru Współczesnego), wiarygodnie ukazane pod względem psychologicznym, a przy tym metaforyczne i symboliczne. Współwystępowanie ze sobą sprzecznych porządków (prawdy i snu, rzeczywistości realnej i fantastycznej, codzienności i marzeń, świata żywych i umarłych) metaforyzuje przygotowana przez Kingę Grzywacz (również w formie dyplomu) scenografia. Pojawiające się na scenie wielkie i małe maski podkreślają umowność świata przedstawionego, a szpitalne meble (takie, jak długi metalowy stół czy mosiężne łóżko) uwypuklają jego chłód i surowość. Który z poziomów rzeczywistości jest realny? Ten, który widzi dziecko czy ten, który dostrzega dorosły? A może oba z nich są prawdziwe, tylko trzeba mieć zniewolone lub wolne serce, by widzieć jeden bądź drugi? Te pytania, a już na pewno – możliwe odpowiedzi, są bez znaczenia, zdają się mówić twórcy. Spektakl kończy się tak samo, jak się rozpoczął, niejako zaświadczając, że historia kołem się toczy, a dzieci – niczym odbite w lustrze gesty – powtórzą decyzje rodziców. Nim zgasną światła znowu bowiem oglądamy scenę imprezy, od której wszystko się zaczęło – to tam matka Kisy poznała jej ojca.

(Kamil Bujny, „Zniewolone serca”, https://teatrologia.pl/, 23.11.2023)